sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 5

Poszłam usiąść do stołu, bo podobnież kolacja gotowa. Jednak ja wcale nie byłam głodna, miałam ochotę stąd uciec jak najdalej.
***
-Jak tam dzisiaj było w szkole, skarbie?
-Jak zawsze.
-A u ciebie Zayn?
-To był mój pierwszy dzień od jakiegoś czasu w szkole, ale spotkałem starych przyjaciół.
Każde jego słowo brzmiało tak przemyślanie. Moja matka tak się cieszyła na jego widok, jakby go pierwszy raz widziała.
-Czyli wasza stara paczka znów powraca?! –uciszyła się
-Nie! Tak! –zaprzeczyłam, ale on równocześnie wyraził swoje nic nie znaczące dla mnie zdanie. Catherine  zrobiła dziwną minę, która mnie strasznie rozśmieszyła. Już chciałam coś powiedzieć...
-Raczej tak –wyprzedził mnie Zayn –ostatnio nawet gdy jechałem samochodem, to spotkaliśmy się na...
Dzzzzzzzz! O Boże ten idiota chciał powiedzieć o wyścigach, ale na szczęście ktoś zadzwonił dzwonkiem przy drzwiach. Uratowana przez dzwonek, jak w szkole przed przepytaniem.
-Otworze! –wyrwała się moja kochana mamusia, która się nie domyślała niczego. Tak jakby nawet nie usłyszała tego co powiedział Zayn. Poleciała do drzwi.
-Co ty wyprawiasz! –warknęłam na niego, wstając i nachylając się nad stół do niego.
-Taka mała zemsta. –rozsiadł się na krześle
-Co! Ty sobie jaja robisz i co jeszcze...
-Spójrzcie kto nas odwiedził. –znów moja matka się ucieszyła.
W wejściu do jadalni stały trzy postacie i wszystkie trzy znałam.
-To cudownie, że Mark przyszedł z swoimi dziećmi.
Popatrzyłam na Zayna uśmiechnął się do mnie wrednie i już wiedziałam, że on maczał w tym palce. Swój wzrok ponownie skierowałam na naszych gości. Louis patrzył na mnie jakoś tak normalnie, a Lottie miała spuszczoną głowę i tylko na chwilkę ją podniosła. Wszyscy usiedli przy stole.
-Cher przynieś jeszcze dodatkowe nakrycia dla gości.
Szczerze nie miałam zamiaru się ruszać.
-Pomogę jej, chodź. –pociągnął mnie za rękę.
Wyjęłam ponadprogramowe talerze i sztućce i już chciałam wyjść, ale Zayn mnie zatrzymał.
-Obserwowałem cię –stanął blisko mnie, zbyt blisko.
-Wciągu jednego dnia już wszystko o mnie wiesz?
-Nie wróciłem jakiś czas temu i patrzyłem co robisz razem z Harrym. –zacisnął zęby mówiąc imię mojego przyjaciela –Zmieniłaś się. –powiedział, z czułością?
-Nie, tylko przestałam żyć według oczekiwań innych. A może po prostu odważyłam się być sobą.
-Ale pamiętaj tylko omsknie ci się noga, a polecisz w dół –zabrał z moich rąk dodatkowe nakrycia i wyszedł do jadalni.
To była groźba, czy co. A może się tylko przesłyszałam, ale mówił tak spokojnie, a  z jego twarzy nie można było  w żaden sposób rozszyfrować. Szczerze nie mam pojęcia dlaczego moje serce biło tak szybko. Czy on to spowodował czy jego ostrzeżenie. Ale czego mam się bać, że powie moim rodzicom, na pewno się domyślali.
Martwi się o ciebie –odezwał się ten denerwujący mały głosik w mojej głowie.
***
Nasz wspólny posiłek był taki ekscytujący. Taaa jasne, nikt ci nie uwierzy. Cały czas słyszałam albo z jednej strony nudną gadanie matki z ojcem rodzeństwa Tomlinsonów albo z drugiej śmiech chłopaków. Którzy rozmawiali o... sama nie wiem. Ja po prostu wpatrywałam się w talerz, a jak mi się to znudziło, to czekałam aż Lot się odezwie, ale to nie nastąpiło. Zastanawiałam się co ona teraz myśli. Może to, że jestem straszną suką.
-To może ja pomogę posprzątać. –Lot wróciła do żywych.
-To ja z tobą. –wyrwałam się.
Reszta poszła do salonu obejrzeć telewizje, a chłopaki zeszli do garażu. Sprzątając przy stole towarzyszyła nam cisz. Tylko czasem można było usłyszeć kobiecy śmiech z salonu. Lottie chyba nad czymś myślała bo zatrzymała się w połowie drogi do zlewu. Spojrzałam na nią zdziwiona.
-Cher? –mruknęła, odwracając się w moją stronę i odkładając talerze ma blat.
-Hmm?
-Czy jesteś na mnie zła?
-Czy jestem zła? Nie. Jestem wkurwiona, ale na siebie, że moja przyjaciółka bała mi się wyznać prawdę, że jestem zbyt słaba... Ale nie, na ciebie nie jestem zła. Wiem, że nie powinnam.
-Ale nie powiedziałam tobie o tym wszystkim.
-Każdy popełnia błędy Lot. –mocno przytuliłam ją do siebie. –Już wszystko jest okey.
-Chodź noc jeszcze młoda. –Zaśmiałyśmy się razem i poleciałyśmy na górę – Idziemy na imprezę, a po drodze zgarniemy Harrego.
***
Harry dzisiaj nie mógł z nami pójść. Nawet się nie dopytywałam o co chodzi, bo to by nic nie dało. Jeśli on ma coś do zrobienia to jest to naprawdę ważne, bo to leniwy człowiek. Może i lepiej. Przynajmniej trochę pobędę z Lot, taki babski wieczór. Znajdziemy sobie chłopaków do potańczenia, z czym równają się darmowe drinki, a potem uciekniemy od nich. Teraz „patrolowałyśmy” teren, siedząc na wysokich krzesłach przy barze. A barman nam się dziwnie przypatrywał, a może mam już jakieś schizy?
-Który ci się podoba? –zapytałam Lot
-Sama nie wiem, każdy z nich jest przystojny, ale...
-Ale to nie jest ten jedyny –szepnęłam spuszczając głowę. –Jestem już zmęczona, chciała bym chłopaka, który się zaangażuje.
-Kwiatki, randki, buziaczki, trzymanie za rączkę, takie sprawy?
-Tak –zaczerwieniła się.
-Nie wstydź się Lottie to nic strasznego, że chciała byś kogoś kto cie pocieszy, przytuli i tak dalej – a ja coś o tym wiedziałam.
-Może zatańczysz –podszedł do niej jakiś koleś, wystawiając rękę do niej, a w jej oczach aż się zaświeciły iskierki radości.
-Słodki –wyczytałam z ruchu jej warg, gdy się ostatni raz do mnie odwróciła.
Lottie jest typem romantyczki. Ma wykreowanego mężczyznę idealnego, jak z tych książek o miłości. Szlachetny, kochany no i uroczy. Jednak nigdzie nie może takiego znaleźć, ciekawe, może dlatego, że taki nie istnieje. Ale ona nadal stoi przy swoim, poszukując księcia z bajki. Wiele razy się sparzyła, ale co poradzić dziewczyna szybko się zakochuje, ale chce wreszcie kogoś kochać...
-Hej –moje rozmyślenia ktoś mi przewał. –Może drinka?
-Nie wiem, a co proponujesz?
Chłopak był średniego wzrostu, włosy miał prostę, krótkie koloru jasnego brązu, oczy ciemne, usta wąskie nad którymi był mały pieprzyk, był przystojny i to bardzo. Ubrany zwyczajnie, granatowe dżinsy, bluzkę, a na to zarzuconą ciemną marynarkę. Przez pół podwinięte rękawy widać było rękaw z tatuażami. Lubię je, w końcu sama mam ich sporo do pokazania. Ale moją uwagę przykuł ten na karku, były to znaczki, jakby japońskie. Widać było tyko kawałek. -Penie reszta rozciąga nie na jego umięśnionych plecach, po kręgosłupie- pomyślałam.
-Ballini? –skrzywiłam się, nie nawiedzę tego drinka
-Wolę Mojito –odparłam.
-Ja też, ale kobiety wolą wina.
-Czyli zawsze działa?
-Nie wiem. A na ciebie działa?
-Może? udałam, że się zastanawiam –Rozumiem, że stały praktykant? –zapytałam z podtekstem.
-Dobry obserwator.
***
Wypiliśmy kilka drinków, ale spokojnie nie jestem wstawiona. Lubię pić, a także lubię sama dotrzeć do domu bez niczyjej pomocy. Z Rickiem, to ten super przystojniak, dużo rozmawialiśmy, a także tańczyliśmy. To świetny chłopak, ale chyba tylko na jedną noc.
                Razem poszliśmy na parkiet. W tym klubie było naprawdę dużo osób i mało powietrza. Możecie to sobie wyobrazić, gdy mnóstwo par ocierających się o siebie tańczy uwodzicielko. Nie byłam lepsza, z Rikiem tańczyło mi się super, ale za każdym razem, gdy mnie dotykał, czułam, jakbym robiła coś złego. Każde jego muśnięci dłonią po moich biodrach, czy udach było jakby niedozwolone, a moje ciało reagowało lekkim odsunięciem.
                Poczułam, jak chłopak przysuwa mnie jeszcze bliżej siebie, przekręcając mnie tyłem do siebie, jest stanowczy, ale delikatnie. –Wie czego chce- pomyślałam. Jego usta dotknęły mojej szyi, zostawiając  mokre pocałunki. Swoją ścieżkę prowadził wzdłuż szczęki, ale sama nie wiedział czy tego chce. Było przyjemnie, nawet bardzo. Przymknęłam oczy z rozkoszy. Czułam jego usta na policzku, a potem znów mnie przekręcił, tym razem w swoją stronę. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
-Podobasz mi się, bardzo. –szepnął do mojego uch, przy tym muskając ustami płatek mojego uch –Jesteś taka seksowna.
Wbił się niespodziewanie w moje usta, pieszcząc podniebienie. Czułam dominacje w jego ciele, trochę mnie to denerwowało. Jednak nasz pocałunek trwał zaledwie kilka sekund, bo ktoś oderwał Ricka ode mnie.
-Koleś nie pozwalaj sobie! –o nie!
-A ty to kto, by mną rządzić! –nikt nawet nie zwrócił na nich uwagi, chyba często są wszczynane tu kłótnie o dziewczynę.
-Nie twój zasrany interes! Już cie nie ma! –Rick został złapany za „fraki”.
Przygwoździł go do ściany i zaczął coś do niego mówić tak, że tylko oni wiedzieli o czym, a Rick zrobił wielkie i przestraszone oczy, nieruszająca się. Tego było już za wiele, co on sobie wyobraża!
-Zayn zostaw go! –szarpnęłam za jego ramie, ale on i tak się nie ruszył –Puść!
Popatrzył na mnie gniewnie. Przywalił mojemu towarzyszowi w twarz, a mnie złapał na łokieć wyprowadzając z pomieszczenia.
-Co to kurwa było! –krzyknął na mnie.
-Ze co! To ja powinnam to powiedzieć. Jesteś jakiś pojebany.
-Ja!
-TAK! Śledziłeś mnie!?
-Nie, ale musiałem tu być, cię pilnować!
-A ktoś cię prosił o to, bo ja nie. Psychol!
-To ty zachowujesz się jak dziwka, puszczając się na prawo i lewo!
To było za wiele. Najpierw mnie śledzi, potem psuje zabawę, a na końcu wyzywa. Po co on za mną łazi, by potem wszystko wygadać rodzicom?
Byłam tak wkurwiona, że już nie panowałam nad emocjami. Czułam, że zaraz eksploduje, moja twarz zrobiła się czerwona z wściekłości, dlatego zamachnęłam się i dałam mu siarczysty cios w twarz, zwanym „liściem”. Na jego twarzy został czerwony ślad mojej ręki. Zayn złapał się za zapewne bolące miejsce i patrzył się na mnie wielkimi oczami. O tak kochanie, już nie jestem tą grzeczna dziewczynką.
-Nie waż się tak na mnie mówić. –syknęłam przez zęby, odwracając się i szybkim krokiem odeszłam od niego w stronę parkingu. Byłam jakieś 100 metrów od wejścia do klubu, a podskoczyłam, ze strach słyszą przychodzącą wiadomość. Wyjęłam telefon:

Od: Nieznany 
Tym razem ci się udało. Zobaczymy co dalej.



Rozejrzałam się w okół, ale nikogo nie było. Spojrzałam na wejście klubu. Zayn nadal tam stał trzymając w jednym ręku telefon, a w drugim kluczyki od samochodu. Nie wiedział, że na niego patrzę. Widziałam, że telefon mu świeci,  mam świetny wzrok, a może dlatego, że było ciemno. Musiał go przed chwilą używać! Czy to on?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz