czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 11

Odwróciłam głowę w drugą stronę i założyłam na uszy słuchawki zamykając oczy, ale przed włączeniem muzyki jeszcze usłyszałam...
-I kto tu jest dzieciakiem –prychnął Zayn.
***
                Czując delikatne wibracja na siedzeniu, powoli się rozbudzam z krainy Morfeusza. Ręka drętwieje mi i przechodzi po niej to dziwne uczucie, jakby stado mrówek zaczynało prace przy mrowisku. Jestem przekonana, że na dłoni mam jakiś ciężar, ale w tym momencie nie przejmuje się tym. Nie otwieram jeszcze oczu, śniąc na jawie. Przez te kilka godzin snu w czasie lotu nic mi się nie śniło. Chodź w rzeczywistości minęło sporo czasu, czuje się jakbym zamknęła oczy, a po sekundzie je otworzyła.
-Proszę pana? Proszę zapiąć pasy i obudzić swoją dziewczynę.  Zaraz lądujemy –słyszę prawdopodobnie głos stewardessy.
Po chwili dziwne uczucie mrowienia znika, a pojawia się nowe na ramieniu.
-Cher? Zapnij pasy lądujemy –delikatny szept pieści moje ucho.
-Hmmm?
-Obudź się.
                Otwieram zaspane oczy i przecieram je wierzchem dłoni. Nie zastanawiając się chwili dłużej zapinam te pasy, ale ręce mi się trzęsą. Mówiłam już, że się boje latać?! Jednak najgorsze jest lądowanie. W końcu czyjeś dłonie pomagają mi zapiąć te przeklęte pasy, a ja patrzę zdziwiona na tą osobę, którą okazuje się oczywiście mój sąsiad, Zayn. Prycham na niego. Sama bym sobie dała radę. Nie potrzebuje jego pomocy. Kogo ja oszukuje? Jestem tak przerażona, że łapie mocno dłońmi za fotel przy moich nogach, wbijając w niego paznokcie. Czuję mocne turbulencje i czyjąś dłoń na mojej. Po chwili jest już po wszystkim.
***
                Razem z Zaynem kierujemy się w stronę wyjścia. Już przechodziłam przez bramki, kiedy zaczęły wydawać irytujący dźwięk. Ochrona od razu zareagowała i przyszła.
-Proszę panią ze mną.
Średniego wzrostu, normalnej budowy mężczyzna, koło trzydziestki o miedzianych włosach, dokładnie ogolony i z dużym wystającym nosie, jakby nie pasującym do reszty twarzy. Zaprowadził mnie do jakiegoś dziwnego pomieszczenia. Wziął ode mnie paszport i inne papiery. Po co im te wszystkie druczki.
-No dobrze –zamyślił się na moment. –Czy ma pani przy sobie jakieś metalowe przedmioty?
                Czy przydatkiem nie powinien mnie o to zapytać przy bramkach? Już miałam taką sytuacje przez pasek od spodni, po zdjęciu go wszystko było dobrze, ale tym razem nic takiego nie miałam.
-Nie –odpowiedziałam znudzona.
-Trzeba będzie panią przeszukać.
Czyli co chce mnie zmacać? Jakiś obcy, obleśny facet? O nie! Już do mnie podchodził, ale chwila ogierze!
-Chcę by zrobił to kto inny i najlepiej kobieta.
-To nie jest koncert życzeń –cienka riposta.
                Przelała się miarka nie będzie się mądrzył.
-Słuchach mnie uważnie. Albo przyślesz tu kogoś innego, albo mój ojciec zrobi co w jego mocy, abyś jutro nie miał tej posady! –doskonale wiem, ze mój ojciec nie jest do tego zdolny, nawet bym go o to nie prosiła. –I wiem doskonale, że mam do tego pełne prawo!
-Już dobrze, spokojnie.
                Chyba się zirytował moim tonem głosu. Wyszedł z tego pokoju innymi drzwiami niż weszliśmy, do pomieszczenia obok. Jakiś czas go nie było więc w tym czasie mogłam się rozejrzeć. W rogu pomieszczenia stało biurko z masą różnych papierów i krzesło. Meble nie pierwszej świeżości, pewnie stoją tu bezużytecznie. Na środku był duży dywan w dziwnym sraczkowatym kolorze, na którym stałam. Żyrandol zakurzony, że można by rysować na nim , a przez te żarówki oczy mnie niemiłosiernie bolały.
                Po chwili drzwi, przez które wyszedł tamten facet, uchyliły się, a do sierotka wszedł młody chłopak.
-Co tu robisz? –odezwał się zdziwiony.
-Stoję nie widać.
-Przepraszam nie o to mi chodziło, raczej o to co się stało, że tu jesteś i kim jesteś? –powiedział łagodnie.
                Ten chłopak, tak chłopak, bo na oko ma z osiemnaście lat, jest dla mnie taki miły, a ja taka opryskliwa? Co ze mną nie tak.
-Teraz to ja przepraszam, jakiś facet mnie tu zaciągnął, na przeszukanie, wyszedł i nie wiem co mam robić.
-To pewnie Will, jak ma zły dzień to wyżywa się na innych.
-O –wymyka mi się.
                To podobnie jak ja, ale tego mu nie powiem pomyśli sobie, że jestem psychiczna. Cher od kiedy martwisz się o to co pomyślą inni? Ja naprawdę jestem psychiczna mówię do siebie w myślach
-Ale nie martw się możesz już iść, pewnie się śpieszysz. Wszystko mu wyjaśnię.
-Naprawdę –robię wielkie oczy. –Dzięki!
-Tak, nie ma za co. To bez sensu byś tu na niego czekała w nieskończoność..
-Dzięki jeszcze raz, jestem twoim dłużnikiem –nie mam pojęcia czemu to powiedziałam.
-W zasadzie możesz mi się teraz odwdzięczyć mówiąc mi swoje imię.
-Cher –wyciągam do niego rękę.
-Christopher Jacob Richardson –zachichotałam, jak te puste blondynki z filmów, może dlatego, że moje imię przy jego jest tak krótkie jak mój czas spędzony w szkole. –Masz rzadkie imię, czy to po tej piosenkarce? –ściska delikatnie moją dłoń.
-Tak mi się wydaje. Wiesz Chris –uśmiechnął się do mnie szczerze przez to jak zdrobniłam jego imię –Naprawę miło mi było cię poznać, ale muszę już iść.
-Ciebie też, do zobaczenia. Cher.
                I wyszłam tak po prostu, co za szczęście, że go poznałam, bo sama nie wiem ile bym tak jeszcze siedziała.
-Cher?! Cher!
                Jeszcze kilka razy ktoś mnie wołał, a ja z uśmiechem na twarzy odwróciłam się. Widząc Zayna mina mi od razu zrzedła. A kogo ty się spodziewałaś dziewczyno?!
-Gdzieś ty była!
-Jakbyś nie widział, jak mnie ochroniarz zabiera –przewróciłam oczami.
-Dobra nie ważne, chodź już.
Szarpnął za moje ramie, a ja od razu je wyrwałam. Co on sobie myśli nie jest moim ojcem, zresztą mój tatuś nawet aż tak się o mnie nie martwi. Razem poszliśmy w stronę postoju taksówek, który był trochę oddalony od lotniska, przez jakieś rozkopy, ale żadnego samochodu aktualnie nie było.
-Zadzwoń po taksówkę –on nie powiedział, tylko mi rozkazał.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić! –założyłam ręce na piersi.
-No przestań bachorze i dzwoń!
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo nie poprosiłeś.
-Co! Przecież właśnie to robię!
-Nie, ty mi rozkazujesz na każdym kroku!
-No dobrze –odetchnął, by się uspokoić i trochę ochłonąć. –Cher? Czy mogłabyś zadzwonić po taksówkę.
-Niech pomyślę? –udając zamyślenie odpowiadam. –Nie.
-Ty... kurwa żarty sobie ze mnie stroisz! –trochę go wkurwiłam i o to chodziło.
-Tak.
-A czemu księżniczka niby nie może zadzwonić!
-Telefon mi padł po tylu godzinach, a jeśli zapomniałeś to nadal mi go nie oddałeś.
-Co kurwa! Jesteś jakaś nienormalna?!
-A ty niby czemu nie zadzwonisz? Co cwaniaczku? –nachyliłam się do niego
-Bo mi też padła –powiedział już ze spokojem, a ja zaśmiałam się gorzko.
-Niedaleko powinna być stacja benzynowa  może tak znajdziemy telefon, bo nie opłaca nam się już wracać na lotnisko, po tych rozkopach –odezwał się pan wszechwiedzący i rozkazujący –Chodź Cher!
                No co zgapiłam się, ale szybko go dogoniłam.
***
Szliśmy już jakąś godzinę, może dwie. Byłam strasznie zmęczona i nie miałam na nic siły. Ta stacja miała być niedaleko. Mieliśmy iść max dwadzieścia minut, a nie razy dziesięć. Dobrze, że nie miałam ze sobą bagażu, a jest już u wujka.
-A właściwie to czemu nie zadzwoniłeś na lotnisku, czekając na mnie? Ktoś by nam na pewno pomógł.
-Pytałem się, ale nie udostępniają takich rzeczy.
-Albo po prostu tobie –prychnęłam pod nosem, ale chyba to usłyszał, bo się zatrzymał.
-Co to miało znaczyć?!
-To, że jesteś rządzicielem i na wszystkich się drzesz, chodź nie masz racji.
-Ja zawsze ją mam.
-Ta jasne –sarkazm załatwi wszystko. –Właśnie o takim zachowaniu mówię.
                Zayn coś jeszcze do mnie warczy, ale go nie słucham i idę dalej słysząc za sobą jego kroki.
***
                Nigdy więcej nie zgodzę się z tym idiotą. Jak można być takim hipokrytą. Szliśmy z dwie godziny zanim doszliśmy do tej durnej stacji benzynowej na jakimś uboczu. Chyba nie do końca Zaynowi chodziło o tą właśnie stację, ale niech się ciesz, że do jakiejś doszliśmy, bo inaczej bym mu łeb oderwała.
-Idę sobie kupić coś do jedzenia.
-Poczekaj na mnie chwilę ogarnę transport i kupie coś.
                Poszedł w stronę budki telefonicznej, która znajdowała się w środku małego sklepiku, obok kasy,  ale co ja go będę słuchać. Mam stać na środku jak idiotka? Poszłam za nim, a potem stanęłam obok, by go obserwować. Wziął słuchawkę telefoniczną i przyłożył do uch, drugą ręką szukając coś w kieszeni. Potem przytrzymując ramieniem słuchawkę o ucho zaczął szukać obiema rękoma czegoś w tych cholernie obcisłych, czarnych spodniach. Gdy już znalazł to czego szukał, a okazały się nimi pieniądze westchnął. Spojrzał na mnie z zawstydzoną miną.
-Masz drobne?
                Przewróciłam oczami. No tak oczywiście, że nie ma funtów i żadnych drobnych w tej walucie.
-Trzymaj –podałam mu trochę pieniędzy.
                Podeszłam do miło uśmiechającej się staruszki przy kasie, może ma coś do jedzenia, bo mój brzuch od jakiś dwudziestu minut odstawia mi operę.
-Kochanie są jedynie kanapki.
-To poproszę, obojętnie jaką.
Staruszka ma około sześćdziesiąt lat. Przy kości i niższa nawet ode mnie. Na swoją idealnie wyprasowaną białą koszulę narzucony ma kraciasty fartuszek. Włosy idealnie ułożone, a makijaż delikatny i elegancki. Jest strasznie miła i ciągle się uśmiecha. Ciekawe czy często tu ktoś przyjeżdża? Bo chyba się ucieszyła z naszych „odwiedzin”.
-Rzadko kiedy, ktoś nie stąd nas odwiedza. To jest małe miasteczko, a w okolicy wszyscy się znają po imieniu.
-Rozumiem –oczywiście, że nie rozumiałam, ja nawet nie znałam połowy sąsiadów
-Przyjechali państwo na urlop? Mogę polecić wspaniały hotel dla nowożeńców –puściła mi oczko.
-O nie nie nie, my nie jesteśmy razem. On jest tylko... moim bratem.
-Może się nie znam, ale nawet nie jesteście podobni.
-Przyrodnim.
Nie chciałam się zwierzać Cristin, ale w jej oczach był taki spokój. Skąd wiem jak się nazywa? Miała tak na plakietce, dziwne skoro wszyscy się tu znają to po co jej ta karteczka, może takie wymogi. Jej twarz pałała takim optymizmem i troską, której nie zaznałam wcześniej nawet od swojej rodzicielki. Czułam jakbym mogła jej powiedzieć nawet najmroczniejszy sekret, a ona zachowałaby go w bezpiecznym miejscu.
-Nie martw się kochana widzę jak na ciebie patrzy –przykryła swoją ręką moją, podając drugą bułkę –Wszystko się ułoży.
                Nie byłam tego taka pewna, ale z lekko przymuszoną wdzięcznością wysłałam w jej stronę delikatny uśmiech. Podziękowałam jej, chodź szczerze nie wiem czy za jedzenie, czy coś innego.
                Skierowałam się w stronę drzwi toalety. Zamaszyście je otworzyłam i tak samo szybko wpakowałam się do sierotka. Pomieszczenie było malutkie, nie wiem nawet czy zmieściłyby się tu dwie osoby, przez dużą wystającą umywalkę. Ściany i podłoga wyłożone są kafelkami, a dzięki małemu okienku do sierotka wlatywało orzeźwiające powietrze zewnątrz. W przeciwieństwie do umywalki toaleta była mała i nisko osadzona.
Musiałam trochę ochłoną tym całym lotem i tym co się dzieje. Nie chciałam tego. Wolałabym siedzieć spokojnie w znanym mi miejscu, w domu. Jednak tam nikt się nie liczy moim zdaniem odkąd pamiętam. Przez przypływ negatywnych emocji musiałam się ochłodzić, więc przepłukałam twarz wodą i odetchnęłam głęboko. Spojrzałam w lustro i zauważyłam, że młoda szatynka mi się przypatruje. Każdemu detalowi mojej twarz, a na końcu moim oczom wnikliwie i protekcjonalnie. Nie były już takie jak kiedyś lśniące i wesołe, teraz są smutne. Tą kobietą jestem ja. Kiedy się tak zmieniłam? Dawniej nigdy w życiu nie odważyłabym się powiedzieć komuś prosto w twarz prawdy, a tym bardziej tej brutalnej. Teraz strzelam prosto z mostu.
Moje dziwne, ale wnikliwe przemyślenia zakłócił dziwny huk. Chcąc dowiedzieć się o co chodzi podjęłam próbę otworzenia drzwi, ale na darmo. Spróbowałam jeszcze kilkakrotnie pchnąć je, ale nic. Te wadliwe drzwi były naprawdę cieniutkie, jak z kartonu, więc mogłabym w ostateczności  wyważyć je, ale wolałam nie demolować tutaj nic. Przyłożyłam ucho do „kartonu” i nasłuchiwałam. Słychać było tylko czyjś ciężki oddech i już wiedziałam.
-Zayn otwieraj!
Czekałam na odpowiedź , ale doczekałam się tylko ciszy.
-To nie jest śmieszne!
Krzyczałam coraz głośniej, ale na nic to się zdało.
-Zayn! –w desperacji zaczęłam walić w te cholerne drzwi.
                Nagle coś skrzypnęło, a ja uświadomiłam sobie, że to właśnie moja brama do wolności. Jednak pomyliłam się, bo zobaczyłam twarz mulata, wpychającego się do tego pomieszczenia.
-Ty cholerny idio...! –zatkał mi usta, a palec u drugiej ręki przykłada do swoich, co oznaczyło chyba bym była cicho?
Sama nie wiem czemu się posłuchałam. Może przez te oczy ich głębie. Są tak ciemne, że nie widzę gdzie zaczyna się zielenica. Podobnie jak u mnie z jego oczu nie da się z nich nic wyczytać, jakby całe uczucia ulotniły się kilka lat temu. Przez wspomniana z przeszłości w jednej chwili oprzytomniałam. Odskoczyłam od niego natychmiastowo. Jednak coś mi mówiło bym ten ostatni raz  się go posłucha i chodź przez chwilę być cicho. Po chwili kiwa głową, jakby z wdzięcznością.
-Zwariowałeś? –szepnęłam nieświadomie.

-Przeciśnie się twoja dupa przez okno? –zadał pytanie, ale jakby sam do siebie, równie cicho jak ja.

~ ~ ~ 
Długo czekaliście, ale mam nadzieje, że warto było. Podzielcie się ze mną co o tym sądzicie. I mam nadzieje że się nie załamaliście przez Zayna i popieracie go. Słyszeliście "I Won't Mind"? Do następnego i jak najszybciej.
xo Izzy
Komentarz = Motywejszyn