czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 20

-Wiedziałem, że się posłuchasz.

Spojrzał na niego jak na idiotę.

-Wsiadłaś do samochodu –wyszczerzył się przebiegle.

-Czy nawet w takich sytuacjach musisz komentować –wywróciłam oczami.

***
-Kurwa znowu! Jak można być takim idiotom –warknęłam. –Rozumiem raz ci się zdarzyło, ale czy teraz też to musiało się stać.

-To nie moja wina!

-Jak to nie, a czyj samochód. Jesteś nieodpowiedzialnym dupkiem!

            Mogłabym tak kląć na Zayna całymi dniami, ale uciszyłam się przez deszcz, który mi przeszkadzał. Szliśmy już od godziny do tego przeklętego lotniska i znowu z winy Zayna. Kto normalny nie tankuje samochodu, tylko jeździ na rezerwie? Tak masz racje dupek, który idzie za mną.

-Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi.

            Miarka się przebrała.

            Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę.

-Zamknij się! –krzyknęłam, a wszystko ucichło nawet Zayn. –Jesteś nienormalny –tknęłam go palcem w klatkę piersiową. –Nieodpowiedzialnym dupkiem, dzieciakiem.

-A ty małą puszczalską ździrą, która zachowuje się gorzej niż dziecko -spoliczkowałam go -odszedł, tak po prostu!

-A ty zawsze mnie zostawiasz!Najlepiej się wycofać! Jedyne co potrafisz to uciekać bez słowa! -wiedział, że nie mówię tylko o tym razie.
            Dalsza droga przebiegła w ciszy przy akompaniamencie kropli deszczu spadających na ulicę.


***

-Uwag, uwaga, każdy lot do Stanów Zjednoczonych został odwołany przez problemy atmosferyczne, przepraszamy za utrudnienia. Powtarzam...-kobieta na lotnisku, w megafonie powtórzyła tą samą informacje.

Większość ludzi rzuciła się do wyjścia. Po co przecież tam nic nie ma.

-Cher, rusz się! –krzyknął Zayn i popędził w stronę drzwi frontowych, jak większość ludzi.

            Starałam się za nim nadążyć, ale było to mega trudne przy moim wzroście i krótkich nogach. Ludzie nie miłosiernie się pchali.

-Po co oni tak tam biegną?! –krzyknęłam w stronę Zayna.

-Chyba nie chcesz spać na lotnisku?! –starał się przekrzyczeć tłum –Każdy chce złapać taxówkę.

            Gdy znaleźliśmy się już na dworze nie było już ani jednego samochodu.

-Co robimy? –zaczynało być mi trochę zimno, gdyż nadal byłam mokra od naszej ponad godzinnej wędrówki, więc ogrzewałam się, trąc dłońmi ramiona.

-Coś wymyśle, ok! –odwrócił się do mnie tyłem.

Nie potrafi się przyznać, że nie ma zielonego pojęcia co dalej.

            Nastała głucha cisza. Czułam się niezręcznie stojąc w wejściu na lotnisko, gdzie ludzie się rozchodzili, zastawiając nas  wkrótce samych. Czekałam, aż w końcu „coś wymyśli”, ale to nie następowało.

-Wypożyczalnia –mruknęłam.

-Co?

-Spójrz! –przepchnęłam się przez niego, w kierunku tabliczki. Jak on mógł jej nie zauważyć. –Wypożyczalnia samochodów.

***
-Dajcie mi jakiś samochodów –Zayn odezwał się nie miło do znudzonej pracownicy.

One nie przejęła się nim zbytnio, bo oparta o blat owinęła sobie gumę do żucia wokół palca, a potem z powrotem wsadziła ją do buzi. Ohyda.

-Przykro mi kochaniutki, ale nic ma mamy.

-Co ty gadasz przecież to wypożyczalnia właśnie AUT -pokreślił ostatnie słowo.

-Było przyjść minutę wcześniej, może wtedy coś by się znalazło. A teraz przepraszam idę na przerwę.

-Ale ja potrzebuje tego samochodu –mruknął załamany, ale pracownica prawdopodobnie tego nie słyszała, bo po prostu wyszła.

            Chyba pierwszy raz widziałam chłopaka tak smutnego. Potrzebowaliśmy jakieś podwózki, żeby załatwić benzynę i dostać się do naszego samochodu, a tak tkwiliśmy na lotnisku z niczym, nawet nie mając jak się przebrać z mokrych ciuchów, bo wszystko zostawiliśmy w aucie. Najgorsze jednak było to, że dwójka moich najlepszych przyjaciół jest już prawdopodobnie za oceanem, a ja do teraz nie wiem co się z nimi dzieje, a na domiar złego telefon mi padł.

            Podeszłam do Zayna, a swoją dłoń umieściłam na jego barku pocierając go lekko przy tym. Czarnowłosy na mój dotyk się wzdrygnął, ale nadal stał w miejscu. Spuścił głowę i lekko ją pokręcił, jakby bił się ze swoimi myślami.

-Dlaczego musi tak być między nami? Dlaczego wiecznie musimy się kłócić?-powiedziałam niby sama do siebie ale chyba czarnowłosy to usłyszał.

-Co?...Nie wiem –westchnął. –Po prostu tak to jest w...-zaciął się jakby bolało go to co miał zamiar powiedzieć.

-W rodzinie. O to ci chodziło?

-Tak –odwrócił się do mnie. –Nie tak miało być? –powiedział chyba do siebie, bo ja nie wiedziałam o co mu chodzi.

-Ale wiem jedno. I tak zawsze dojdziemy do punku wyjścia. Będziemy się kłócić, a ty zawsze będziesz przy mnie –jego oczy zalśniły –W końcu jesteś moim starszym bratem.

-To nie znaczy, że muszę cię pilnować na każdym kroku! –o co mu znowu chodziło. –Ale chce to robić.

            Zrobił krok w moją stronę. Nawet nie zauważyłam, że za każdym moim słowem on przybliżał się do mnie. W końcu teraz dzielą nas jakieś dwadzieścia centymetrów. Dopiero teraz zauważyłam jak się zmienił. Jego oczy wyblakły i jakby były wiecznie smutne. Nie ma w nich tych iskierek radości. Nad ustami widniała drobna blizna, którą można było tylko zauważyć, gdy się stało przy nim naprawdę blisko. Na pewno nie miał jej wcześniej. Włosy mu urosły i jakby ściemniały.

            Nagle mnie przytulił. Objął wielkimi łapskami moją talię, a głowę wtulił w moją szyję, jakby szukając ciepła. Przez chwile czułam się zdezorientowana i nie wiedziałam co zrobić z rękami. W końcu odważyłam się i także go objąć. Nie wiem jak długo tak staliśmy, ale nieświadomie zamknęłam oczy. Było mi naprawdę miło i już nie marzłam.

-Jesteś mokra –szepnął mi do ucha, a ja zachichotałam.

            Będąc z Harrym w takiej sytuacji, na pewno nie chodziłoby mu o moje ubranie, ale Hazzy nie ma tu. Jestem teraz z Zaynem i chyba mi odbiło.

-Ty też.

-Idź do łazienki –popchnął mnie w stronę pary drzwi nieopodal.

            Posłusznie poszłam tam, gdzie mi kazał, ale jeszcze na chwile się odwróciłam, żeby na niego spojrzeć. Przy uchu miał telefon, ale po chwili go oderwał i przeklął pod nosem. Prawdopodobnie do kogoś nie dodzwonił się lub także mu się rozładowała komórka.

            Stając przed umywalkami i łazienkowym lustrem wystraszyłam się własnego odbicia. Wyglądałam jakby ktoś podbił mi oko, przez rozmazany tusz. Zmyłam mydłem cały makijaż i przeczesałam palcami włosy.

***
                Wychodząc z łazienki wpadłam na czyjś twardy tors. Czasem słabo być Niziołkiem.

-Znowu się spotykamy Cher –posłał mi swój najsłodszy uśmiech.

-Chris?

-We własnej osobie.

-Co ty tu robisz.

-Zapomniałaś jak się poznaliśmy pracuje tu, mała. Raczej co ty tu robisz, w takim stanie –obejrzał mój stan, który prezentował się znośnie, gdyby nie te wilgotne, wymemłane ciuchy. –Zaraz zamykają lotnisko, a i tak odwołali wszystkie loty.

-Wiesz najpierw ten samochód,  zabrakło benzyny, potem ten deszcz i jeszcze komórka –mówiłam bez ładu i składu. –Nieważne to długa historia. W skrócie? –pokiwał głową na tak. –Utknęłam tu.

-Czemu nie mówisz od razu. Wybieram się do Francji, do ciotki, jak chcesz mogę cie podwiesić gdziekolwiek chcesz. I trak czeka mnie długa podróż  przez kanał La Mache.

                W jednej chwili się ucieszyłam, że jakiś baran chce mnie podwieść za free, ale potem pomyślałam, że Chris jest za dobry dla mnie.

-Nie chce być problemem pewni i tak je masz za tamte uratowanie mnie.

-Problemy mam różne, ale ty na pewno nim nie jesteś. Jedziesz ze mnie i bez żadnych dyskusji.

-Dziękuje.

- Christopher Jacob Richardson do twoich usług lejdi.

-Chris nie wygłupiaj  się –zachichotałam jak idiotka, kolejny raz w jego towarzystwie. –Mam tylko pytanie masz dużo miejsca w samochodzie.

-Wystarczająco –objął mnie w tali i zabawnie poruszył brwiami.

-Idioto, nie o to mi chodziło –trzepnęłam go w ramie, śmiejąc się przy tym.

-Nie martw się jest sporo miejsca. Zabierz wszystko co chcesz.

-Ale ja...

-Wszystko co chcesz –powiedział dobitnie. –Spotkamy się na parkingu, muszę jeszcze coś załatwić z szefem.

-Okey –wzruszyłam ramionami.

                Znalezienie Zayna nie było takie trudne. Siedział na lotniskowych krzesełkach sam jak palec, a twarz miał schowaną w dłoniach.

-On nas podwiezie –skazałam na oddalającego się Chrisa.
-Kto to?

-Chris.

-Oszalałaś. Nie znamy go.

-To Chris.

-A jeśli to jakiś wariat?

-Dlatego biorę ciebie ze sobą. Jakby co to ciebie pierwszego zaatakuje.

-O milutko –odpowiedział sarkastycznie. –A co jeśli ja jestem niebezpieczny?

                Zaczekam się śmiać na cale gardło. Na szczęście nie było już ludzi i lotnisko zamykano, bo by mnie oskarżono o branie czegoś, ale mina Zayna był bezcenna. Wyglądał na urażonego ale jednocześnie na złego.


-Dobra przestań już zrozumiałem, ze nie bierzesz mnie na poważne.