czwartek, 25 sierpnia 2016

Co dale?... Happy End...Wattpad

Uwaga Uwaga !!!

Przenoszę się na Wattpad. Wale od razu z grubej rury żeby nie było. 

Jeśli chodzi o zarys całej  historii to trochę ją poprawie i dodam kilka wątków. Bohaterowie się zmienią. Nie chodzi o charakter i ich podejście do życia, a raczej chodzi o ich imiona. Od razu będziecie wiedzieć kto jest kim, ale nie chce porostu dłużej pisać fanfiction.

Główna bohaterka to Cher, a nazwa książki pozostanie ta sama [Human Race -dla mało spostrzegawczych]

Byłabym wniebowzięta jeśli ktoś czytający te opowiadanie skomentował, a raczej zameldował się na wattpad, że dalej będzie czytał, albo dał tam jakikolwiek znak, że mnie wspiera w jakiś sposób.


xo Izzy


Link profilu na wattpad ----> https://www.wattpad.com/user/IzzyRace

czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 20

-Wiedziałem, że się posłuchasz.

Spojrzał na niego jak na idiotę.

-Wsiadłaś do samochodu –wyszczerzył się przebiegle.

-Czy nawet w takich sytuacjach musisz komentować –wywróciłam oczami.

***
-Kurwa znowu! Jak można być takim idiotom –warknęłam. –Rozumiem raz ci się zdarzyło, ale czy teraz też to musiało się stać.

-To nie moja wina!

-Jak to nie, a czyj samochód. Jesteś nieodpowiedzialnym dupkiem!

            Mogłabym tak kląć na Zayna całymi dniami, ale uciszyłam się przez deszcz, który mi przeszkadzał. Szliśmy już od godziny do tego przeklętego lotniska i znowu z winy Zayna. Kto normalny nie tankuje samochodu, tylko jeździ na rezerwie? Tak masz racje dupek, który idzie za mną.

-Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi.

            Miarka się przebrała.

            Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę.

-Zamknij się! –krzyknęłam, a wszystko ucichło nawet Zayn. –Jesteś nienormalny –tknęłam go palcem w klatkę piersiową. –Nieodpowiedzialnym dupkiem, dzieciakiem.

-A ty małą puszczalską ździrą, która zachowuje się gorzej niż dziecko -spoliczkowałam go -odszedł, tak po prostu!

-A ty zawsze mnie zostawiasz!Najlepiej się wycofać! Jedyne co potrafisz to uciekać bez słowa! -wiedział, że nie mówię tylko o tym razie.
            Dalsza droga przebiegła w ciszy przy akompaniamencie kropli deszczu spadających na ulicę.


***

-Uwag, uwaga, każdy lot do Stanów Zjednoczonych został odwołany przez problemy atmosferyczne, przepraszamy za utrudnienia. Powtarzam...-kobieta na lotnisku, w megafonie powtórzyła tą samą informacje.

Większość ludzi rzuciła się do wyjścia. Po co przecież tam nic nie ma.

-Cher, rusz się! –krzyknął Zayn i popędził w stronę drzwi frontowych, jak większość ludzi.

            Starałam się za nim nadążyć, ale było to mega trudne przy moim wzroście i krótkich nogach. Ludzie nie miłosiernie się pchali.

-Po co oni tak tam biegną?! –krzyknęłam w stronę Zayna.

-Chyba nie chcesz spać na lotnisku?! –starał się przekrzyczeć tłum –Każdy chce złapać taxówkę.

            Gdy znaleźliśmy się już na dworze nie było już ani jednego samochodu.

-Co robimy? –zaczynało być mi trochę zimno, gdyż nadal byłam mokra od naszej ponad godzinnej wędrówki, więc ogrzewałam się, trąc dłońmi ramiona.

-Coś wymyśle, ok! –odwrócił się do mnie tyłem.

Nie potrafi się przyznać, że nie ma zielonego pojęcia co dalej.

            Nastała głucha cisza. Czułam się niezręcznie stojąc w wejściu na lotnisko, gdzie ludzie się rozchodzili, zastawiając nas  wkrótce samych. Czekałam, aż w końcu „coś wymyśli”, ale to nie następowało.

-Wypożyczalnia –mruknęłam.

-Co?

-Spójrz! –przepchnęłam się przez niego, w kierunku tabliczki. Jak on mógł jej nie zauważyć. –Wypożyczalnia samochodów.

***
-Dajcie mi jakiś samochodów –Zayn odezwał się nie miło do znudzonej pracownicy.

One nie przejęła się nim zbytnio, bo oparta o blat owinęła sobie gumę do żucia wokół palca, a potem z powrotem wsadziła ją do buzi. Ohyda.

-Przykro mi kochaniutki, ale nic ma mamy.

-Co ty gadasz przecież to wypożyczalnia właśnie AUT -pokreślił ostatnie słowo.

-Było przyjść minutę wcześniej, może wtedy coś by się znalazło. A teraz przepraszam idę na przerwę.

-Ale ja potrzebuje tego samochodu –mruknął załamany, ale pracownica prawdopodobnie tego nie słyszała, bo po prostu wyszła.

            Chyba pierwszy raz widziałam chłopaka tak smutnego. Potrzebowaliśmy jakieś podwózki, żeby załatwić benzynę i dostać się do naszego samochodu, a tak tkwiliśmy na lotnisku z niczym, nawet nie mając jak się przebrać z mokrych ciuchów, bo wszystko zostawiliśmy w aucie. Najgorsze jednak było to, że dwójka moich najlepszych przyjaciół jest już prawdopodobnie za oceanem, a ja do teraz nie wiem co się z nimi dzieje, a na domiar złego telefon mi padł.

            Podeszłam do Zayna, a swoją dłoń umieściłam na jego barku pocierając go lekko przy tym. Czarnowłosy na mój dotyk się wzdrygnął, ale nadal stał w miejscu. Spuścił głowę i lekko ją pokręcił, jakby bił się ze swoimi myślami.

-Dlaczego musi tak być między nami? Dlaczego wiecznie musimy się kłócić?-powiedziałam niby sama do siebie ale chyba czarnowłosy to usłyszał.

-Co?...Nie wiem –westchnął. –Po prostu tak to jest w...-zaciął się jakby bolało go to co miał zamiar powiedzieć.

-W rodzinie. O to ci chodziło?

-Tak –odwrócił się do mnie. –Nie tak miało być? –powiedział chyba do siebie, bo ja nie wiedziałam o co mu chodzi.

-Ale wiem jedno. I tak zawsze dojdziemy do punku wyjścia. Będziemy się kłócić, a ty zawsze będziesz przy mnie –jego oczy zalśniły –W końcu jesteś moim starszym bratem.

-To nie znaczy, że muszę cię pilnować na każdym kroku! –o co mu znowu chodziło. –Ale chce to robić.

            Zrobił krok w moją stronę. Nawet nie zauważyłam, że za każdym moim słowem on przybliżał się do mnie. W końcu teraz dzielą nas jakieś dwadzieścia centymetrów. Dopiero teraz zauważyłam jak się zmienił. Jego oczy wyblakły i jakby były wiecznie smutne. Nie ma w nich tych iskierek radości. Nad ustami widniała drobna blizna, którą można było tylko zauważyć, gdy się stało przy nim naprawdę blisko. Na pewno nie miał jej wcześniej. Włosy mu urosły i jakby ściemniały.

            Nagle mnie przytulił. Objął wielkimi łapskami moją talię, a głowę wtulił w moją szyję, jakby szukając ciepła. Przez chwile czułam się zdezorientowana i nie wiedziałam co zrobić z rękami. W końcu odważyłam się i także go objąć. Nie wiem jak długo tak staliśmy, ale nieświadomie zamknęłam oczy. Było mi naprawdę miło i już nie marzłam.

-Jesteś mokra –szepnął mi do ucha, a ja zachichotałam.

            Będąc z Harrym w takiej sytuacji, na pewno nie chodziłoby mu o moje ubranie, ale Hazzy nie ma tu. Jestem teraz z Zaynem i chyba mi odbiło.

-Ty też.

-Idź do łazienki –popchnął mnie w stronę pary drzwi nieopodal.

            Posłusznie poszłam tam, gdzie mi kazał, ale jeszcze na chwile się odwróciłam, żeby na niego spojrzeć. Przy uchu miał telefon, ale po chwili go oderwał i przeklął pod nosem. Prawdopodobnie do kogoś nie dodzwonił się lub także mu się rozładowała komórka.

            Stając przed umywalkami i łazienkowym lustrem wystraszyłam się własnego odbicia. Wyglądałam jakby ktoś podbił mi oko, przez rozmazany tusz. Zmyłam mydłem cały makijaż i przeczesałam palcami włosy.

***
                Wychodząc z łazienki wpadłam na czyjś twardy tors. Czasem słabo być Niziołkiem.

-Znowu się spotykamy Cher –posłał mi swój najsłodszy uśmiech.

-Chris?

-We własnej osobie.

-Co ty tu robisz.

-Zapomniałaś jak się poznaliśmy pracuje tu, mała. Raczej co ty tu robisz, w takim stanie –obejrzał mój stan, który prezentował się znośnie, gdyby nie te wilgotne, wymemłane ciuchy. –Zaraz zamykają lotnisko, a i tak odwołali wszystkie loty.

-Wiesz najpierw ten samochód,  zabrakło benzyny, potem ten deszcz i jeszcze komórka –mówiłam bez ładu i składu. –Nieważne to długa historia. W skrócie? –pokiwał głową na tak. –Utknęłam tu.

-Czemu nie mówisz od razu. Wybieram się do Francji, do ciotki, jak chcesz mogę cie podwiesić gdziekolwiek chcesz. I trak czeka mnie długa podróż  przez kanał La Mache.

                W jednej chwili się ucieszyłam, że jakiś baran chce mnie podwieść za free, ale potem pomyślałam, że Chris jest za dobry dla mnie.

-Nie chce być problemem pewni i tak je masz za tamte uratowanie mnie.

-Problemy mam różne, ale ty na pewno nim nie jesteś. Jedziesz ze mnie i bez żadnych dyskusji.

-Dziękuje.

- Christopher Jacob Richardson do twoich usług lejdi.

-Chris nie wygłupiaj  się –zachichotałam jak idiotka, kolejny raz w jego towarzystwie. –Mam tylko pytanie masz dużo miejsca w samochodzie.

-Wystarczająco –objął mnie w tali i zabawnie poruszył brwiami.

-Idioto, nie o to mi chodziło –trzepnęłam go w ramie, śmiejąc się przy tym.

-Nie martw się jest sporo miejsca. Zabierz wszystko co chcesz.

-Ale ja...

-Wszystko co chcesz –powiedział dobitnie. –Spotkamy się na parkingu, muszę jeszcze coś załatwić z szefem.

-Okey –wzruszyłam ramionami.

                Znalezienie Zayna nie było takie trudne. Siedział na lotniskowych krzesełkach sam jak palec, a twarz miał schowaną w dłoniach.

-On nas podwiezie –skazałam na oddalającego się Chrisa.
-Kto to?

-Chris.

-Oszalałaś. Nie znamy go.

-To Chris.

-A jeśli to jakiś wariat?

-Dlatego biorę ciebie ze sobą. Jakby co to ciebie pierwszego zaatakuje.

-O milutko –odpowiedział sarkastycznie. –A co jeśli ja jestem niebezpieczny?

                Zaczekam się śmiać na cale gardło. Na szczęście nie było już ludzi i lotnisko zamykano, bo by mnie oskarżono o branie czegoś, ale mina Zayna był bezcenna. Wyglądał na urażonego ale jednocześnie na złego.


-Dobra przestań już zrozumiałem, ze nie bierzesz mnie na poważne.

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 19

-Musimy spadać. Chodź Zayn!

-Nie mogę. Muszę to znaleźć.

            Wyglądał jakby był w transie.

-Czego ty szukasz! Rusz ten tłusty tyłek i wynośmy się stąd już! –nie wytrzymałam i wybuchłam.

(osobiście nie słucham Justina, ale ta piosenka jest świetna 
i chyba zacznę słuchać też innych)

  

          Chłopak zaprzestał swoich wszelkich ruchów. Podniósł się z klęczek, patrząc przy tym na mnie swoimi ciemnymi psimi oczkami, jak to bywało w dzieciństwie. Złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął. Jego czy lekko się zaszkliły i wyglądało to tak jakby zaraz miał się rozpłakać, jak pięcioletnia dziewczynka.

-Ty nic nie zrozumiesz muszę znaleźć to zdjęcie.

            Co!? Czy ja się przesłyszałam?!

            Równocześnie chcieliśmy zacząć coś mówić, ale przerwał nam dźwięk telefonu Zayna.

-Halo? –powiedział, już pewnie wyćwiczonym swoim „służbowym” głosem, który mówił -„streszczaj się, bo jesteś nic nie wartym śmieciem, a ja mam mało czasu”.

-Spokojnie... –zmienił swoją intonacje głosu na ciepłą. –Co?...Słabo cię słyszę...Możesz powtórzyć?...Halo?... –z kim on do cholery rozmawia! Odzywa się grzecznie, a jego głos jest, miły? –Uspokój się Lottie! –na dźwięk imienia przyjaciółki wyrwałam mu telefon.

-Nie krzycz na nią debilu –zwróciłam uwagę Zaynowi. –Tylko ja to mogę robić –dodałam pod nosem i mam nadzieje, że Lot tego nie słyszała.

-Lot? Cześć tu Cher.

-Cher...ważne...możecie przyjechać...hotelu...rozumiesz...!? –przez zakłócenia słyszałam tylko co drugie jej słowo.

-Lottie powtórz wszystko jeszcze raz, ale W-O-L-N-I-E-J –przeliterowałam ostatnie słowo.

            Po drugiej stronie nastała cisza, a później połączenie się zakończyło, kilkoma piknięciami. Spróbowałam się dodzwonić do blondynki:

-„Numer jest poza zasięgiem sieci sprób...”-odpowiedziała mi sekretarka, ale ja się szybko rozłączyłam.

            Postanowiłam zaryzykować i z Zayna telefonu spróbować zadzwonić do Harrego. –Na pewno kręci się gdzieś obok Lottie. Nic to nie dało miał wyłączony telefon.

-Daj, ten idiota na pewno nie odbierze, albo ma rozładowany telefon –teraz to on wyrwał mi telefon z dłoni. Skąd on może wiedzieć, że dzwoniłam do Hazzy. –Czy to nie oczywiste? –odpowiedział jakby na moje pytanie. Zaczynam się go bać.

-Li będzie bardziej wiarygodnym źródłem –przyłożył komórkę do ucha, ale po chwili szybko cofnął rękę i zmarszczył brwi. Powtórzył tą czynność jeszcze dwa razy, a jego twarz wyrażała wkurzenie i lekki strach.

-Natychmiast jedziemy do nich. Rusz się!

-Uhh!

            Od kilku minut próbował go przekonać do wyjazdu stąd. Co za kretyn. Tylko rozkazy wydaje.

***
            Drogę powrotną podobnie jak wcześniej przebyliśmy nieodzywająca się. Wysiadłam z samochodu i prawie biegnąc weszłam do hotelu, słysząc za sobą spokojne kroki Zayna. Czemu jego nigdy nic nie obchodzi, a sorry on martwi się jedynie o swoją dupę.

            Wparowałam przez drzwi wejściowe i skierował się w stronę recepcji, ale w jednej chwili się zatrzymałam. Na środku pomieszczenia leżał chłopak. Chodź włosy były posklejane od krewi ich jasny kolor można było łatwo rozpoznać. Blond czupryna, na podłodze kogoś mi przypominała.

Cała podłoga była splamiona krwią, która wydawał się świeża, gdyż ściekała jeszcze z ciała. Zebrałam się w sobie i zbliżyłam się do trupa by zobaczyć jego twarz, która wykrzywiona była w grymas. Boże święty przecież to Ty, recepcjonista. Szybko odskoczyłam i małymi kroczkami cofałam się, dopóki nie natrafiłam na coś twardego. Krzyknęłam przestraszona i odwróciłam się w stronę osoby za mną stojącej. Serce biło mi jakieś sto razy szybciej, oczy się rozszerzyły , a twarz zrobiła się zapewne bledsza. Zostałam złapana i mocno przyciśnięta do jego ciała.

-Spokojnie jestem tu –szepnął mi do ucha Zayn, swoim ciepłym głosem.

            Głaskał mnie po głowie aż się nie uspokoiłam.

-Zamknij oczy.

-C-co? –spojrzałam w jego ciemne oczy, nadal przez niego trzymana.

Przez chrypę nie poznawałam własnego głosu.

-Zamknij je, muszę sprawdzić górę, a nie zostawię cię tutaj samej. –spojrzałam na niego przerażona. –Nie martw się będę cie prowadzić, okey?

            Kiwnęłam pośpiesznie głową i zamknęłam oczy. W jednej chwili moje inne zmysły się wyostrzyły i słyszałam każdy swój szybki, urwany oddech. Nie czułam już jego dotyku. Po chwili pojawił się na policzku. Wszystko wokół zwolniło tępo. Powietrze stało się „cięższe”, a każdy najdrobniejszy bodziec odczuwałam dwa razy mocniej, nawet jego delikatny dotknął na twarzy. Później złapał za wolno spadający, wzdłuż mojej twarzy kosmyk, muskając przy tym opuszkami palców moje usta i założył go za ucho. Jakąś chwile staliśmy tak w bezruchu, mieszając nasze oddechy ze sobą. Coś bardzo delikatnego i lekko mokrego dotknęło moje usta i lekko je zassało. Pocałunek ten był delikatny i ledwo wyczuwalne, prawie jak muśnięcie piórkiem, subtelne i łagodne, ale z drugiej strony łaskoczące, dlatego moje kąciki ust lekko się podniosły na dotyk jego warg. Nie czekając na moją reakcje chwycił za moją dłoń i pociągnął zapewne w stronę schodów.

-Wolniej –szepnęłam, bo wiedziałam, że i tak usłyszy.

            Zayn zwolnił kroku, a ja drugą wolną ręką oplotłam jego ramie i takim sposobem byłam przyklejona do jego przedramienia.

***
Siedząc już w samochodzie, Zayn nie odpalał silnika, nawet się nie ruszał. Jedynie siedział na miejscu kierowcy. Zapewne rozmyślał co dalej, podobnie jak ja. To co się zdarzyło przed chwilą było...straszne. I mówię tu o każdej sytuacji.

            Patrząc przez okno zauważyłam, że znów zaczynało padać. Przyglądałam się kropelką wody spływającym po szybie. Zaczęłam śledzić palcem za nimi. Kiedyś to była nasza ulubiona zabawa w czasie podróży. Taka niezręczna cisza trwałaby zapewne w nieskończoność, gdybym nie rozpoczęła rozmowy.

-Zayn –robiłam dalej swoje i nie czekałam na jego odpowiedz. –Myślisz, że nic im nie jest? Że uciekli i są daleko stąd? Że żyją? –wziewam głęboki oddech. –Że wszystko jest w porządku? –i tutaj nie miałam na myśli moich przyjaciół.

            Zapadła cisza, a on długo mi nie odpowiadał, więc odwróciłam się do niego.

-Tak. Na każde twoje pytanie odpowiedz brzmi tak samo. Jestem tego pewien –mówił to tak pewnie, więc albo ma racje, albo jest świetnym aktorem i udaje, że ją ma. –Lot dzwoniła do nas już po tym jak...to się stało. Krew z tego chłoptasia nie zdążyła skrzepnąć, a smród jego ciała się nie rozniósł. Zresztą niech tam leży. Był na tyle głupi, że popełnił samobójstwo w widocznym miejscu.

-Co ty pierdolisz?! Chcesz mi wmówić, że to on sam sobie strzelił w głowę?! Nie widziałeś tych siniaków na twarzy?! Zginął niewinny człowiek ewidentnie z czyjeś ręki, a ty mówisz to tak spokojnie? Z tobą chyba naprawdę jest coś nie tak!

            Nachylił się nade mną.

-Słuchaj nie będę go żałować. Nawet go nie znałem, a jutro o nim zapomnę –opadł na swoje siedzenie. –Tobie też to radze, bo inaczej będzie ci się to śniło po nocach i nie będziesz mógł zasnąć z myślą, że mogłeś temu zapobiec.

Czy on mówi do mnie czy do samego siebie?

-Zresztą tak mi się wydaje.

-Mówisz o tym tak jakby była to dla ciebie codzienność- prychnęłam. –Co zamierzasz teraz?

-Będę czekał.

-Na co?

-Aż któryś z chłopaków się odezwie i ustalimy co dalej.

-Przecenisz to może zając wieki.

-Mam czas –rozłożył się wygonie na siedzeniu.

-Ale ja nie i mam ciebie dosyć. Poczekam na zewnątrz –szarpnęłam za drzwi i wysiadłam.

            Oparłam się o samochód i po prostu patrzyłam w dal. Nie przeszkadzał mi nawet deszcz moczący moje ubranie i włosy.

-Nie zachowuj jak idiotka i wsiadaj do samochodu –krzyknął za mną Zayn.

-Nie.

            W stronę hotelowego parkingu zbliżał się czarny samochód. Skręcił w naszą stronę z piskiem opon.
-Natychmiast! –wydał mi rozkaz, a ja nienawidzę rozkazów i na pewno się go nie posłucham.

            Ktoś z tego dziwnego auta wystrzelił w moją stronę, a pocisk trafił w samochód niedaleko mojej głowy. Zaczęło mi gwizdać w uszach, aż zgięłam się w pół. Kręciło mi się w głowie, a rozmazany obraz przed oczami przeszkadzały mi w dostaniu się do środka pojazdu. Drzwi po mojej stronie się otworzyły, a ja wdrapałam się do środka. Zayn coś do mnie mówił, ale nie miałam zielonego pojęcia o co mu chodzi, przez ten pisk w uszach nic nie usłyszałam. Zayn zapiął za mnie mój pasy i ruszył.

            Nieznany pojazd jechał za nami i strzelał w nas. Na szczęście szyby wozu były kuloodporne, gorzej z resztą samochodu. Tamci chyba o tym wiedzieli i zaczęli celować w nasze opony, jednak dzięki świetnej jeździe Zayna nie udawało im się to. Mój kierowca wyjął zza kurtki swoją broń identyczną co poprzednio i wycelował w tamtych przez okno. Próbował na ślepo strzelać, ale nie dawało to efektów.

-Trzymaj kierownice –posłuchałam go.

Chwyciłam za kółko, a Zayn trochę zwolnił. Kolejny raz wycelował w tamten samochód i tym razem trafił w przednią szybę. Odwróciłam się by sprawdzić co z nimi, ale najwidoczniej też mieli kuloodporne okna. Przez moją nieuwagę nasz wóz zszedł z kursu, ale szybko wyprostowałam jazdę.

-Miałaś trzymać kierownice!

-Przecież trzymam!

-Właśnie widzę!

-Zajmij się swoją robotą!

-Staram się, ale ktoś nie umie jeździć.

            Wystrzelił jeszcze raz.

-Bingo! –tym razem musiało mu się udać, bo z powrotem złapał za kierownice.

            Spojrzałam przez tylną szybę. Samochód wpadł w poślizg, a potem do rowu. Czyli Zayn trafił prawdopodobnie w oponę.

-Wiedziałem, że się posłuchasz.

Spojrzał na niego jak na idiotę.

-Wsiadłaś do samochodu –wyszczerzył się przebiegle.

-Czy nawet w takich sytuacjach musisz komentować –wywróciłam oczami.

~ ~ ~ Na twitterze dostałam wiadomość prywatną z zapytaniem czy kontynuuję fen fanfiction i moja odpowiedź jest cały czas taka sama TAK. Po prostu szkoła się zaczęła i mam mniej czasu zresztą w wakacje też nie miałam go zbyt dużo. Uczniaki mnie rozumieją :* Ale mam na dzieje, że nie zrezygnowaliście z czytania moich wypocin i się wam podoba. 

Ma ktoś pomysł na nowy wygląd bloga bo mi się trochę znudził. Może inne tło? Albo...nwm piszcie w kom.

xo Izzy

niedziela, 4 października 2015

Rozdział 18

Co jeśli Lot ma racje, a to co się stało w ostatnim czasie jest jakąś grą? Grą, w której jesteśmy pionkami, a ja nie znam reguł.

(muzyczka przy której pisałam)
             Wychodząc z łazienki już czyściutka, zauważyłam Lottie śpiącą smacznie na hotelowym łóżku. Leżała rozłożona poprzek z otwartą buziom i ciuchach z poprzedniego dnia. Nie miałam serca jej nawet ruszyć. I tak nie jestem jeszcze śpiąca –pomyślałam  i poszłam w stronę balkon by się trochę przewietrzyć. Może nie zupełnie, bo na podłodze znalazłam moją paczkę papierosów. Skąd ona się tu wzięła? Mam szczęście, że znalazła się tutaj, a nie na przykład w kałuży na dole.            Gdy tylko wyszłam na zewnątrz oparłam się o niewielką balustradę, a moją twarz otulił ciepły podmuch wiatru. Przymknęłam na chwilę lekko oczy, by potem odpalić fajka i jeszcze bardziej się zrelaksować. Uwielbiałam takie ciepłe noce, a jeszcze bardziej piękne widoki jak ten, który rozciągał się aż po horyzont. Słońca już dawno nie było widać, ale pomyślałam, że miło byłoby go zobaczyć właśnie w tym miejscu, gdzie mała droga, którą wcześniej jechaliśmy kończyła się w mieście oddzielonym od nas o kilkanaście kilometrów. W Nowym Yorku takie miejsca były rzadkością, bo oprócz Central Parku nie było tam za dużo zielonych terenów, a drapacze chmur zasłaniały cały świat. A tutaj w najgorszej melinie, w której nigdy w życiu nie pomyślałam, że będę się znajdować, nawet światła budynków, które można było zauważyć z daleka zapierały dech w piersiach.

-Czy to Londyn? –wymsknęło mi się z ust.

-Tak –dopiero teraz zauważyłam, że ktoś stoi na sąsiednim balkonie, oparty o balustradę tak samo jak ja. –Zadziwiające, że tutaj wszystko wydaje się takie...beztroskie, nie?

-Masz racje, ale to nie znaczy, że nie mamy problemów.

-Oh Cher, taka jak zawsze. Nie potrafisz oddać się chwili.

-Bo ktoś mnie nauczył, że nie można zatracać się w czymś, bo to 
jeszcze szybciej odchodzi –już miałam wyjść, ale usłyszałam jego głos.

-Nie jestem tutaj, żeby się z tobą kłócić. Zostań.

            Coś mi kazało się go posłuchać i znów oparłam się o barierkę, patrząc na miasto.

-Po prostu się nie odzywaj, Louis.

            Zapadła głucha cisza, która przypominała mi te dni, w których nikt z naszej małej grupki nie potrzebował słów, żeby się dogadać.

-Cher? –westchnęłam i nawet na niego nie spojrzałam.

-Wiedziałam, że nie wytrzymasz. Wiesz co, ty też jesteś taki sam jakiego cie zapamiętałam –odwróciłam twarz w jego stronę, a on bezczelnie mi się przyglądał –Tak samo denerwujący jak zawsze –brunet już się nie odezwał.
***
            Dziś był wielki dzień. Wchodziłam w okres „dorosłości”, jak mi to mówił Zayn. Szkoła średnia to już coś. Od teraz byłam już poważną i odpowiedzialną osobom. Może bym była taka gdyby nie te przygłupy wokół mnie.

-Cher! Pospiesz się Liam czeka w samochodzie –z dołu krzyknęła moja mama.

            Dobra Lloyd nie stresuj się tak wszystko będzie dobrze. –Ale to nie moja wina, że ręce mi się tak trzęsą. Zayn będzie zawsze obok, a Harry jest w twojej klasie. Co może się stać? Mogę się upokorzyć pierwszego dnia przed całą szkołą. O nie na to nie pozwolę –zaczynałam  wariować i mówić sama do siebie i do tego w myślach.

-Cher! –moja mama krzyknęła na mnie z dołu kolejny raz.-Już idę! Powiedz, żeby zaczekali!

-Przecież czekają!

            Zbiegłam szybko po schodach z torbą na ramieniu i o mało się nie zabijając, ale byłam w jednym kawałku na dole.

-Już jestem.

-Nie denerwuj się tak. Będzie dobrze, zobaczysz –uspokajała mnie mama.

            Doskonale wiedziała jak się czuje, że się stresuje, ale z drugiej strony tylko ślepy by tego nie zauważył.

-Do zobaczenia mamo –pomachałam jej pospiesznie i wyszłam przed dom, gdzie w samochodzie czekali chłopcy i Lot. –Cześć.

-No wreszcie nawet Harry z Zaynem razem wzięci tak długo się nie pindrzą –zażartował Lou.

-Ej! –Loczek i Zayne od razu zareagowali, a Louis oberwał od nich po kolei w głowę.

-Przez ciebie się spóźnię –zajęczała blondynka.

-Przepraszam.

           Nie mam pojęcia, jak ale wszyscy się zmieściliśmy w samochodzie. Dziecko Liama na szczęście miało składany dach i nie musiałam otwierać drzwi, żeby do niego wejść, dlatego wgramoliłam się na kolana Harrego i już mięliśmy jechać, ale zatrzymał nas krzyk z naszego domu.

-Poczekajcie! –tak to mój tata z aparatem w ręku, jęknęłam żałośnie, a on najwyraźniej to usłyszał.. –Musi być pamiątka przed tak ważnym dniu jak ten Cher.

-Robisz nam obciach tato.

-Tylko tobie, bo ja uważam, że to fajna sprawa –wtrącił się Zayn.

-No dobra, ale szybko.

-Uśmiech! –powiedział Rob i błysnął flesz w aparacie. –Cher uśmiechnij się.

-Powiedzcie sex! –krzyknął Lou, a wszyscy się zaśmiali, a ja zauważyłam błyśnięcie lampy.

-Tak to jest idealne –mruknął tata i wszedł z powrotem do domu.

-Jesteś idiotą Lou! –zaśmiałam się. –Wiesz o tym?

-Wiem!

***
-Chciałem tylko powiedzieć dobranoc – z zamyśleń wyrwał mnie ciepły głos Louisa. –Więc dobranoc Cher.

            I po prostu wszedł z powrotem do środka, a ja zaczęłam obmyślać mój plan ucieczki.
***
            Zayn ma naprawdę nie równo pod sufitem. Jest godzina piąta dwadzieścia, a ja nadal tu tkwię. Nie zmrużyłam oka nawet na godzinę, zazdroszczę Lottie, że może sobie odpocząć.

           Mój plan był teoretycznie perfekcyjny. Wychodzę z pokoju, po schodach wydostaje się na dół i zamawiam taksówkę z hotelowego telefonu. Jak zawsze musiałam zawalić i zostawić telefon na szafce w kuchni. Ale i tak stąd się nie ruszę, bo Zayn zamknął mnie i Lot na klucz na całą noc. Chyba przewidział, że nie odpuszczam tak łatwo i spróbuje uciec. W końcu jestem przetrzymywana tu w brew mojej woli.

           Wyszłam na balkon, żeby kolejny raz tego dnia się przewietrzyć. Odetchnęłam ciężko, zamykając przy tym oczy, a głowa mimowolnie mi opadła na splecione ręce na barierce. Otworzyłam zmęczone oczy. Wcale nie jest tu tak wysoko. Jeśli bym skoczyła to w najgorszym przydatku złamałabym nogę, a w najlepszym wydostała się stąd.

           Nie myśląc więcej przeszłam jedną nogą, a później drugą na drugą stronę balkonowej poręczy. Skacz Cher! Nie jesteś tchórzem –krzyczała moja podświadomość. Twardy beton błyszczał się przez światło, które dawała lampa obok plastikowych śmietników. Śmietniki! Może nie chciałam się kąpać w brudach, ale lepsze to niż połamane kości. Musze tylko przejść na balkon obok, w którym smacznie spali chłopcy i skoczyć. Nie myśląc za wiele zgrabnie przeskoczyłam na balkon obok. Nie było to trudne, chodź odległość między nimi miała półtorej metra. Teraz skok w przepaść. Dobra na trzy.

Jeden –jestem za młoda na śmierć.

Dwa –nie spisałam testamentu.

-Trzy! –skoczyłam.

            Jestem na śmietniku i przeżyłam.

-Dzięki ci Boże, zapamiętam to sobie –spojrzałam w niebo i się zaśmiałam głośno.

            Teraz tylko z powrotem do sierotka, najlepiej bocznym wejściem, które w zasadzie jest przed moim nosem i sięgnąć po telefon. Szarpnęłam za drzwi. Zamknięte –za dużo szczęścia jak na jeden dzień. Zostało tylko wejście frontowe.

           Gdy weszłam do środka rozejrzałam się by upewnić się, że żaden z tych przygłupów nie zrobił sobie wycieczki nad ranem. Podbiegłam do recepcji i przeszukałam biurko. Nigdzie nie było telefonu. Nawet na ścianach. Żadnego! Może...

-Szukasz tu czegoś? –usłyszał męski głos tuż nad uchem.

-O oł –to był Zayn.

-Tylko tyle masz mi do powiedzenia.? Nie zaczniesz dramatyzować i uciekać, żebym mógł cię gonić i wreszcie złapać?

           Przewróciłam tylko oczami.

-To dobrze –złapał za mój nadgarstek i zaczął prowadzić mnie zapewne znów do pokoju.

-Przestań! –wyrwałam się z jego uścisku. –Nie możesz mi mówić  co mam robić. Nie możesz mnie tu trzymać i masz mnie zostawić w spokoju.

-Tak? To dobra idź i zobaczymy kiedy dojdziesz na piechotę do Londynu –prychnął.

-Dobra.

-Dobra.

-Dobra! –wyszłam z powrotem do holu.

            Może nie przemyślałam tego tak dokładnie.

-Hej Cher? Tak? –zapytał się blondyn z recepcji, skąd on się tu 
wziął?

-Tak?

-Nie chciałem podsłuchiwać, ale...-podrapał się po karku. 
Podobnież chcesz się dostać do Londynu.

-Tak.

-A w ogóle to jestem Ty –wyciągnął do mnie rękę, a ja ją lekko uścisnęłam, była lekko spocona. Denerwował się? Czym? –Jeśli chcesz mogę cię podwieś, mam motor w garażu.

-Naprawdę? Dzięki...

-Ale nie –dokończył za mnie Zayn. –Ona ma już podwózkę.

-Mam? –spojrzałam na niego jak na idiotę i udałam, że nie rozumiem.

-Tak –warknął.

-A no tak Ty mnie podwiezie.

-Nie –znów to warknięcie, zachowuje się jak pies. –Jedziesz ze mną –powiedział wyciągając mnie na zewnątrz. –Wsiadaj.

            Posłuchałam się go i grzecznie usiadłam na miejscu pasażera, nadąsana. Dobra, ale muszę przyznać, że Land Rover to mega wygodny samochód.

***
           Całą drogę do Londynu przebyliśmy w ciszy. Gdy byliśmy na osiedlu wuja, Zayn trochę się spiął. Dłonie, które wcześniej trzymał luźno na kierownic, teraz zaciskał mocno. Sama się trochę denerwowałam, chodź sama nie wiem czemu, przecież nic się tam nie wydarzyło.

           Osiedle wyglądało jak wcześniej, to samo mogłam powiedzieć o parterowym domku wujka Thomasa, w którym miałam mieszkać. Stojąc pod drzwiami przeczuwałam, że coś jest nie tak. Zamek był wyłamany, a drzwi nieznacznie uchylone. Pokazałam to czarnowłosemu, a on przepchnął się przeze mnie do środka.

-Uważaj trochę!

-Zostań tu.

            A co ja pies jestem?! Oczywiście, że weszłam za nim. Rozglądałam się zdezorientowana. Nie tego się podziewałam. Krzesła były połamane, kanapa przewrócona, a na podłodze, stole, fotelu po prostu wszędzie leżały porozrzucane papiery i jakieś fotografie. Podniosłam jedną z białych kartek. To tylko jakaś stara faktura na farbę do ścian, więc powrotem ją rzuciłam na ziemię.

-Mówiłem, żebyś poczekała! –nie zareagowałam na jego groźny ton, poszłam dalej, do kuchni, która wyglądała niezwykle czysto i schludnie przy tym bałaganie w salonie.

            Przeszukując każdy blat i szufladę nie znalazłam mojej komórki. Jakby wyparowała. Skierowałam się do „mojego” pokoju. Każda szuflada z komody została wyrwana, a moje do niedawna ładnie ułożone rzeczy z walizki porozrzucane były po całym pokoju. Pościel nieźle zmierzwiona. Wzięłam jedną z moich już pustych walizek i spakowałam kilka rzeczy z podłogi. Pod łóżkiem znalazłam moje ulubione dżinsy, a pod nimi mały przedmiot. Mój telefon!

           Skończywszy się pakować usłyszałam dziwne hałasy dobiegające z pokoju Zayna. Weszłam do niego podejrzliwie i zobaczyłam chłopka klęczącego na dywanie i przeszukującego stosy z ciuchami.

-Czego ty szukasz?

Ciągle grzebał w tych przeklętych ciuchach.

            Telefon w moim ręku zawibrował, informując o nowej wiadomości.

Od: Nieznany
Lepiej pilnuj swoich przyjaciół. -Musimy spadać. Chodź Zayn!

-Nie mogę. Muszę to znaleźć.

            Wyglądał jakby był w transie.

-Czego ty do cholery szukasz!