wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 8

Usłyszałem jak ktoś się z nim wita, więc zaciekawiona podeszłam do drzwi, ale tego co zobaczyłam nie spodziewałam się za Chiny Ludowe.
***
Zaczyna mi się nudzić, tyłek mnie bolał od siedzenia w jednym miejscu i nie wiedziałam co robić. „W co ty się wpakowałaś! –krzyknęłam moja podświadomość. -Było trzeba siedzieć cicho, a nie się udzielać. A i od kiedy ty kogokolwiek bronisz, to nie w twoim stylu. –czy ona nie da mi chwili spokoju.” Już wariuje w tym małym pomieszczeniu, całkiem samotnie. Nom, nie całkiem, bo on siedzi naprzeciwko mnie, ze spuszczoną głową nad kolanami i splecionymi palcami.
                Ta cisza była zabójcza i trochę przerażająca. Moje zmysły płatały mi figle i słyszałam dziwny gwizd w uszach. Czy tak właśnie brzmi grobowa cisza, a może nie powinnam nic słyszeć. Jasne halogeny drażniły moje już i tak zmęczone oczy. Chciałam się chwile przespać, ale za każdym razem gdy zamykałam oczy coś mi nie pozwalało całkiem się odprężyć i natychmiast je otwierałam. Więc siedziałam tak bezczynnie na tym niewygodnym krześle, a on naprzeciwko mnie. Dosyć tego.
-To twoja wina, będziemy tu siedzieć do końca świata –odezwałam się pierwsza.
                Chłopak powoli podniósł głowę i na mnie spojrzał z podniesioną brwią. Z jego oczu nie mogłam nic wyczytać. Ni krzty jakichkolwiek emocji. Czemu on musi być taki opanowany, gdy we mnie aż krew buzuje.
-Moja? –zapytał zdziwiony
-A głuchy jesteś czy mam powtórzyć, a może aparat słuchowy potrzebny!? –powiedziałam sarkastycznie
-To ty zaprosiłaś tych wszystkich bachorów.
-To moi przyjaciele! –wstałam wściekła, a on zaraz po mnie, tuż przy mnie.
                Zamiast tego spokoju w jego oczach teraz kłębiła się furia. Na chwile cofnęłam się o krok, ale natychmiast przysunęłam się do niego, by stawić mu czoła. Musiałam pokazać, że tak naprawdę się go nie bałam, a to co ma do powiedziana mam głęboko w dupie!
-Co? Ich nazywasz swoimi przyjaciółmi?!
-Tak masz coś do tego!
-Oni nie szanują siebie, twojego domu, więc jak możesz nazwać ich swoimi przyjaciółmi, najwyżej znajomymi.
-Uhhh! –zacisnęłam pięści, aż poczułam paznokcie wbijające mi się w skórę.
                Przez tego człowieka traciłam kontrolę nad sobą. Chodź rzadko się to zdarza to przy nim łatwo wyjść z równowagi. Doprowadza mnie do szału!
-Ty nawet nie szanujesz siebie –odwrócił się i splótł  razem ręce na piersi.
-Co!
                Przegiął! Gdyby Harry tu był zapewne złapałby mnie za ręce, bo wiedziałby, że prawdopodobnie rzucę się na niego, ale tego nie zrobiłam, chodź przyjaciela tu nie ma. Musze mu pokazać, że tak naprawdę nad sobą panuje, może i tak nie jest, ale on nie musi o tym wiedzieć.
-Odezwał się wzorowy uczeń. To nie ja wezwałam ich do własnego domu! –wskazałam na drzwi, którymi tu wchodziliśmy i od kilku godzin tkwimy.
-Ile razy mam ci powtarzać, że to nie moja wina!
-Tysiące! Dopóki tego nie udowodnisz –teraz ja odwróciłam się od niego.
***
                W drzwiach stała policja. Średniego wzrostu, normalnej budowy mężczyzna, koło trzydziestki. Włosy koloru rudej miedzi, podobnie jak wąsy. Nos wystawał, jakby nie pasował do reszty twarzy. W tym samym czasie Niall z Louisem, wychodzili na zewnątrz, kiwając głową na pożegnanie. Kto ich tu wezwał!? On chyba naprawdę jest idiotą, nasłał na mnie policję!?
-Witam –przywitał się ze mną, a ja tylko kiwnęłam lekko głową ze zdziwienia.
-Chciałem rozmawiać z właścicielem domu.
-Niestety, ale nie ma go teraz w domu –Zayn wydawał się taki opanowany.
-Czyli to włamanie?
-Oczywiście, że nie.
-Możemy wejść? –dopiero teraz zauważyłam, że było ich dwóch, ale ten drugi nie wyróżniał się niczym szczególnym. Podobna budowa ciała i wiek, ale oczy miał szare, a karnacje ciemniejszą od pierwszego i ciemno brązowe krótkie włosy. Sprawdzał dokumenty blondyna i jego kumpla, którzy przed chwilą stąd wychodzili.
-Jasne, proszę.
                Mężczyźni się rozejrzeli, na szczęście w holu nie było jakiś podejrzanych przedmiotów.
-Jednak właściciel jest? –wskazał, na plakat, który powiesiłam „Witaj w domu Zayn!”, by zrobić tych kilka cholernych zdjęć i je potem wykorzystać, dokładnie nie wiem do czego, ale to na razie nie ważnie.. –Czy pan jest tym Zaynem. –znów pokazał na napis.
-Tak, ale...
-Dostaliśmy zgłoszenie, za zakłócanie porządku.
                Co za brednie, najbliżej domy są ze dwieście metrów od naszego, to niemożliwe, bo plus posesja, też zajmowała trochę. Chyba, że...
-Już jest wszystko w porządku. Mogą panowie już pójść.
-Proszę się wylegitymować.
                Zayn wyjął swoje dokumenty z tylnej kieszeni swoich obcisłych czarnych spodni i podał mundurowemu. Tamten sprawdził  na takim małym komputerku, prawdopodobnie jego dane. Zmarszczył brwi i wydawać by się mogło, że był zadowolony z tego co zobaczył w trzymanym urządzeniu. Rudowłosy trącił łokciem kolegę po fachu i kiwnął głową na wyświetlacz. Tamten także się uśmiechnął chytrze.
-Widzę, że pana kartoteka nie jest zbyt czysta. Za takie wykroczenie jest nawet przyznawane kilkanaście miesięcy ograniczenia wolności.
                Co on pierdoli, to jakaś fikcja. Oglądało się trochę tych seriali policyjnych typu NCIS i jestem prawie pewna, że on kłamie. Za takie coś to co najwyżej jakaś kara porządkowa i tyle. Może grzywna?
-Panie władzo to nieporozumienie –odezwałam się, tak samo zaskoczona co funkcjonariusz.
-A pani to?
-Cher Lloyd.
                Policjanci wymienili się spojrzeniami. A jeden z nich sprawdził znów coś w tym komputerku i uniósł ze zdziwieniem brwi. Widziałam, że jego kąciki ust delikatne drgnęły do góry. To było dziwne. No wiem, że moje imię jest nie spotykane, a ojciec to ważny biznesmen, ale bez przesady.
                -Panno Lloyd do pani nic nie mamy, ale pan Malik musi iść z nami i prawdopodobnie przyda mu się dobry obrońca, bo inaczej trochę posiedzi –powiedział łagodnie.
Ta szuja, policjant złapał go za ramie, ciągną w swoją stronę i chciał skuć kajdankami. Co tu się do kurwy nędzy dzieje, czy to jakieś żarty?! Zayn próbował go odepchnąć, ale wiedział, że takie zachowanie wcale nie wpłynie dobrze na jego sytuacje.
-Chwila!
-Tak panno Lloyd? Czy coś się jeszcze stało?
-Tak to nie Zayna wina tylko moja. To ja urządziłam tą imprezę i jestem nieletnia, a wraz z innymi piliśmy alkohol.
                Policjanci znów wymienili się spojrzeniami, a ten drugi tylko wzruszył ramionami z bezradności. Ale potem jeden z nich powiedział temu prawdopodobniej ważniejszemu, rudemu, coś na ucho. Rozszerzyły mu się źrenice, a na twarzy pojawił się dziwny uśmieszek.
-To proszę także z nami.
***
                I co życie mi nie miłe. Wystarczająco mam problemów na dziś to jeszcze je dokładam. Po co ja to robię, żeby go bronić? Pf. Żarty sobie robicie. To był tylko taki impuls, który skończył się niekorzystnie, dla nas obydwojgu. A tym bardziej dla mnie, bo gdyby moja rodzicielka wróciła, to bez przeszkód by wyciągnęła Zayna z pierdla. Ale nie ma co gdybać. Idiotką jestem i tyle.
-I teraz niby ja zachowuje się jak bachor! –prychnął nawet nie zaszczycając mnie swoim wzrokiem
-Nie interesuje mnie co masz do powiedzenia.
-I bardzo dobrze!
- I bardzo dobrze –odpowiedziałam spokojnie, wiedząc, że to go nieźle wkurzy.
- I dobrze!
- I dobrze –mój plan podziałał.
-Dobrze!
-Dobrze. –zakończyłam.
                Nagle drzwi do tego klaustrofobicznego pokoju otworzyły się, a w nich stanął ten sam rudy policjant, który nas zatrzymał. Popatrzyła na nas dziwnym wzrokiem, a potem po prosty wszedł do środka.
-Dobra dzieciaki. Możecie wyjść.
-Wreszcie! –ale tak po prostu?
                Nawet nas nie spisując wypuścili z posterunku.
***
-Gdzie idziesz?! –krzyknął za mną, gdy szybkim krokiem zmierzałam w swoją stronę.
-Do domu, Zayn! –odkrzyknęłam, nawet na niego nie patrząc.
-Ale to w drugą stronę!
Tylko machnęłam na niego ręką nad głową. Zresztą co to go obchodzi, przez prawie bite pięć godzin siedzieliśmy w jednym pomieszczeniu, a on nawet słowem nie chciał się odezwać. Już mnie nie interesuje ten człowiek.
 -Niech robi co chce –szepnęłam do siebie, a wraz z tymi słowami poczułam taką małą igiełkę w moim sercu. Potrzasnęłam głową. „Wcale nie jest ci obojętny –szepnęła podświadomość –Może się o ciebie martwi?” Tak jasne i może jeszcze ja się o niego martwię.
                Odwróciłam się nagle. Sama nie wiem kogo chciałam tam zobaczyć. A z resztą to by nic nie dało, bo wschodzące słońce pokazywało się akurat za mną rażąc mnie niemiłosiernie. Cholerne słońce i cholerny dzień. Jest koło szóstej i zamiast leczyć mojego rannego kaca, leżąc w łóżku, a dopiero do niego zmierzam i o dziwo bez jakiegokolwiek bólu głowy.
                Skręciłam na  jeszcze nie oświetloną, małą uliczkę, chodź promyki słońca przedzierały się przez wielkie budynki, które miały nawet trzydzieści pięter, to i tak było straszne ciemno. Już się tym nie przejmuje, dlaczego? Ponieważ zazwyczaj takimi miejscami chodzę. Nie! Nie jestem popierdolonym dzieckiem, tylko po prostu tak jest szybciej dojść gdziekolwiek. W tym mieście liczy się spryt i szybkość. Żeby gdziekolwiek szybko się dostać, trzeba przejść na skróty.
                Gdy tak szłam myśląc o wszystkim, nie zdając sobie z niczego sprawy. Myśli mnie niosły gdzie indziej. Ale czułam, gdzieś w środku, że coś jest nie tak. Przez mój kręgosłup przeszedł dziwny dreszcz, ale jednocześnie czułam się z niewiadomych przyczyn bezpiecznie. Nigdy czegoś takiego nie czułam. W jednej chwili wszystko się zmieniło. Moje serce przyspieszyło, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Strzały w głowie. Ból  przeszywający moje plecy oraz kołowane serce to jedyne co czułam. Ktoś do mnie strzela?! Zacisnęłam mocniej oczy, które i tak był zamknięte. Nawet nie wiem kiedy, ale wtedy dotarło do mnie jeszcze coś. Upadek? Ale jakby złagodzony. W jednej chwili wszystkie moje zmysły się wyostrzył. Te dziwne huki wystrzałów jakby zwolnił tempo.
                Czułam ciepły oddech na moim policzku. Zapach jakby znajomy, ale taki zapomniany. Ciepłe ramiona oplatały mnie ciasno, jakbym miała zaraz uciec. Czułam się bezpieczne i dziwne. Chwila przecież ja kolesia nawet nie znam. Zaczęłam się wyrywać do ucieczki, ale prawdopodobnie mężczyzna, na pewno mężczyzna przyciągnął mnie bliżej do siebie. Chodź swoją drogą nie wiem czy dało się bliżej, bo w końcu leżał, na mnie, zakrywając całym ciałem. Moją głowę schował w zagłębienie swojej szyi i zakrył moje ucho, bo drugie było przytwierdzone do jego obojczyka, dzięki czemu te straszne dźwięki były stłumione. Ale jakby wszystko w jednej chwili ucichło. Chłopak rozejrzał się dookoła i jakby sprawdzał czy wszystko jest dobrze. Gdy potwierdził swoją tezę wstał, pomagając także mi.
                Wydawałby się mogło, że jest starszy ode mnie o kilkanaście lat, przez rozbudowane ramiona, ale jego brązowe oczy, pełne głębi zdradzały wszystko. Był niewysoki mierzył może z metr siedemdziesiąt, ale przy moim wzroście wydawał się wysoki. Na jego szczupłej sylwetce zarzucona była zadurza bluza, a twarz zasłaniała arafatka. Na głowie miał szarą czapkę pod którą skrywały się włosy nieznanego mi koloru. Przeleciał swoim wzrokiem po mojej twarzy, zatrzymując się na oczach, które prawdopodobnie teraz wyrażały mieszankę strachu i wdzięczności, ale szybko się opamiętałam i znów założyła swoją maskę wrogości , przeznaczoną dla innych. Nieznajomy szybko się odwrócił, by popędzić w przeciwnym kierunku niż się znajdowałam. Wybiegłam za nim za uliczki, ale jakby się rozpłynął w powietrzu.
                Przetarłam ręką czoło, na którym znajdowały się minimalne kropelki potu. Nie mogłam się dokładnie mu przyjrzeć, bo po naszym wstaniu od razu się odsunął na bezpieczną odległość. Może tak naprawdę miał innego koloru oczy, albo to wszystko mi się zdawało, przez mojego kaca, którego nadal dziwnie nie czułam. Zdyszana biegiem zatrzymałam się na chwile, by zaczerpnąć trochę powietrza. Wróciłam na miejsce całego zdarzenia i popatrzyłam w stronę, gdzie przed sekundą stali lub stał mój oprawca i strzelał w moją stronę.
-Co się do cholery tu dzieje –powiedział do siebie w myślach.
Oparłam się o ścianę ręką, zamykając przy tym na chwilę oczy.

-Muszę wrócić do domu.

~ ~ ~ 
Co ja tu mogę napisać? Hmm? Możesz skomentować, okey rozumiem nie chce ci się. Ale mam nadzieje, że z chęcią przeczytałeś ten troszkę dłuższy rozdział. Donapisania.
                                                                                                                                                        xo Izzy
P.S.
Na górze są takie zakładki, je także się używa.

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 7


No więc. Nie zaczynamy zdanie od "No".
Więc tak. Od "Więc", także nie.No więc tak NOWY ROZDZIAŁ jeśli jeszcze nie zauważyliście/łyście. Nowy rok i... więcej nowości nie ma, ale myślę na nowy tym czymś na górze, to nagłówek? No to zdjęcie, na górze. 

Napiszcie mi jak wam się podoba to na dole. Chodzi mi o rozdział. I może kiedy zaczynają wam się ferie, bo mi od poniedziałku!!! Może dodam coś więcej. I tak wiem miało się pojawić wczoraj ale napisałam, że może być małe opóźnienie.
xo Izzy
~ ~ ~
-Dobra dziś jest sobota to akurat, czas na małą imprezkę.
-Czyli jednak zgadzasz się, ale czemu? 
-Zobaczysz.
***
Przygotowania do imprezy dobiegły końca. Harry załatwił trochę alkoholu, a ja zaprosiłam chyba całą szkołę, a także okolicę oraz naszych starych „przyjaciół”, którzy myślą, że to zaproszenie od Zayna. Pierwsi goście zaraz się zbiorą więc czas na show. To będzie nie zapomniany wieczór.
-A ty chciałaś zacząć imprezę beze mnie? –usłyszałam damski głos za plecami, a gdy się odwróciłam Lott rzuciła się na mnie, przytulając.
-Dobra koniec tych czułości, pomóż mi rozłożyć jedzenie –poszliśmy na łatwiznę i zamówiliśmy catering.
-Ok.
Lot była taka radosna zastanawiało mnie to. Coś, a może ktoś ją uszczęśliwia. Znam na tyle dobrze Lottie, że wiem kiedy jest...zakochana? Zauroczona?
-Co tam u ciebie Lot?
-Nic szczególnego –uśmiechnęła się pod nosem.
Rozłożyłyśmy całe jedzenie na stole w kuchni. I wreszcie miałyśmy chwile czasu zanim ktoś przyjdzie. Bardzo mnie ciekawiło co ukrywa. Złapałam ją za rękę i zaprowadziłam do salonu. Pociągnęłam w dół na kanapę przez co usiadła mało elegancko, prościej rozłożyła się na meblu jak słoń.
-Dobra opowiadaj o nim –westchnęłam.
-Nie wiem o czym mówisz.
-Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, nawijaj.
Zobaczyłam w jej oczach błysk. Była taka podniecona, ale z drugiej strony wstydziła się. Wszyscy znają mnie jako bezuczuciową Cher, może i tak było, ale Lottie taka nie była potrzebowała przyjaciółki, która jej wysłucha i to jej wystarczy. Ja natomiast rzadko cokolwiek i komukolwiek zdradzam. Nie lubię się dzielić uczuciami, chodź z pozoru ich nie mam, ale chyba też jestem człowiekiem, nie?
-Od czego zacząć...-zacięła się.
-Może od tego jak się nazywa?
- James. Nazywa się James.
I się rozkręciła opowiedziała mi wszystko co wie o tym chłopaku. Mówiąc mi to  wszystko w jej oczach był ten blask, a ręce leżały niespokojnie na kolanach, ale po jakimś czasie zaczęła wymachiwać nimi, akcentując przy tym każde jej słowo. Uśmiech nie schodził z jej zaróżowionej buzi.
-Cher?
-Tak?
-Chyba to ten.
Co?! Może i się sparzyła kilka razy, ale nie może zakochiwać się w osobie z którą się zna kilka godzin.
-Skarbie. –westchnęłam. –Nie znasz go dobrze. Może teraz zachowuje się jak królewicz, ale może taki nie być. 
-Ale nie musi –poprawiła mnie szybko.
-Nie musi ale zastanów się lepiej. Poznaj go i powoli dojdziesz do prawdy. Zaproś go na przykład dziś do mnie.
-Ale...Dobra zadzwonię do niego.
-Cher! –Harry krzyknął, stał przy głównych drzwiach. –Pomóż mi bo „goście” –pokazał cudzysłów w powietrzu –się zbierają.
***
-Liam! –próbowałam przekrzyczeć muzykę i przepchnąć się przez ludzi. –Liam poczekaj!
Chłopak obrócił się i rozejrzał, prawdopodobnie szukając osoby, która go woła. Stanęłam na palcach by lepiej było mnie widać, bo natura nie obdarowała mnie wzrostem modelki, pomachałam do niego ręką. Brunet chyba mnie zauważył, bo odmachał mi skierował się w moją stronę. Wskazałam na taras, bo przez te wrzaski nie dogadalibyśmy się. Liam zrozumiał mnie i razem wyszliśmy na zewnątrz.
-Cieszę się Cher, że cie znów widzę –kolejna osoba tego dnia mnie przytula, czy to nie okropne, ale muszę przyznać, że całkiem miłe. –Wiedziałem, że przemyślisz to i znów będzie tak jak dawniej.
-Taaa...ale uważam, że nadal nic się zmieni –nie lubię go okłamywać on jest jak mój dobry duch i czasem zdaje mi się, że wyczuwa kłamstwa.  
Potarł delikatnie moje przedramię, a ja drgnęłam. Nie jestem przyzwyczajona do dotyku innej osoby. Oczywiście z Harrym czasem się gilgoczemy jak małe dzieci, ale to coś innego. Liam wyczuł, że chce pobyć trochę sama, dlatego wycofał się do budynku.
  Słowa chłopaka dały mi do myślenia, może nasza paczka mogła by znów istnieć. Czy znów byśmy byli najlepszymi przyjaciółmi. Wszyscy się spieraliśmy i pomagaliśmy sobie nawzajem, ale to teraz jest bez sensu. Zayn prowadzi ze miną małą walkę, a ja na pewno się nie poddam, nie jestem tchórzem. Musze wypełnić much malutki plan i odegrać się na nim.
Przygotowany plan trzeba zrealizować, w pojedynkę. Telefon miałam jakby co w kieszeni moich czarnych spodni. Na szczęście na nogach miałam moje białe za kostkę conversy, więc szybko mogłam się przemieszczać po budynku. Woreczek z białym proszkiem rozsypany ma srebrnym talerzyku leżał już w salonie, a niektórzy zaczęli go wciągać. Alkohol w kuchni. Ktoś jarał dżointa, śmiejąc się przy tym. Inni na tarasie wypalali chyba już setnego papierosa. Idealnie. -Zostało tylko powieszenie tego –powiedziałam w myślach, trzymając wielki plakat do powieszenia.
Zrobiłam kilka fotek i zauważyłam Nialla i Louisa rozglądającego się zapewne za Zaynem. A właśnie mam na dzieje, że ten przygłup zaraz przyjdzie i będę mogła wykonać do końca moją misje. Blondyn chyba mnie zauważył po wskazał na nie palcem, a brunet od razu spojrzał  w moją stronę. Natychmiast chciałam się ulotnić z stamtąd. Zaczęłam przepychać się przez ludzi i skręciłam do kuchni. Chyba ich zgubiłam. Ale nagle ktoś położył rękę na moim ramieniu. Zamarłam co oni chcieli ode mnie. Może się dowiedzieli co jest grane, ale to niemożliwe. W końcu Lot zaprosiła ich w imieniu Zayna. Osoba stojąca za mną odwróciła mnie w swoją stronę, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Co jest Cher? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha –Loczek się zaśmiał.
-Wszystko jest ok.
-Gdzie ty w ogóle byłaś?! –starał się przekrzyczeć muzykę –Szukałem cię!
-Musiałam coś załatwić! –I to zrobiłam.-dopowiedziałam w myślach
Wyszłam z kuchni, a Harry zauważył jakąś dziewczynę, więc domyślam się co chciał zrobić. Nie miałam nic konkretnego do roboty więc poszłam trochę ochłonąć na balkon, może tam mnie nie znajdą. Z paczką papierosów w kieszeni skierowałam się do oszklonych drzwi.  Gdy zapaliłam jednego fajka poczułam ulgę. Jakby wszystkie moje zmartwienia spalały się wraz z nikotyną.
-Zachowujesz się tak samo jak on –podskoczyłam
-Jak kto? –zapytałam nie odwracając się.
-Jak Zayn.
-To znaczy?
-Zamiast z kimś pogadasz wchodzisz w nałóg –prychnęłam na jego wytłumaczenie. –Jesteście tak inni, ale tacy sami.
-Jak masz zamiar nas porównywać albo pouczać mnie, to możesz się w ogóle nie odzywać.
-Ale co a takiego mówię. Po prostu stwierdzam fakty i przywołuje wspomnienia.
-Nie ma co wspominać.
-Naprawdę, Cher. Nie ma? Jesteś taka głupiutka –zapytał, a ja wiedziałam o co dokładnie mu chodzi.
-Słuchaj mnie Liam, chciałeś ze mną pogadać, a nie mnie obrażać!
-Przepraszam. To nie miało tak brzmieć. Wiesz jak jest?
-Taaa
-Chciałem się zapytać, czy przemyślałaś moją propozycje.
-Czyli...?
-Czy wpadniesz co mnie kiedy, do garażu, albo coś. Może się wszyscy razem spotkamy?
-Nie mówię nie.
-Moja propozycja zawsze aktualna. Fajnie by było, jak dawniej...
-Liam teraz ty mnie wysłucha –wtrąciłam mu się w słowo, a on pokiwał tylko głową. –Nasza paczka nigdy nie będzie znów razem, ja z Zaynem nigdy nie będę się przyjaźniła, czy co tam było między nami. I nigdy, ale to i nigdy nie będzie tak jak dawniej.
-Nigdy nie mów nigdy nie?
-Ale to jest ten wyjątek kiedy mówię nigdy.
                Dokończyłam wypalać papierosa i poszłam do salonu, gdzie wszyscy się świetnie bawili, a kilka metrów odjemne stała para blondynów. Ej to jest Niall i Lot. Chłopak coś się pytał, a ona zaczęła się rozglądać, ale potem wzruszyła ramionami. Po jakimś czasie natrafiając na mnie wzrokiem. Już chciała pokazać w moją stronę, ale położyłam palec na ustach i zrezygnowała z tego czynu. Ciekawe o co chodził?
                Usiadłam na fotelu, po drodze zwalając z niego jakiegoś frajera, tak by mieć na oku, parę blondynów na oku. Rozmawiali tak jakby dopiero się poznali. Niall co chwile wycierał dłonie o spodnie. Denerwował się? Hey, naprawdę ciekawe jest być takim obserwatorem. Nagle podszedł do nich jakiś koleś, a Lottie go mocno uścisnęła. Gdyby wzrok zabijał, to Niall zamordowałby go. Gdzieś już widziałam tego gościa. Blondynka pocałowała go w policzek, a „biedny” Niall patrzył się na nich nie wiedząc co robić. Był zły, bo zacisnął mocno pięści. Ale o co? O-MÓJ-BO-ŻE! Niallow podoba się Lottie. Chłopakowi, którego szczerze nienawidzę i drażnię się z nim prawie każdego dnia, podoba się moja przyjaciółka. Czy tylko mi wydaje się to chore i niedorzeczne. Niall odszedł od pary bez słowa, a ja wzięłam z niego przykład i też się usunęłam z widoku
Skierowałam się w stronę drzwi wejściowych, które nagle się otworzyły, a w nich stał nie kto inny jak pan Malik. Jestem zaszczycona pana przybyciem. Miał dziwny wyraz twarzy, był wkurzony, sorry to mało powiedziane on był nieźle wkurwiony. Ale wglądał jakby się tego spodziewał. A wtedy dwa przygłupy, czytaj Niall i Louis, podeszli do niego i zaczęli rozmawiać, a potem rozglądali się po ludziach. Szybko kucnęłam by nie było mnie widać, bo nogi innych zasłaniały mnie. Starałam się przejść przez nie, ale na czworaka naprawdę ciężko się poruszać. 
Chciałam się dojść przynajmniej do okna balkonowego, ale to naprawdę daleko. Muzyka ucichła, a wszyscy tańczący ludzie, ja także ja zatrzymali się, co jest?! Każdy rozglądał się zdezorientowany, ale obawiałam się najgorszego.
-Policzę do trzech i wypad! –wykrzyknął wściekle... sama nie wiem kto, może to był któryś z tych debili, albo pan Wielce Dorosły i Odpowiedzialny.
Jednak moim celem było jak najszybciej wyparowanie z tego pomieszczenia. Oprzytomniałam i powoli próbowałam się dalej przedostać przez kilka set nóg.
-Na co czekacie mam zadzwonić po waszych starych albo po psy! –każdy znajdując się w tym domu jakby się obudził w zaczął  szybko kierować się w stronę drzwi wyjściowych. –JEDEN!... –ludzie bardziej się pośpieszyli –DWA!...-ktoś stanął mi na rękę, a ja skuliłam się z bólu –Trzy. –powiedział już spokojnie, a nikogo obcego  w domu nie było.
Sierdziłam za kanapą, więc Zayn mnie nie widział. A ciekawa jestem gdzie Harry poszedł. Może już dawno jest u siebie i „poznaje” się bliżej z jakąś towarzyszką.
-Jak znajdę tą smarkule to ją zamorduje! –usłyszałam z kuchni –Nogi z dupy powyrywam! –miarka się przebrała, jak śmie mnie wyzywać -A na końcu... –przerwał, gdy ujrzał mnie w drzwiach.
-Co zrobisz? Coś się stało? –zapytałam zaskoczona, jestem niezłą aktorką, bo mulat miał taką minę jakby się nabrał, że o niczym nie wiem.
Chyba go zatkało, bo nie odzywał się tylko wpatrywał we mnie, bez emocji, ale nie minęła chwila, a między jego brwiami pojawiła się taka mały zmarszczka. Oczy mu pociemniały, a usta zacisnął. To źle się zapowiadało, chyba jest nieźle wkurwiony. 
Reszta tak jakby wyparowała. Jak to możliwe, że nie zauważyłam jak wyszli. Chodzili na palcach, czy co? Może nie zauważyłam tych idiotów wychodzących, ale widziałam mały srebrny talerzyk na szafce, a na mim biały proszek. Chyba go nie widział. Uf. Bo wtedy to ja bym miała przechlapane. Zayn nadal przyglądał mi się, ale wiedział, że ja a niego nie patrzę, bo podążył za moim wzrokiem. O nie! Szybko przetransportowałam się do szafki za nim i usiadłam na nią spychając talerz do pełnego zlewu. Na szczęście niezauważalnie biała substancja spadła na dno.
-W co ty się ze mną bawisz Lloyd?
-W nic takiego Malik? –ostatnie słowo powiedziałam przez zęby.
Podszedł o krok bliżej, a ja czułam się taka malutka, chodź siedziałam na tej pieprzonej szafce to i tak był o głowę wyższy ode mnie. Wpatrywał się tymi czekoladowymi oczami, bym zmięknę. Wiedział co na mnie działa, bo czułam się jakbym się kurczyła i stawała się ziarnkiem piasku na pustyni.
-Jeszcze raz się zapytam, w co ty pogrywasz, Cher? –zapytał ponownie, ale tym razem szeptem.
-J...-otworzyłam buzie, ale w tan zadzwonił donośny dzwonek do drzwi. 
Zayn na chwile się odwrócił w stronę dobiegającego dźwięku, ale potem znów powrócił wzrokiem do mnie, by się znów znęcać. Wolałabym już jakby się na mnie darł, albo wydawał kazania, bo wtedy wiedziałabym jak odszczekać, a tak jestem w pułapce. Zajączek w malutkiej klatce, w której jedynym wyjściem jest przejście obok lwa.
-Zayn! –zawołał spanikowany, chyba Niall.
-Ne mogę na razie! –odsunął się w końcu, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Zayn lepiej tu przyjdź!
-Okey! –krzyknął do niego –Jeszcze z tobą nie skończyłem –pokazał palcem w moją stronę, oj Zayn nie  wiesz, że nie ładnie pokazywać palcem.
Usłyszałem jak ktoś się z nim wita, więc zaciekawiona podeszłam do drzwi, ale tego co zobaczyłam nie spodziewałam się za Chiny Ludowe. 

KOMENTARZ = INFO DLA MNIE