niedziela, 4 października 2015

Rozdział 18

Co jeśli Lot ma racje, a to co się stało w ostatnim czasie jest jakąś grą? Grą, w której jesteśmy pionkami, a ja nie znam reguł.

(muzyczka przy której pisałam)
             Wychodząc z łazienki już czyściutka, zauważyłam Lottie śpiącą smacznie na hotelowym łóżku. Leżała rozłożona poprzek z otwartą buziom i ciuchach z poprzedniego dnia. Nie miałam serca jej nawet ruszyć. I tak nie jestem jeszcze śpiąca –pomyślałam  i poszłam w stronę balkon by się trochę przewietrzyć. Może nie zupełnie, bo na podłodze znalazłam moją paczkę papierosów. Skąd ona się tu wzięła? Mam szczęście, że znalazła się tutaj, a nie na przykład w kałuży na dole.            Gdy tylko wyszłam na zewnątrz oparłam się o niewielką balustradę, a moją twarz otulił ciepły podmuch wiatru. Przymknęłam na chwilę lekko oczy, by potem odpalić fajka i jeszcze bardziej się zrelaksować. Uwielbiałam takie ciepłe noce, a jeszcze bardziej piękne widoki jak ten, który rozciągał się aż po horyzont. Słońca już dawno nie było widać, ale pomyślałam, że miło byłoby go zobaczyć właśnie w tym miejscu, gdzie mała droga, którą wcześniej jechaliśmy kończyła się w mieście oddzielonym od nas o kilkanaście kilometrów. W Nowym Yorku takie miejsca były rzadkością, bo oprócz Central Parku nie było tam za dużo zielonych terenów, a drapacze chmur zasłaniały cały świat. A tutaj w najgorszej melinie, w której nigdy w życiu nie pomyślałam, że będę się znajdować, nawet światła budynków, które można było zauważyć z daleka zapierały dech w piersiach.

-Czy to Londyn? –wymsknęło mi się z ust.

-Tak –dopiero teraz zauważyłam, że ktoś stoi na sąsiednim balkonie, oparty o balustradę tak samo jak ja. –Zadziwiające, że tutaj wszystko wydaje się takie...beztroskie, nie?

-Masz racje, ale to nie znaczy, że nie mamy problemów.

-Oh Cher, taka jak zawsze. Nie potrafisz oddać się chwili.

-Bo ktoś mnie nauczył, że nie można zatracać się w czymś, bo to 
jeszcze szybciej odchodzi –już miałam wyjść, ale usłyszałam jego głos.

-Nie jestem tutaj, żeby się z tobą kłócić. Zostań.

            Coś mi kazało się go posłuchać i znów oparłam się o barierkę, patrząc na miasto.

-Po prostu się nie odzywaj, Louis.

            Zapadła głucha cisza, która przypominała mi te dni, w których nikt z naszej małej grupki nie potrzebował słów, żeby się dogadać.

-Cher? –westchnęłam i nawet na niego nie spojrzałam.

-Wiedziałam, że nie wytrzymasz. Wiesz co, ty też jesteś taki sam jakiego cie zapamiętałam –odwróciłam twarz w jego stronę, a on bezczelnie mi się przyglądał –Tak samo denerwujący jak zawsze –brunet już się nie odezwał.
***
            Dziś był wielki dzień. Wchodziłam w okres „dorosłości”, jak mi to mówił Zayn. Szkoła średnia to już coś. Od teraz byłam już poważną i odpowiedzialną osobom. Może bym była taka gdyby nie te przygłupy wokół mnie.

-Cher! Pospiesz się Liam czeka w samochodzie –z dołu krzyknęła moja mama.

            Dobra Lloyd nie stresuj się tak wszystko będzie dobrze. –Ale to nie moja wina, że ręce mi się tak trzęsą. Zayn będzie zawsze obok, a Harry jest w twojej klasie. Co może się stać? Mogę się upokorzyć pierwszego dnia przed całą szkołą. O nie na to nie pozwolę –zaczynałam  wariować i mówić sama do siebie i do tego w myślach.

-Cher! –moja mama krzyknęła na mnie z dołu kolejny raz.-Już idę! Powiedz, żeby zaczekali!

-Przecież czekają!

            Zbiegłam szybko po schodach z torbą na ramieniu i o mało się nie zabijając, ale byłam w jednym kawałku na dole.

-Już jestem.

-Nie denerwuj się tak. Będzie dobrze, zobaczysz –uspokajała mnie mama.

            Doskonale wiedziała jak się czuje, że się stresuje, ale z drugiej strony tylko ślepy by tego nie zauważył.

-Do zobaczenia mamo –pomachałam jej pospiesznie i wyszłam przed dom, gdzie w samochodzie czekali chłopcy i Lot. –Cześć.

-No wreszcie nawet Harry z Zaynem razem wzięci tak długo się nie pindrzą –zażartował Lou.

-Ej! –Loczek i Zayne od razu zareagowali, a Louis oberwał od nich po kolei w głowę.

-Przez ciebie się spóźnię –zajęczała blondynka.

-Przepraszam.

           Nie mam pojęcia, jak ale wszyscy się zmieściliśmy w samochodzie. Dziecko Liama na szczęście miało składany dach i nie musiałam otwierać drzwi, żeby do niego wejść, dlatego wgramoliłam się na kolana Harrego i już mięliśmy jechać, ale zatrzymał nas krzyk z naszego domu.

-Poczekajcie! –tak to mój tata z aparatem w ręku, jęknęłam żałośnie, a on najwyraźniej to usłyszał.. –Musi być pamiątka przed tak ważnym dniu jak ten Cher.

-Robisz nam obciach tato.

-Tylko tobie, bo ja uważam, że to fajna sprawa –wtrącił się Zayn.

-No dobra, ale szybko.

-Uśmiech! –powiedział Rob i błysnął flesz w aparacie. –Cher uśmiechnij się.

-Powiedzcie sex! –krzyknął Lou, a wszyscy się zaśmiali, a ja zauważyłam błyśnięcie lampy.

-Tak to jest idealne –mruknął tata i wszedł z powrotem do domu.

-Jesteś idiotą Lou! –zaśmiałam się. –Wiesz o tym?

-Wiem!

***
-Chciałem tylko powiedzieć dobranoc – z zamyśleń wyrwał mnie ciepły głos Louisa. –Więc dobranoc Cher.

            I po prostu wszedł z powrotem do środka, a ja zaczęłam obmyślać mój plan ucieczki.
***
            Zayn ma naprawdę nie równo pod sufitem. Jest godzina piąta dwadzieścia, a ja nadal tu tkwię. Nie zmrużyłam oka nawet na godzinę, zazdroszczę Lottie, że może sobie odpocząć.

           Mój plan był teoretycznie perfekcyjny. Wychodzę z pokoju, po schodach wydostaje się na dół i zamawiam taksówkę z hotelowego telefonu. Jak zawsze musiałam zawalić i zostawić telefon na szafce w kuchni. Ale i tak stąd się nie ruszę, bo Zayn zamknął mnie i Lot na klucz na całą noc. Chyba przewidział, że nie odpuszczam tak łatwo i spróbuje uciec. W końcu jestem przetrzymywana tu w brew mojej woli.

           Wyszłam na balkon, żeby kolejny raz tego dnia się przewietrzyć. Odetchnęłam ciężko, zamykając przy tym oczy, a głowa mimowolnie mi opadła na splecione ręce na barierce. Otworzyłam zmęczone oczy. Wcale nie jest tu tak wysoko. Jeśli bym skoczyła to w najgorszym przydatku złamałabym nogę, a w najlepszym wydostała się stąd.

           Nie myśląc więcej przeszłam jedną nogą, a później drugą na drugą stronę balkonowej poręczy. Skacz Cher! Nie jesteś tchórzem –krzyczała moja podświadomość. Twardy beton błyszczał się przez światło, które dawała lampa obok plastikowych śmietników. Śmietniki! Może nie chciałam się kąpać w brudach, ale lepsze to niż połamane kości. Musze tylko przejść na balkon obok, w którym smacznie spali chłopcy i skoczyć. Nie myśląc za wiele zgrabnie przeskoczyłam na balkon obok. Nie było to trudne, chodź odległość między nimi miała półtorej metra. Teraz skok w przepaść. Dobra na trzy.

Jeden –jestem za młoda na śmierć.

Dwa –nie spisałam testamentu.

-Trzy! –skoczyłam.

            Jestem na śmietniku i przeżyłam.

-Dzięki ci Boże, zapamiętam to sobie –spojrzałam w niebo i się zaśmiałam głośno.

            Teraz tylko z powrotem do sierotka, najlepiej bocznym wejściem, które w zasadzie jest przed moim nosem i sięgnąć po telefon. Szarpnęłam za drzwi. Zamknięte –za dużo szczęścia jak na jeden dzień. Zostało tylko wejście frontowe.

           Gdy weszłam do środka rozejrzałam się by upewnić się, że żaden z tych przygłupów nie zrobił sobie wycieczki nad ranem. Podbiegłam do recepcji i przeszukałam biurko. Nigdzie nie było telefonu. Nawet na ścianach. Żadnego! Może...

-Szukasz tu czegoś? –usłyszał męski głos tuż nad uchem.

-O oł –to był Zayn.

-Tylko tyle masz mi do powiedzenia.? Nie zaczniesz dramatyzować i uciekać, żebym mógł cię gonić i wreszcie złapać?

           Przewróciłam tylko oczami.

-To dobrze –złapał za mój nadgarstek i zaczął prowadzić mnie zapewne znów do pokoju.

-Przestań! –wyrwałam się z jego uścisku. –Nie możesz mi mówić  co mam robić. Nie możesz mnie tu trzymać i masz mnie zostawić w spokoju.

-Tak? To dobra idź i zobaczymy kiedy dojdziesz na piechotę do Londynu –prychnął.

-Dobra.

-Dobra.

-Dobra! –wyszłam z powrotem do holu.

            Może nie przemyślałam tego tak dokładnie.

-Hej Cher? Tak? –zapytał się blondyn z recepcji, skąd on się tu 
wziął?

-Tak?

-Nie chciałem podsłuchiwać, ale...-podrapał się po karku. 
Podobnież chcesz się dostać do Londynu.

-Tak.

-A w ogóle to jestem Ty –wyciągnął do mnie rękę, a ja ją lekko uścisnęłam, była lekko spocona. Denerwował się? Czym? –Jeśli chcesz mogę cię podwieś, mam motor w garażu.

-Naprawdę? Dzięki...

-Ale nie –dokończył za mnie Zayn. –Ona ma już podwózkę.

-Mam? –spojrzałam na niego jak na idiotę i udałam, że nie rozumiem.

-Tak –warknął.

-A no tak Ty mnie podwiezie.

-Nie –znów to warknięcie, zachowuje się jak pies. –Jedziesz ze mną –powiedział wyciągając mnie na zewnątrz. –Wsiadaj.

            Posłuchałam się go i grzecznie usiadłam na miejscu pasażera, nadąsana. Dobra, ale muszę przyznać, że Land Rover to mega wygodny samochód.

***
           Całą drogę do Londynu przebyliśmy w ciszy. Gdy byliśmy na osiedlu wuja, Zayn trochę się spiął. Dłonie, które wcześniej trzymał luźno na kierownic, teraz zaciskał mocno. Sama się trochę denerwowałam, chodź sama nie wiem czemu, przecież nic się tam nie wydarzyło.

           Osiedle wyglądało jak wcześniej, to samo mogłam powiedzieć o parterowym domku wujka Thomasa, w którym miałam mieszkać. Stojąc pod drzwiami przeczuwałam, że coś jest nie tak. Zamek był wyłamany, a drzwi nieznacznie uchylone. Pokazałam to czarnowłosemu, a on przepchnął się przeze mnie do środka.

-Uważaj trochę!

-Zostań tu.

            A co ja pies jestem?! Oczywiście, że weszłam za nim. Rozglądałam się zdezorientowana. Nie tego się podziewałam. Krzesła były połamane, kanapa przewrócona, a na podłodze, stole, fotelu po prostu wszędzie leżały porozrzucane papiery i jakieś fotografie. Podniosłam jedną z białych kartek. To tylko jakaś stara faktura na farbę do ścian, więc powrotem ją rzuciłam na ziemię.

-Mówiłem, żebyś poczekała! –nie zareagowałam na jego groźny ton, poszłam dalej, do kuchni, która wyglądała niezwykle czysto i schludnie przy tym bałaganie w salonie.

            Przeszukując każdy blat i szufladę nie znalazłam mojej komórki. Jakby wyparowała. Skierowałam się do „mojego” pokoju. Każda szuflada z komody została wyrwana, a moje do niedawna ładnie ułożone rzeczy z walizki porozrzucane były po całym pokoju. Pościel nieźle zmierzwiona. Wzięłam jedną z moich już pustych walizek i spakowałam kilka rzeczy z podłogi. Pod łóżkiem znalazłam moje ulubione dżinsy, a pod nimi mały przedmiot. Mój telefon!

           Skończywszy się pakować usłyszałam dziwne hałasy dobiegające z pokoju Zayna. Weszłam do niego podejrzliwie i zobaczyłam chłopka klęczącego na dywanie i przeszukującego stosy z ciuchami.

-Czego ty szukasz?

Ciągle grzebał w tych przeklętych ciuchach.

            Telefon w moim ręku zawibrował, informując o nowej wiadomości.

Od: Nieznany
Lepiej pilnuj swoich przyjaciół. -Musimy spadać. Chodź Zayn!

-Nie mogę. Muszę to znaleźć.

            Wyglądał jakby był w transie.

-Czego ty do cholery szukasz!