sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 6

Nie wiedział, że na niego patrzę. Widziałam, że telefon mu świeci,  mam świetny wzrok, a może dlatego, że było ciemno. Musiał go przed chwilą używać! Czy to on?
***
Szłam w ciemnościach tego miasta, ciasnymi uliczkami na skróty, by szybciej wskoczyć do ciepłego łóżka. Wyszłam na jedną z głównych ulic, ale jeszcze zostało mi z pół godziny drogi. Chodź latarnie gdzie nie gdzie świeciły to i tak nie mogłam polegać na swoim wzroku.  Przecież nie mogłam wejść za kierownice, gdy byłam lekko wstawiona, aż taka głupia to nie jestem. Martwiłam się o Lottie, ale chyba nie mam o co, bo często się „rozdzielałyśmy” w czasie imprezy.
                Czułam się dziwnie, nikogo nie było na ulicy, tylko co jakiś czas przejeżdżał ulicą jakiś samotny samochód. Czułam, jakby ktoś mnie obserwował. Może ktoś mnie śledzi, niespokojnie zaczęłam się rozglądać na boki, jakby to pomogło. Uspokoiłam się, ale potem dyskretnie odwróciłam się i zobaczyłam czarne BMW jadące powoli za mną. Jaka była moja reakcja, gdy samochód podjechał bliżej, a ja stałam osłupiała. –Idiotko uciekaj, może to jakiś gwałciciel –włączył się zdrowy rozsądek, ale było już za późno:
-Odwieść cie gdzieś mała? –odetchnęłam z ulgą.
-Mała to może być twoja pała –zaśmiałam się.
-Pyskata jak ją zapamiętałem.
***
Samochód zatrzymał się przed moim domem. Wszystkie światła były pozagaszane. Przez całą drogę wpatrywałam się w szybę, dlatego dopiero teraz mogłam się przyjrzeć chłopakowi. Zmienił się. Swoje długie włosy, które opadały mu na czoła postawił do góry i bardzo skrócił. Oczy wciąż miał brązowe, które miały tyle zaufania. Delikatny uśmiech nie schodził z jego twarzy.
-Jak się trzymasz mała?
-Liam... jest okey.
Wiedziałam o co mu chodzi. Po wyjeździe Zayna nasza grupa się rozpadła. Po prostu nie chciałam przebywać z ludźmi tak podobnymi do niego. Chciałam się od nich odizolować i robiłam różne głupstwa.
-Wpadnij kiedyś do warsztatu. Nie odwracaj się od nas. Spodoba ci się tam.
-Zobaczymy.
-Będę czekał.
Zamknęłam delikatnie drzwi pasażera i skierowałam się do domu. Gdy przekręciłam klucz w zamku, usłyszałam ryk odjeżdżającego samochodu. Weszłam do środka, a świtało się zapaliło oślepiając mnie.
-Co jest? –szepnęłam, przecież nawet nie wcisnęłam włącznika.
-Gdzie byłaś tyle czasu? –znów Zayn
-Nie twój zasrany interes! - co to go w ogóle obchodzi?!
-Martwię się.
-Martwi się, o ciebie –powiedziała podświadomość. Pokręciłam głową, zaprzeczając. To przecież egoista.
-Ty martwisz się tylko o swoją dupę –odeszłam.
***
Całą noc myślałam jak się odegrać na Zaynie. Może wrzucić mu coś do łóżka, jakaś plotka? Nie, przecież on nie przejmuje się zdaniem innych. Leżąc teraz na łóżku nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nic mi się nie chciało, ale nie mogę cały dzień leżeć i nic nie robić. Ale czemu nie przekręciłam się na drugi bok, ale mój spokój nie trwał wiecznie, bo zadzwonił telefon, strasząc mnie tym nie miłosiernie, dlatego stoczyłam się z łóżka.
-Mój tyłek –zawyłam łapiąc się za niego. –Czego chcesz!
-Miły początek dnia.
-Taaa
-Co jest Harry?
-Czy ja zawsze muszę dzwonić do ciebie jak coś chce? –zapytał urażony.
-Yyyy, tak, bo inaczej byś do mnie przyszedł.
-Właśnie się tak składa, że stoję przed twoim domem i marznę.
-No to na co czekasz, na zbawienie, właź.
-Tylko jest mały problem.
-Jaki? –westchnęłam poirytowana
-Drzwi są zamknięte! –krzyknął do słuchawki, aż odsunęłam ją od mojego ucha.
-Jak to, kto zamknął je, przecież zawsze są otwarte?
-Będziesz się tak długo zastanawiać, czy w końcu mi otworzysz.
Rozłączyłam się i zeszłam na dół, nie myśląc nawet, że jestem w piżamie. Drzwi frontowe zawsze są otwarte, w końcu brama ma kot i nikt poza rodziną, Harry też się do niej zalicza, nie zna kodu, to bez sensu. Przekręciłam zamek, szarpnęłam za klamkę i zobaczyłam, naprzeciwko mnie przemoczonego Harrego stojącego pod małym daszkiem, który swoją drogą nie wiele dawał. Loczek uśmiechnął się krzywo, jakby smutno, całkiem nie w jego stylu. Swoim wzrokiem przeleciał mnie z góry na dół, a jego stary, radosny i szczery uśmiech znów powrócił.
-To dla mnie tak się ubrałaś –przekroczył zdecydowanie granice mojej przestrzeni osobistej. Zatopiłam się w jego pięknych zielonych oczach
-Przestań! –szturchałam go w ramie, ale on nawet nie drgnął.
Ktoś za nami odchrząknął.
-Dzień dobry –wzrok Harrego przeszedł na osobę za mną.
Powoli się obróciłam i zobaczyłam moją mamę, stojącą w szlafroku. Wpatrywała się w nas dziwnie. Oczy miała przymrużone, a usta lekko zaciśnięte, ręce splecione na piersi. Nie odezwała się słowem, tylko lekko kiwnęła na przywitanie mojego przyjaciela.
-Nie musicie sobie przeszkadzać, ale wolała bym, żebyście weszli do środka, bo jeszcze się przeziębicie.
No tak byłam w mojej piżamie, która składała się z sportowego stanika i krótkich spodenek, a ubranie Harrego było całe mokre.
-Dobrze proszę pani –jak zawsze uprzejmy.
                Wziął mnie za rękę i poprowadził do pokoju, w którym nie zdążyłam pościelić łóżka. I tak rzadko sprzątam u siebie, Harremu to i tak nie przeszkadza.
-Coś się stało? –widziałam jego smutną twarz, rzadko taki jest. –Harry co jest?!
-Nic, po prostu się zamyśliłem. Wszystko jest...-zamyślił się, „znów” –dobrze. Tak jest dobrze –ostatnie słowa dodał jakby do siebie.
-Martwię się.
-Nie mam powodu. To ja mam się tobą martwić, a nie na odwrót.
-Dobrze –znów te słowo, potwierdzające, ale mówiące jednocześnie, że coś jest nie tak.
-Daj te mokre ciuchy musisz się przebrać.
***
Cały dzisiejszy dzień, aż do popołudnia spędziłam w pokoju z Harrym, śmialiśmy się i jak zawsze po prostu byliśmy razem. Przyjaciel jakby zapomniał co go trapiło i znów był taki jak dawniej. Właśnie śmiałam się tak, że mój brzuch pękał. Macie tak czasem, nie możecie nawet słowa wydusić z bólu i śmiechu. Tą piękną chwile, ale lekko bolącą przerwała nam moja mama:
-Cher wyjeżdżam dziś, na tydzień –o, szkoda, że tylko tyle, zwykle zostawiała mnie z tatą nawet na miesiąc. – Victor zachorował, dlatego został u swojej rodziny. Mam jednak  nadzieje, że będziesz się zachowywać rozsądnie. –czemu gdy ona tak mówi do mojej głowy wpływają różne szalone pomysły.
Catherine wyszła z pokoju, ale za chwile znów wróciła:
-A i jeszcze jedno Zayn będzie się tobą opiekował, więc zostawiam wam trochę więcej pieniędzy na jakieś jedzenie, albo coś. Do zobaczenia skarbie! –ponownie wyszła z mojego pokoju.
-Taaa, opiekować to może się... –nie dokończyłam by nie przeklinać i bez potrzebny się wkurzać, ale prawie zapomniałam, że ten idiota jest, a tak w ogóle, gdzie on się podziewa w domu go chyba nie było?
-Cher? We wtorek przyjeżdża moja mama i zaprasza nas na obiad, co ty na to?
-Chętnie. Uwielbiam twoją rodzinę i kuchnię mamy. Gemma też będzie?
-Tak niedługo ma ostatnie egzaminy i postanowiła trochę pobyć z rodziną przed wkuwaniem.
                Gemma jest naprawdę super, niedawno się poznałyśmy i strasznie zżyłyśmy. Kilka razy byłyśmy na zakupach i na imprezie, ale tam nam też towarzyszył Harry. Nie chciał się przyznać, że martwi się o siostrę i nie chce jej puszczać samej. Jeśli o imprezy Harry znów zaczął ten sam temat, ale ja naprawdę nie mam ochoty imprezować jakoś szczególnie.
-No proszę i tak chata jest wolna. Cały dom nasz. –zrobił szczenięce oczka. –Plose. –jak dziecko.
                Ale to jest zły pomysł czuje to. Moja mama wyjechała i za tydzień dopiero wróci, ale nadal nie wiem kiedy ojciec będzie znów  w domu. A wtedy przypomniało mi się o czym rozmyślałam rano i problem rozwiązany. Nie do końca wiem jak, ale...
-Dobra dziś jest sobota to akurat, czas na małą imprezkę.
-Czyli jednak zgadzasz się, ale czemu?
-Zobaczysz.


~ ~ ~
Tak! Właśnie przeczytałeś kolejny rozdział więc może wciśnij na dole Dodaj komentarz byłoby miło. Podziel się ze mną przeżyciami. 
xo Izzy

środa, 24 grudnia 2014

Świąteczny Rozdział

Z okazji Bożego narodzenia napisałam specjalne świąteczne wspomnienia Cher. Na pewno każdy wolałby  przeczytać następną część „Human Race”, ale wydaje mi się, że coś takiego będzie równie ciekawe. Zapraszam do czytania i Wesołych Świąt!

                Chodź dziś jest ten niezwykły dzień, wcale nie czuje się niezwykle. Dzień jak co dzień. Szczerze to nigdy u nas w rodzinie nie była jakoś obchodzona gwiazdka. Wyjeżdżałam czasami do babci, jako małe dziecko, ale gdy zmarła obchodziłam je w samotności. Dzieci nie rozumieją co to święta, ale ja wiedziałam, że w tym dni każdy jest z rodziną, oprócz mnie. Jednak gdy Zayn pojawił się w naszej rodzinie te święto zaczęło być weselsze. Jednego roku nawet poszliśmy do Tomlinsonów. Dziś mam szesnaście lat i nigdy nie przeżyłam prawdziwych świąt.
                Rozmyślając tak szłam uliczkami, obok pięknych wystaw, które były ozdobione w bombki i inne pierdółki. Lubiłam chodzić po ulicy, gdy delikatne płatki śniegu spadały na moją ciepłą skórę i niemal natychmiast rozpuszczając się wyparowywały, jakby nigdy ich tam nie było.
-Cher! –doszło do mnie stłumione wołanie.
Gwałtownie odwróciłam się i zobaczyłam w oddali rozmazaną postać, która zbliżała się do mnie biegiem. W razie przybliżania się mężczyzny rozpoznałam w nim mojego przyjaciela. Włosy opadały mu bezwładnie na czoło, a jego twarz była czerwona z zimna. Jego ciała okalała granatowa kurtka, a na szyi miał ciepły szalik.
-Wołałem cie chyba z pięć razy. –wydyszał ze zmęczenia
-Przepraszam cię Liam, ale zamyśliłam się.
-Ostatnio często ci się to zdarza.
-Masz racje, przepraszam. –spuściłam głowę
-No spokojnie. Chciałem się zapytać czy jedziesz z naszą paczką w sylwestra za miasto?
-Sama nie wiem...A Lot jedzie?
-Tak zobaczysz będzie super, Zayn już się zgodził.
-No dobra to ja też się na to pisze. Ale tylko nasza siódemka?
-Jak zawsze. –puścił mi oczko.
-A tak w ogóle to gdzie idziesz?
-Tak po prostu, lubię to. Ale zaczyna mi być zimno.
-Chodź pójdziemy na gorącą czekoladę i nie słyszę sprzeciwu. –jak zawsze, chciałam dodać, ale się powstrzymałam.
                Resztę ranka spędziłam razem z Liamem popijając czekoladę i jedząc ciasto. Rozmawialiśmy o bzdetach, ale także ustalaliśmy nasz wyjazd w sylwestra. Wydaje mi  się, że to będzie jednak dobry pomysł.
-Wiesz Li ja już muszę iść.
-Zostań jeszcze, jest przecież wcześnie –on tylko spojrzał na swój zegarek i widać było, że zdenerwował się. –Może i masz racje trochę się zasiedzieliśmy.
Wstaliśmy od naszego stolika , a ja zaczęłam ubierać moją czarną puchatą ciepłą kurtkę, podobnie jak Liam.
-Ale obiecaj mi, że nie będziesz się szlajać bezsensownie po ulicy i wrócisz prosto do domu.
-Obiecuje. –powiedziałam, kładąc moją rękę na sercu, śmiejąc się.
-Prawidłowo. –też się śmiał. –Do zobaczenia po świętach Cher! –krzyknął na odchodne
-Taaa –mruknęłam sama do siebie.
***
Tak jak obiecałam chłopakowi wróciłam do domu. Do pustego domu. Na prawdę nikogo nie było, a właśnie, ciekawe gdzie jest Zayn. Ściągnęłam moje beżowe Timberlandy, kurtkę tego samego koloru i cieplutki szalik w czerwoną kratę. Poszłam do salonu, a tam cały pokój ozdobiony świątecznie i wielka choinka, aż do sufitu, a sufit mam wysoki. Drzewko miał jakoś z 3 metry. Byłam zszokowana i zastanawiam się kto to zrobił.
Ciepłe dłonie zakryły moje oczy i dotykały zmarzniętej skóry na policzkach, dając ukojenie-Zgadnij kto? – szepnął, jakby czytał w myślach.
-Nie wiem Zayn kto to. –zachichotałam .
-Jak ty to robisz, że zawsze zgadujesz? –opuścił ręce i zrobił minkę szczeniaczka.
-Bo wszędzie rozpoznam twój głos. –uśmiechnęłam się i  przytuliłam go. –Kiedy ty to wszystko zrobiłeś.
-A z jakąś godzinę temu –machnął ręką –Jak ci się podoba?
-Jest...yyy...
-Wiesz... mogę kupić większą... –zaczął się denerwować i patrzeć na swoje dłonie
-Zayn oszalałeś nie zmieściła by się do domu. To jest wspaniałe. Choinka jest idealna, ale dlaczego? –popatrzyłam się w nasze drzewko
-To ty jesteś idealna –szepnął.
-Co? –udałam, że nie słyszę.
-Nic. Mówiłem, że to dla ciebie, bo chciałem zrobić ci niespodziankę.
-I zrobiłeś nawet trzy metrową –zaśmiałam się.
-Cieszę się, że ci się podoba, w końcu mówiłaś, że nie miałaś prawdziwych świąt, a co to za święta bez choinki. W domu dziecka co roku ubieraliśmy taką, z dzieciakami. Więc chodź teraz my to zrobimy. –złapał mnie za dłoń i zaprowadził do kuchni, by razem wziąć torbę z ozdobami.
***
Po kilku godzinach śmiech, zbicia, aż pięciu bombek przez wygłupy Zayna, w końcu drzewko zostało ubrane. Zapierało wdech w piersiach. Nigdy nie miałam choinki w domu, a tu takie cudo. Zayn złapał mnie w tali i podniósł do góry, pisnęłam ze strach.
-Spokojne, przecież trzymam cię –trochę mnie uspokoił, ufałam mu i wiedziałam, że mnie nie puści. –O boże Cher uważaj. –przechylił się ze mną do przodu, a ja zakryłam oczy piszcząc. –Żartowałem. –zaśmiał się, a za to dostał po głowie
-To nie było śmieszne, ani trochę! –założyłam ręce na piersi
-Oj przestań się dąsać, wsadź gwiazdę na czubek.
-Ale jak?
-Tak po prostu, tak jakbyś zakładała prezerwatywę –znów dostał po głowie i zaczął się śmiać.
                Czasem mnie denerwowały jego docinki. Ale stojąc tu teraz z nim przed NASZĄ choinką to jest fantastyczne. Światło było zgaszone, a światełka cudownie migotały. Poczułam jego dłoń na mojej tali, a mój organizm od razu zareagował. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, a podbrzusze słodki zacisnęło się. To on tak na mnie działa. Jest cudowny.
-Cher? –zapytał cichutko kładąc głowę na moim ramieniu.
-Tak? –równie cicho odpowiedziałam, by nie niszczyć tak pięknej chwili.
-Mam coś dla siebie. –co!?
Odwróciłam się do niego przerażona, przecież zapomniałam, że w święta daje się prezenty. –Ty idiotko! –wrzasnęła podświadomość.
-Ale...Ja nie mam nic dla ciebie.
-Jeśli to przyjmiesz to będę się równie cieszyć co z prezentu od ciebie.
Wsadził rękę do kieszeni i wyjął z niej małe podłużne pudełeczko. Podał mi je. Popatrzyłam się  na niego niepewnie. Kiwnął głową pośpieszając mnie. Dobra Cher weź wdech i na trzy. 1...2...3... W środku byłam bransoletka.
-Przepiękna.
Zayn wziął ode mnie przedmiot i moją rękę, zakładając srebrny łańcuszek z serduszkiem. Ale skąd miał na to pieniądze. Rodzice nie dają mu ich, chyba, że na książki itp.
-Pracowałem ostatni miesiąc, by na niego zarobić –znów jakby czytał mi w myślach.
Skrzywiłam się, pracował, by MI kupić prezent.
-To nie fer.
-Wystarczy, że tu jesteś.
Mocno go przytuliłam. To tak wiele dla mnie znaczy. I tu nie chodzi o to, by mi kupował prezenty, ale by tu był.
-Jeśli ty będziesz to ja zawszę będę przy tobie –szepnęłam do jego ucha i pocałował w policzek.
Poczułam ja szybciej wciąga powietrze i chowa głowę w moje włosy, napawając się ich bananowym zapachem.
–Dziękuje, za wszystko.
***
-Opowiedz mi o swojej mamie. –zdziwiła się, a jego ciało się napięło.
                Leżałam sobie, opierając się o jego bok. Siedzieliśmy tak w dłuższej ciszy do póki jej nie przerwał:
-Była wspaniałą kobietą. Radosna, zaradną i pełną uczuć, jak ty. Nigdy na mnie nie krzyknęła. Zawsze broniła, gdy ojciec podniósł na mnie rękę. Była moją mamą, ale i najlepszą przyjaciółką. Mogłem do niej przyjść i zapytać się o wszystko. Kochałem ją, a gdy...-przerwał na chwilę wzdychając- gdy... umarła świat mi się zawalił. Ojciec oddał do domu dziecka, a rok później dowiedziałem się, że zapił się z tęsknoty za mamą. Mama naprawdę kochał tego człowieka, dlatego nie potrafiła od niego odejść. Chodź ją poniżał to ona trwała przy swoim, wierząc, że w końcu się zmieni, ale to nie nadeszło, dopóki nie zachorował. Miała białaczkę, a gdy ojciec się o tym dowiedział przestał pić i opiekował się nią. Przed śmiercią powiedziała, że cieszy się, że zachorowała, bo mogła poczuć się kochana. Kiedyś chciałbym się tak zakochać i oddać życie za nią –Zayn zawsze opowiadał mi o swojej matce, bo lubiłam słuchać jaka była wspaniała, ale nigdy nie mówił jak trafił do domu dziecka i dlaczego.
-Czemu trafiłeś do domu dziecka?

-Mówili mi, że ojciec nie poradził by sobie bez pracy z dzieckiem i wróci po mnie, gdy wyjdzie na prostą. Wiedziałem, że tak się nie stanie. Któregoś dnia słyszałem jak płacze i modli się. Tak, chodź wcale nie wierzył w Boga to podlił Siudo mamy. Mówił jej, że za bardzo mu przypominam ją i nie może na mnie patrzeć, chodź bardzo by chciał. Po prostu nie mógł się pogodzić z śmiercią jej ukochanej –przerwał na chwilę, jakby zastanawiał się, czy coś jeszcze dodać. –Kiedyś chciałbym się tak zakochać i oddać życie za nią –dokończył.

~ ~ ~
W weekend jak zawsze pojawi się następna część, a rozdział świąteczny trochę wytłumaczy, co i jak dalej. Więc jeszcze raz WSZYSTKIEGO NAJ!

sobota, 20 grudnia 2014

Przypomnienie

Hej, zapomniałam dodać krótkiej notki pod rozdziałem 5, więc pisze teraz.
Chciałam wam przypomnieć, że pojawi się specjalna świąteczna edycja rozdziału, już nie długo. Nie przedłużając zapraszam.
xo Izzy

Rozdział 5

Poszłam usiąść do stołu, bo podobnież kolacja gotowa. Jednak ja wcale nie byłam głodna, miałam ochotę stąd uciec jak najdalej.
***
-Jak tam dzisiaj było w szkole, skarbie?
-Jak zawsze.
-A u ciebie Zayn?
-To był mój pierwszy dzień od jakiegoś czasu w szkole, ale spotkałem starych przyjaciół.
Każde jego słowo brzmiało tak przemyślanie. Moja matka tak się cieszyła na jego widok, jakby go pierwszy raz widziała.
-Czyli wasza stara paczka znów powraca?! –uciszyła się
-Nie! Tak! –zaprzeczyłam, ale on równocześnie wyraził swoje nic nie znaczące dla mnie zdanie. Catherine  zrobiła dziwną minę, która mnie strasznie rozśmieszyła. Już chciałam coś powiedzieć...
-Raczej tak –wyprzedził mnie Zayn –ostatnio nawet gdy jechałem samochodem, to spotkaliśmy się na...
Dzzzzzzzz! O Boże ten idiota chciał powiedzieć o wyścigach, ale na szczęście ktoś zadzwonił dzwonkiem przy drzwiach. Uratowana przez dzwonek, jak w szkole przed przepytaniem.
-Otworze! –wyrwała się moja kochana mamusia, która się nie domyślała niczego. Tak jakby nawet nie usłyszała tego co powiedział Zayn. Poleciała do drzwi.
-Co ty wyprawiasz! –warknęłam na niego, wstając i nachylając się nad stół do niego.
-Taka mała zemsta. –rozsiadł się na krześle
-Co! Ty sobie jaja robisz i co jeszcze...
-Spójrzcie kto nas odwiedził. –znów moja matka się ucieszyła.
W wejściu do jadalni stały trzy postacie i wszystkie trzy znałam.
-To cudownie, że Mark przyszedł z swoimi dziećmi.
Popatrzyłam na Zayna uśmiechnął się do mnie wrednie i już wiedziałam, że on maczał w tym palce. Swój wzrok ponownie skierowałam na naszych gości. Louis patrzył na mnie jakoś tak normalnie, a Lottie miała spuszczoną głowę i tylko na chwilkę ją podniosła. Wszyscy usiedli przy stole.
-Cher przynieś jeszcze dodatkowe nakrycia dla gości.
Szczerze nie miałam zamiaru się ruszać.
-Pomogę jej, chodź. –pociągnął mnie za rękę.
Wyjęłam ponadprogramowe talerze i sztućce i już chciałam wyjść, ale Zayn mnie zatrzymał.
-Obserwowałem cię –stanął blisko mnie, zbyt blisko.
-Wciągu jednego dnia już wszystko o mnie wiesz?
-Nie wróciłem jakiś czas temu i patrzyłem co robisz razem z Harrym. –zacisnął zęby mówiąc imię mojego przyjaciela –Zmieniłaś się. –powiedział, z czułością?
-Nie, tylko przestałam żyć według oczekiwań innych. A może po prostu odważyłam się być sobą.
-Ale pamiętaj tylko omsknie ci się noga, a polecisz w dół –zabrał z moich rąk dodatkowe nakrycia i wyszedł do jadalni.
To była groźba, czy co. A może się tylko przesłyszałam, ale mówił tak spokojnie, a  z jego twarzy nie można było  w żaden sposób rozszyfrować. Szczerze nie mam pojęcia dlaczego moje serce biło tak szybko. Czy on to spowodował czy jego ostrzeżenie. Ale czego mam się bać, że powie moim rodzicom, na pewno się domyślali.
Martwi się o ciebie –odezwał się ten denerwujący mały głosik w mojej głowie.
***
Nasz wspólny posiłek był taki ekscytujący. Taaa jasne, nikt ci nie uwierzy. Cały czas słyszałam albo z jednej strony nudną gadanie matki z ojcem rodzeństwa Tomlinsonów albo z drugiej śmiech chłopaków. Którzy rozmawiali o... sama nie wiem. Ja po prostu wpatrywałam się w talerz, a jak mi się to znudziło, to czekałam aż Lot się odezwie, ale to nie nastąpiło. Zastanawiałam się co ona teraz myśli. Może to, że jestem straszną suką.
-To może ja pomogę posprzątać. –Lot wróciła do żywych.
-To ja z tobą. –wyrwałam się.
Reszta poszła do salonu obejrzeć telewizje, a chłopaki zeszli do garażu. Sprzątając przy stole towarzyszyła nam cisz. Tylko czasem można było usłyszeć kobiecy śmiech z salonu. Lottie chyba nad czymś myślała bo zatrzymała się w połowie drogi do zlewu. Spojrzałam na nią zdziwiona.
-Cher? –mruknęła, odwracając się w moją stronę i odkładając talerze ma blat.
-Hmm?
-Czy jesteś na mnie zła?
-Czy jestem zła? Nie. Jestem wkurwiona, ale na siebie, że moja przyjaciółka bała mi się wyznać prawdę, że jestem zbyt słaba... Ale nie, na ciebie nie jestem zła. Wiem, że nie powinnam.
-Ale nie powiedziałam tobie o tym wszystkim.
-Każdy popełnia błędy Lot. –mocno przytuliłam ją do siebie. –Już wszystko jest okey.
-Chodź noc jeszcze młoda. –Zaśmiałyśmy się razem i poleciałyśmy na górę – Idziemy na imprezę, a po drodze zgarniemy Harrego.
***
Harry dzisiaj nie mógł z nami pójść. Nawet się nie dopytywałam o co chodzi, bo to by nic nie dało. Jeśli on ma coś do zrobienia to jest to naprawdę ważne, bo to leniwy człowiek. Może i lepiej. Przynajmniej trochę pobędę z Lot, taki babski wieczór. Znajdziemy sobie chłopaków do potańczenia, z czym równają się darmowe drinki, a potem uciekniemy od nich. Teraz „patrolowałyśmy” teren, siedząc na wysokich krzesłach przy barze. A barman nam się dziwnie przypatrywał, a może mam już jakieś schizy?
-Który ci się podoba? –zapytałam Lot
-Sama nie wiem, każdy z nich jest przystojny, ale...
-Ale to nie jest ten jedyny –szepnęłam spuszczając głowę. –Jestem już zmęczona, chciała bym chłopaka, który się zaangażuje.
-Kwiatki, randki, buziaczki, trzymanie za rączkę, takie sprawy?
-Tak –zaczerwieniła się.
-Nie wstydź się Lottie to nic strasznego, że chciała byś kogoś kto cie pocieszy, przytuli i tak dalej – a ja coś o tym wiedziałam.
-Może zatańczysz –podszedł do niej jakiś koleś, wystawiając rękę do niej, a w jej oczach aż się zaświeciły iskierki radości.
-Słodki –wyczytałam z ruchu jej warg, gdy się ostatni raz do mnie odwróciła.
Lottie jest typem romantyczki. Ma wykreowanego mężczyznę idealnego, jak z tych książek o miłości. Szlachetny, kochany no i uroczy. Jednak nigdzie nie może takiego znaleźć, ciekawe, może dlatego, że taki nie istnieje. Ale ona nadal stoi przy swoim, poszukując księcia z bajki. Wiele razy się sparzyła, ale co poradzić dziewczyna szybko się zakochuje, ale chce wreszcie kogoś kochać...
-Hej –moje rozmyślenia ktoś mi przewał. –Może drinka?
-Nie wiem, a co proponujesz?
Chłopak był średniego wzrostu, włosy miał prostę, krótkie koloru jasnego brązu, oczy ciemne, usta wąskie nad którymi był mały pieprzyk, był przystojny i to bardzo. Ubrany zwyczajnie, granatowe dżinsy, bluzkę, a na to zarzuconą ciemną marynarkę. Przez pół podwinięte rękawy widać było rękaw z tatuażami. Lubię je, w końcu sama mam ich sporo do pokazania. Ale moją uwagę przykuł ten na karku, były to znaczki, jakby japońskie. Widać było tyko kawałek. -Penie reszta rozciąga nie na jego umięśnionych plecach, po kręgosłupie- pomyślałam.
-Ballini? –skrzywiłam się, nie nawiedzę tego drinka
-Wolę Mojito –odparłam.
-Ja też, ale kobiety wolą wina.
-Czyli zawsze działa?
-Nie wiem. A na ciebie działa?
-Może? udałam, że się zastanawiam –Rozumiem, że stały praktykant? –zapytałam z podtekstem.
-Dobry obserwator.
***
Wypiliśmy kilka drinków, ale spokojnie nie jestem wstawiona. Lubię pić, a także lubię sama dotrzeć do domu bez niczyjej pomocy. Z Rickiem, to ten super przystojniak, dużo rozmawialiśmy, a także tańczyliśmy. To świetny chłopak, ale chyba tylko na jedną noc.
                Razem poszliśmy na parkiet. W tym klubie było naprawdę dużo osób i mało powietrza. Możecie to sobie wyobrazić, gdy mnóstwo par ocierających się o siebie tańczy uwodzicielko. Nie byłam lepsza, z Rikiem tańczyło mi się super, ale za każdym razem, gdy mnie dotykał, czułam, jakbym robiła coś złego. Każde jego muśnięci dłonią po moich biodrach, czy udach było jakby niedozwolone, a moje ciało reagowało lekkim odsunięciem.
                Poczułam, jak chłopak przysuwa mnie jeszcze bliżej siebie, przekręcając mnie tyłem do siebie, jest stanowczy, ale delikatnie. –Wie czego chce- pomyślałam. Jego usta dotknęły mojej szyi, zostawiając  mokre pocałunki. Swoją ścieżkę prowadził wzdłuż szczęki, ale sama nie wiedział czy tego chce. Było przyjemnie, nawet bardzo. Przymknęłam oczy z rozkoszy. Czułam jego usta na policzku, a potem znów mnie przekręcił, tym razem w swoją stronę. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
-Podobasz mi się, bardzo. –szepnął do mojego uch, przy tym muskając ustami płatek mojego uch –Jesteś taka seksowna.
Wbił się niespodziewanie w moje usta, pieszcząc podniebienie. Czułam dominacje w jego ciele, trochę mnie to denerwowało. Jednak nasz pocałunek trwał zaledwie kilka sekund, bo ktoś oderwał Ricka ode mnie.
-Koleś nie pozwalaj sobie! –o nie!
-A ty to kto, by mną rządzić! –nikt nawet nie zwrócił na nich uwagi, chyba często są wszczynane tu kłótnie o dziewczynę.
-Nie twój zasrany interes! Już cie nie ma! –Rick został złapany za „fraki”.
Przygwoździł go do ściany i zaczął coś do niego mówić tak, że tylko oni wiedzieli o czym, a Rick zrobił wielkie i przestraszone oczy, nieruszająca się. Tego było już za wiele, co on sobie wyobraża!
-Zayn zostaw go! –szarpnęłam za jego ramie, ale on i tak się nie ruszył –Puść!
Popatrzył na mnie gniewnie. Przywalił mojemu towarzyszowi w twarz, a mnie złapał na łokieć wyprowadzając z pomieszczenia.
-Co to kurwa było! –krzyknął na mnie.
-Ze co! To ja powinnam to powiedzieć. Jesteś jakiś pojebany.
-Ja!
-TAK! Śledziłeś mnie!?
-Nie, ale musiałem tu być, cię pilnować!
-A ktoś cię prosił o to, bo ja nie. Psychol!
-To ty zachowujesz się jak dziwka, puszczając się na prawo i lewo!
To było za wiele. Najpierw mnie śledzi, potem psuje zabawę, a na końcu wyzywa. Po co on za mną łazi, by potem wszystko wygadać rodzicom?
Byłam tak wkurwiona, że już nie panowałam nad emocjami. Czułam, że zaraz eksploduje, moja twarz zrobiła się czerwona z wściekłości, dlatego zamachnęłam się i dałam mu siarczysty cios w twarz, zwanym „liściem”. Na jego twarzy został czerwony ślad mojej ręki. Zayn złapał się za zapewne bolące miejsce i patrzył się na mnie wielkimi oczami. O tak kochanie, już nie jestem tą grzeczna dziewczynką.
-Nie waż się tak na mnie mówić. –syknęłam przez zęby, odwracając się i szybkim krokiem odeszłam od niego w stronę parkingu. Byłam jakieś 100 metrów od wejścia do klubu, a podskoczyłam, ze strach słyszą przychodzącą wiadomość. Wyjęłam telefon:

Od: Nieznany 
Tym razem ci się udało. Zobaczymy co dalej.



Rozejrzałam się w okół, ale nikogo nie było. Spojrzałam na wejście klubu. Zayn nadal tam stał trzymając w jednym ręku telefon, a w drugim kluczyki od samochodu. Nie wiedział, że na niego patrzę. Widziałam, że telefon mu świeci,  mam świetny wzrok, a może dlatego, że było ciemno. Musiał go przed chwilą używać! Czy to on?

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 4

Z moich rozmyśleń o niczym wyrwał mnie dźwięk przychodzącej wiadomości.

Od: Nieznany
To jeszcze nie koniec .

***
Obudziłam się sama nie wiem o której. Uchyliłam delikatnie oczy, ale szybko je zamknęłam przez rażące mnie światło słoneczne, przebijające się przez rolety. Powoli uniosłam się na łokciach i rozejrzałam po moim pokoju, który nie zmienił się za wiele od ostatniej nocy. Ale chwila! Co ja robię na łóżku? Przecież zasnęłam na podłodze, przy zamkniętych drzwiach. Ale co mnie to obchodzi, która jest godzina? Chwyciłam mój telefon, na którym były dwa nieodebrane połączenia od Harrego z wczoraj i dziś oraz kilka od Lottie, sprawdziłam godzinę, było koło siódmej. Zwlekłam się z łóżka, zauważyłam że byłam w ciuchach z wczoraj, wiec poszłam się przebrać umyć i umalować.
Już ubrana w moje ulubione leginsy w czarno-białe niezidentyfikowane wzory, czarną bokserkę, skórzaną kurtkę z ćwiekami i śliczne botki zaszłam na dół. Wrzuciłam jabłko do torby z książkami i podeszłam do czajnika by zrobić sobie kawę. Usiadłam z ciepłą cieczą na wysokim krześle i napawałam się tą ciszą, która mnie trochę przerażała, bo gdzie był Victor, przecież on zawsze robi mi śniadanie. Zostawiłam resztkę napoju w kubku na blacie w kuchni, bo musiałam już jechać do szkoły. Wzięłam ze sobą jeszcze torbę w rękę, a z komody kluczyki do samochodu i moje okulary przeciw słoneczne.
***
Wcisnęłam w klakson na kierownicy, w czasie jazdy. Ta co za wyczyn, na jedną rękę.
-Wiedziałem, że przyjedziesz.
-Dlatego szedłeś na piechotę w stron szkoły –odgryzłam się Harremu.
-Nie, dlatego mój „marszy” był tak wolny, byś zdążyła.
-Już się tak nie wymądrzaj tylko wskakuj idioto –posłuchał i zajął miejsce obok.
***
                Dzień jak co dzień nic niezwykłego się nie działo, a ja umieram z głodu, ale na szczęście teraz była przerwa na lunch. Mój stolik był przy oknie. Zawsze tam siedzieliśmy z Harrym, a nikt nie śmiał zająć nam tego miejsca. Tym razem było inaczej jakich cwel w kapturze siedział tam i jak gdyby nic jadł sobie. Aż się we mnie zagotowała rozumiem, że to tylko miejsce, ale moje miejsce!
                Popatrzyliśmy się na siebie z Harrym i widziałam ten jego błysk w oku, chyba zapowiada się na rozróbę! Wszyscy chyba poczuli jak powietrze zgęstniało, a ja zauważyłam że większość uczniów przypatruje się sytuacji, która zaraz zajdzie. Jedni z zaciekawieniem, inni z jednak z ukrycia, a reszta tylko co chwile zerkała.
-Koleś spadaj stąd. –Harry w końcu odezwała się tym swoim zachrypniętym głosem.
                Jednak osobnik nieznany nam nadal siedział na miejscu, nawet odrobinę się nie ruszając. Moja cierpliwość sięgała zenitu. Najwyraźniej Harrego też bo złapał gnojka za jego szmaty i wciągnął z łatwością do góry.
-Nie słyszałeś co się do ciebie mówi, spierdalaj stąd.
-A co z przyjaciółmi nie chcesz już siedzieć?
                Znałam ten głos, Loczek także, jednak nadal go nie puścił. Biłam się ze sobą czy mam się w trącić, ale wolałam by mój przyjaciel sam to załatwił.
-Jakich przyjaciół... Zayn –przy ostatnim słowie zrobił chwilę przerwy i wysyczał jego imię.
-Stary uspokój się, możesz ze mną usiąść –Zayn wyrwał się z uścisku.
Czy on właśnie pozwolił mu usiąść, a czy ktoś się pytał o jego zdanie.
-Lepiej idź sobie zanim...
-Harry jak zawsze wybuchowy. Nie denerwuj się tak możesz z nami usiąść...
-Jakimi nami to ty się tu dosiadłeś nie będziesz mną pomiatał wypierdalaj do tych gejów!
-Nie martw się twoja księżniczka też może się dosiąść –odwrócił głowę w moją stronę.
                W tym Momocie przypomniało mi się co ja tu w ogóle robię, że w cale nie jestem tylko obserwatorem, a siedzę w tym gównie po czubek nosa. W jednej chwili cała moja odwaga zniknęła, a cała osobowość, którą budowałam od pół roku wyparowała, przez niego. Zastygłam w bezruch nie wiedziałam kompletnie jak się poruszać, oddychać, odzywać. Nic! Zero reakcji. Minęło może dwie minuty, a ja myślałam, że wpatruje się we mnie z kilka godzin. Przez te 2 minuty, 120 sekund, milisekund, 120000000 mikrosekund, 120000000000 nanosekund...mogłabym tak wyliczać dalej, ale jednostki mi się skończyły, a  ja nadal stałam nie ruszając się.
-Cher? –szepnął Harry
-Hm? -Przeszłam wzrokiem na niego, a on kiwnął tylko na Zayna głową.
-Wydaje mi się, ż-ż-że powinieneś już iść. –jąkałam, serio Cher ty się jąkasz?!
-To źle ci się wydaje, to miejsce jest już zajęte –denerwował mnie.
-Ale ty masz racje, jest zajęte –podeszłam do stolika, a Harry spojrzał się na mnie dziwnie –przez nas! –zrzuciłam jego tace ze stołu, która z hukiem trzasnęła o ziemię. Wszystkie oczy nagle spojrzały na mnie. Stara Cher znów wróciła –A teraz zmiataj stąd!
-Bo co. –przybliżył swoją twarz do mojej, dzieliły nas centymetry.
-Bo cię zniszczę –wyszeptałam, tak by tylko on mógł usłyszeć.
                Chyba zrozumiał, bo odwrócił się i wyszedł ze stołówki. A ja widziałam jak Louis i Niall próbują go zatrzymać, ale on przepchnął się między nimi, coś szepcąc do siebie. Po tym jak zniknął wzrok blondyna i bruneta zatrzymały się na mnie, a ja się triumfalnie uśmiechnęłam do nich.
-Cher? –złapał mnie za rękę Harry.
-Siadaj –pociągnęłam go na miejsce.
***
-Czy ta impreza u ciebie nadal aktualna?
-Nie mam pojęcia. Jak na razie nie mam ochoty na imprezowanie.
                Harry westchnął na moje słowa. Było już po lekcjach i siedzieliśmy jak zawsze u mnie na kanapie. Nikogo w domu nie było, a my się wylegiwaliśmy na kanapie, znaczy się ja, bo miałam rozłożone nogi na Harrym. Razem się śmialiśmy dopóki:
-Cher mogę cię o coś zapytać?
-Jasne.
-Czy ty nadal go kochasz?
                Wiedziałam, że kiedyś się o to zapyta. Ktoś musiał.
-Harry to jest nie możliwe, ponieważ  teraz jedynym mężczyzną moim życiu jesteś ty i nie ma miejsca na innego idiotę.
-Ale no wiesz gdyby jednak była taka możliwość, to ty byś...?
-Nie. Nie kocham go i nigdy go więcej nie pokocham. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
-No powiedzmy...?
-Co, podważasz moją elokwentność? .
-Łoł skąd ty takie słowa znasz?
-Z książek. –zapadła cisz, ale po chwili razem zaczęliśmy się głośno śmiać.
                Dzięki Harremu zapomniałam o tym wszystkim złym co się wydarzyło. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć, dlatego siedzieliśmy u mnie cały wieczór, dopóki...
-Co to było? –zapytałam zdziwiona
-Jakiś huk z dołu?
-O nie, chodź lepiej –szarpnęłam go za rękę i zbiegliśmy na dół.
To co zobaczyłam zbiło mnie totalnie z tropu. Moja mama z Zaynem stali w drzwiach obładowani siatkami ze sklepu. Po co im tyle jedzenia?! I tak nigdy nie jemy razem.
-Cześć skarbie. Może nam pomożesz.
-Yyy... – na chwile mnie zatkało –raczej nie.
-Niech pani ta te siatki. –Harry dobry człowiek jak zawsze musi się wykazać.
Może jeszcze nie mówiłam, ale moja matka nie przepada za Harrym albo raczej powinno się powiedzieć, że go toleruje. Loczek za każdym razem próbuje się do niej podlizać. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia po co on to robi, ja po prostu ją olewam. Jednak jak Harry się uprze nie da się go odciągnąć od tego.
-Chodź skarbie idziemy do kuchni.
-A po co ja tam. –po prostu weszła do pomieszczenia zwaną kuchnią, jak dla mnie to po prostu pokój z lodówką, gdzie byli już chłopcy. –O co się w ogóle rozchodzi?
-Dziś jest rodzinna kolacja. Albo raczej ¾ rodziny zje razem posiłek –zachichotała, z czego ona się cieszy z własnej głupoty?
-Nie możemy tego przełożyć jak Robert wróci, albo najlepiej niech Victor coś ugotuje, a każdy zje u siebie.
-Jak ty mówisz na ojca? –Wzruszyłam ramionami –To  będzie rodzinny obiad z okazji powrotu Zayna, a zresztą Victorowi dałam dzień wolnego.
Dopiero teraz na niego spojrzałam. Głupkowato się uśmiecham, nie wiadomo do kogo i z czego.
-Tylko rodzinny znacząco popatrzyła się na Harrego. –A mój przyjaciel tylko się przypatrywał tej sytuacji opierając się rękami o blat.
-On też należy do rodziny, więcej czasu spędzam z nim niż z wami, bo was i tak nigdy nie ma! – wszystkie pary oczu w tym samym czasie zwróciły się na mnie, przez mój wybuch.
-I tak już szedłem, chodź Cher odprowadzisz mnie do drzwi.
-Sam się odparować. –usłyszałam tylko szept Zayna, ale go zignorowałam.
-Nie zostawiaj mnie z tymi idiotami –szepnęłam do Loczka.
-Poradzisz sobie, do jutra Cher –cmoknął mnie w policzek.
Spuściłam głowę z bezradności, jestem skazana na ten ”cudowny” wieczór. Gdy znów spojrzałam na przyjaciela przechodził przez bramę mojego domu i spojrzał na mnie przez ramie.
-H-E-L-P –powiedziałam bezgłośnie, chłopak z burzą loków tylko uśmiechnął się współczująco.
-Cher!
-Ide!
-Chodź zrobimy super kolacje.
-Taaa -przeciągnęłam ostatnią literę by pokazać jak bardzo (nie)podoba mi się ten pomysł, aż tryskam energią, jej ten sarkazm.
-To wspaniałe, że wreszcie będziemy całą rodziną razem. Co nie Cher
-Taaa –i w tym momencie odłączyłam się.
Jak dla mnie każde następne słowo wypływające z jej ust brzmiało tak: -Blabla blablablabla. Wymyśliła sobie jakieś kolacyjki. Po co, by pochwalić się przed Zaynem jaka z nas znów cudowna rodzinka?
-A jeszcze cudowniej, że Zayn wymyślił, abyśmy razem zjedli kolacje.
-Taaa –zaraz, co! Co on do cholery knuje?
-Będziemy mogli wreszcie pobyć sami znaczy się , sami, ale sami z rodziną, razem.
-Sama już się plączesz w zeznaniach.

Poszłam usiąść do stołu, bo podobnież kolacja gotowa. Jednak ja wcale nie byłam głodna, miałam ochotę stąd uciec jak najdalej i zaszyć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie.

~ ~ ~
Jak obiecałam dodaje następną część, co raz bliżej Święta i ostatni tydzień do szkoły. Mam nadzieje, że ktoś tu wpada i jeśli to czytasz wstaw komentarz nawet z głupim "Cześć" albo "Fajne" może nawet "Super", a dla mnie to dużo znaczy. 
Chcę, aby ten blog chodź trochę był regularny, dlatego raz w tygodniu w ostateczności 2 razy w tygodniu coś cię pojawi.
xo Izzy