niedziela, 4 października 2015

Rozdział 18

Co jeśli Lot ma racje, a to co się stało w ostatnim czasie jest jakąś grą? Grą, w której jesteśmy pionkami, a ja nie znam reguł.

(muzyczka przy której pisałam)
             Wychodząc z łazienki już czyściutka, zauważyłam Lottie śpiącą smacznie na hotelowym łóżku. Leżała rozłożona poprzek z otwartą buziom i ciuchach z poprzedniego dnia. Nie miałam serca jej nawet ruszyć. I tak nie jestem jeszcze śpiąca –pomyślałam  i poszłam w stronę balkon by się trochę przewietrzyć. Może nie zupełnie, bo na podłodze znalazłam moją paczkę papierosów. Skąd ona się tu wzięła? Mam szczęście, że znalazła się tutaj, a nie na przykład w kałuży na dole.            Gdy tylko wyszłam na zewnątrz oparłam się o niewielką balustradę, a moją twarz otulił ciepły podmuch wiatru. Przymknęłam na chwilę lekko oczy, by potem odpalić fajka i jeszcze bardziej się zrelaksować. Uwielbiałam takie ciepłe noce, a jeszcze bardziej piękne widoki jak ten, który rozciągał się aż po horyzont. Słońca już dawno nie było widać, ale pomyślałam, że miło byłoby go zobaczyć właśnie w tym miejscu, gdzie mała droga, którą wcześniej jechaliśmy kończyła się w mieście oddzielonym od nas o kilkanaście kilometrów. W Nowym Yorku takie miejsca były rzadkością, bo oprócz Central Parku nie było tam za dużo zielonych terenów, a drapacze chmur zasłaniały cały świat. A tutaj w najgorszej melinie, w której nigdy w życiu nie pomyślałam, że będę się znajdować, nawet światła budynków, które można było zauważyć z daleka zapierały dech w piersiach.

-Czy to Londyn? –wymsknęło mi się z ust.

-Tak –dopiero teraz zauważyłam, że ktoś stoi na sąsiednim balkonie, oparty o balustradę tak samo jak ja. –Zadziwiające, że tutaj wszystko wydaje się takie...beztroskie, nie?

-Masz racje, ale to nie znaczy, że nie mamy problemów.

-Oh Cher, taka jak zawsze. Nie potrafisz oddać się chwili.

-Bo ktoś mnie nauczył, że nie można zatracać się w czymś, bo to 
jeszcze szybciej odchodzi –już miałam wyjść, ale usłyszałam jego głos.

-Nie jestem tutaj, żeby się z tobą kłócić. Zostań.

            Coś mi kazało się go posłuchać i znów oparłam się o barierkę, patrząc na miasto.

-Po prostu się nie odzywaj, Louis.

            Zapadła głucha cisza, która przypominała mi te dni, w których nikt z naszej małej grupki nie potrzebował słów, żeby się dogadać.

-Cher? –westchnęłam i nawet na niego nie spojrzałam.

-Wiedziałam, że nie wytrzymasz. Wiesz co, ty też jesteś taki sam jakiego cie zapamiętałam –odwróciłam twarz w jego stronę, a on bezczelnie mi się przyglądał –Tak samo denerwujący jak zawsze –brunet już się nie odezwał.
***
            Dziś był wielki dzień. Wchodziłam w okres „dorosłości”, jak mi to mówił Zayn. Szkoła średnia to już coś. Od teraz byłam już poważną i odpowiedzialną osobom. Może bym była taka gdyby nie te przygłupy wokół mnie.

-Cher! Pospiesz się Liam czeka w samochodzie –z dołu krzyknęła moja mama.

            Dobra Lloyd nie stresuj się tak wszystko będzie dobrze. –Ale to nie moja wina, że ręce mi się tak trzęsą. Zayn będzie zawsze obok, a Harry jest w twojej klasie. Co może się stać? Mogę się upokorzyć pierwszego dnia przed całą szkołą. O nie na to nie pozwolę –zaczynałam  wariować i mówić sama do siebie i do tego w myślach.

-Cher! –moja mama krzyknęła na mnie z dołu kolejny raz.-Już idę! Powiedz, żeby zaczekali!

-Przecież czekają!

            Zbiegłam szybko po schodach z torbą na ramieniu i o mało się nie zabijając, ale byłam w jednym kawałku na dole.

-Już jestem.

-Nie denerwuj się tak. Będzie dobrze, zobaczysz –uspokajała mnie mama.

            Doskonale wiedziała jak się czuje, że się stresuje, ale z drugiej strony tylko ślepy by tego nie zauważył.

-Do zobaczenia mamo –pomachałam jej pospiesznie i wyszłam przed dom, gdzie w samochodzie czekali chłopcy i Lot. –Cześć.

-No wreszcie nawet Harry z Zaynem razem wzięci tak długo się nie pindrzą –zażartował Lou.

-Ej! –Loczek i Zayne od razu zareagowali, a Louis oberwał od nich po kolei w głowę.

-Przez ciebie się spóźnię –zajęczała blondynka.

-Przepraszam.

           Nie mam pojęcia, jak ale wszyscy się zmieściliśmy w samochodzie. Dziecko Liama na szczęście miało składany dach i nie musiałam otwierać drzwi, żeby do niego wejść, dlatego wgramoliłam się na kolana Harrego i już mięliśmy jechać, ale zatrzymał nas krzyk z naszego domu.

-Poczekajcie! –tak to mój tata z aparatem w ręku, jęknęłam żałośnie, a on najwyraźniej to usłyszał.. –Musi być pamiątka przed tak ważnym dniu jak ten Cher.

-Robisz nam obciach tato.

-Tylko tobie, bo ja uważam, że to fajna sprawa –wtrącił się Zayn.

-No dobra, ale szybko.

-Uśmiech! –powiedział Rob i błysnął flesz w aparacie. –Cher uśmiechnij się.

-Powiedzcie sex! –krzyknął Lou, a wszyscy się zaśmiali, a ja zauważyłam błyśnięcie lampy.

-Tak to jest idealne –mruknął tata i wszedł z powrotem do domu.

-Jesteś idiotą Lou! –zaśmiałam się. –Wiesz o tym?

-Wiem!

***
-Chciałem tylko powiedzieć dobranoc – z zamyśleń wyrwał mnie ciepły głos Louisa. –Więc dobranoc Cher.

            I po prostu wszedł z powrotem do środka, a ja zaczęłam obmyślać mój plan ucieczki.
***
            Zayn ma naprawdę nie równo pod sufitem. Jest godzina piąta dwadzieścia, a ja nadal tu tkwię. Nie zmrużyłam oka nawet na godzinę, zazdroszczę Lottie, że może sobie odpocząć.

           Mój plan był teoretycznie perfekcyjny. Wychodzę z pokoju, po schodach wydostaje się na dół i zamawiam taksówkę z hotelowego telefonu. Jak zawsze musiałam zawalić i zostawić telefon na szafce w kuchni. Ale i tak stąd się nie ruszę, bo Zayn zamknął mnie i Lot na klucz na całą noc. Chyba przewidział, że nie odpuszczam tak łatwo i spróbuje uciec. W końcu jestem przetrzymywana tu w brew mojej woli.

           Wyszłam na balkon, żeby kolejny raz tego dnia się przewietrzyć. Odetchnęłam ciężko, zamykając przy tym oczy, a głowa mimowolnie mi opadła na splecione ręce na barierce. Otworzyłam zmęczone oczy. Wcale nie jest tu tak wysoko. Jeśli bym skoczyła to w najgorszym przydatku złamałabym nogę, a w najlepszym wydostała się stąd.

           Nie myśląc więcej przeszłam jedną nogą, a później drugą na drugą stronę balkonowej poręczy. Skacz Cher! Nie jesteś tchórzem –krzyczała moja podświadomość. Twardy beton błyszczał się przez światło, które dawała lampa obok plastikowych śmietników. Śmietniki! Może nie chciałam się kąpać w brudach, ale lepsze to niż połamane kości. Musze tylko przejść na balkon obok, w którym smacznie spali chłopcy i skoczyć. Nie myśląc za wiele zgrabnie przeskoczyłam na balkon obok. Nie było to trudne, chodź odległość między nimi miała półtorej metra. Teraz skok w przepaść. Dobra na trzy.

Jeden –jestem za młoda na śmierć.

Dwa –nie spisałam testamentu.

-Trzy! –skoczyłam.

            Jestem na śmietniku i przeżyłam.

-Dzięki ci Boże, zapamiętam to sobie –spojrzałam w niebo i się zaśmiałam głośno.

            Teraz tylko z powrotem do sierotka, najlepiej bocznym wejściem, które w zasadzie jest przed moim nosem i sięgnąć po telefon. Szarpnęłam za drzwi. Zamknięte –za dużo szczęścia jak na jeden dzień. Zostało tylko wejście frontowe.

           Gdy weszłam do środka rozejrzałam się by upewnić się, że żaden z tych przygłupów nie zrobił sobie wycieczki nad ranem. Podbiegłam do recepcji i przeszukałam biurko. Nigdzie nie było telefonu. Nawet na ścianach. Żadnego! Może...

-Szukasz tu czegoś? –usłyszał męski głos tuż nad uchem.

-O oł –to był Zayn.

-Tylko tyle masz mi do powiedzenia.? Nie zaczniesz dramatyzować i uciekać, żebym mógł cię gonić i wreszcie złapać?

           Przewróciłam tylko oczami.

-To dobrze –złapał za mój nadgarstek i zaczął prowadzić mnie zapewne znów do pokoju.

-Przestań! –wyrwałam się z jego uścisku. –Nie możesz mi mówić  co mam robić. Nie możesz mnie tu trzymać i masz mnie zostawić w spokoju.

-Tak? To dobra idź i zobaczymy kiedy dojdziesz na piechotę do Londynu –prychnął.

-Dobra.

-Dobra.

-Dobra! –wyszłam z powrotem do holu.

            Może nie przemyślałam tego tak dokładnie.

-Hej Cher? Tak? –zapytał się blondyn z recepcji, skąd on się tu 
wziął?

-Tak?

-Nie chciałem podsłuchiwać, ale...-podrapał się po karku. 
Podobnież chcesz się dostać do Londynu.

-Tak.

-A w ogóle to jestem Ty –wyciągnął do mnie rękę, a ja ją lekko uścisnęłam, była lekko spocona. Denerwował się? Czym? –Jeśli chcesz mogę cię podwieś, mam motor w garażu.

-Naprawdę? Dzięki...

-Ale nie –dokończył za mnie Zayn. –Ona ma już podwózkę.

-Mam? –spojrzałam na niego jak na idiotę i udałam, że nie rozumiem.

-Tak –warknął.

-A no tak Ty mnie podwiezie.

-Nie –znów to warknięcie, zachowuje się jak pies. –Jedziesz ze mną –powiedział wyciągając mnie na zewnątrz. –Wsiadaj.

            Posłuchałam się go i grzecznie usiadłam na miejscu pasażera, nadąsana. Dobra, ale muszę przyznać, że Land Rover to mega wygodny samochód.

***
           Całą drogę do Londynu przebyliśmy w ciszy. Gdy byliśmy na osiedlu wuja, Zayn trochę się spiął. Dłonie, które wcześniej trzymał luźno na kierownic, teraz zaciskał mocno. Sama się trochę denerwowałam, chodź sama nie wiem czemu, przecież nic się tam nie wydarzyło.

           Osiedle wyglądało jak wcześniej, to samo mogłam powiedzieć o parterowym domku wujka Thomasa, w którym miałam mieszkać. Stojąc pod drzwiami przeczuwałam, że coś jest nie tak. Zamek był wyłamany, a drzwi nieznacznie uchylone. Pokazałam to czarnowłosemu, a on przepchnął się przeze mnie do środka.

-Uważaj trochę!

-Zostań tu.

            A co ja pies jestem?! Oczywiście, że weszłam za nim. Rozglądałam się zdezorientowana. Nie tego się podziewałam. Krzesła były połamane, kanapa przewrócona, a na podłodze, stole, fotelu po prostu wszędzie leżały porozrzucane papiery i jakieś fotografie. Podniosłam jedną z białych kartek. To tylko jakaś stara faktura na farbę do ścian, więc powrotem ją rzuciłam na ziemię.

-Mówiłem, żebyś poczekała! –nie zareagowałam na jego groźny ton, poszłam dalej, do kuchni, która wyglądała niezwykle czysto i schludnie przy tym bałaganie w salonie.

            Przeszukując każdy blat i szufladę nie znalazłam mojej komórki. Jakby wyparowała. Skierowałam się do „mojego” pokoju. Każda szuflada z komody została wyrwana, a moje do niedawna ładnie ułożone rzeczy z walizki porozrzucane były po całym pokoju. Pościel nieźle zmierzwiona. Wzięłam jedną z moich już pustych walizek i spakowałam kilka rzeczy z podłogi. Pod łóżkiem znalazłam moje ulubione dżinsy, a pod nimi mały przedmiot. Mój telefon!

           Skończywszy się pakować usłyszałam dziwne hałasy dobiegające z pokoju Zayna. Weszłam do niego podejrzliwie i zobaczyłam chłopka klęczącego na dywanie i przeszukującego stosy z ciuchami.

-Czego ty szukasz?

Ciągle grzebał w tych przeklętych ciuchach.

            Telefon w moim ręku zawibrował, informując o nowej wiadomości.

Od: Nieznany
Lepiej pilnuj swoich przyjaciół. -Musimy spadać. Chodź Zayn!

-Nie mogę. Muszę to znaleźć.

            Wyglądał jakby był w transie.

-Czego ty do cholery szukasz!     

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 17

Mieściły się tu trzy piętra, a z frontu było widać tylko trzy okna, co za symetria, tylko w jednym paliło się światło. Wychodząc z samochodu weszłam jeszcze w kałuże i przemoczyłam całego buta. To zdecydowanie będzie ciężka noc.


(Jeśli ktoś chce słuchać w kółko jednej piosenki z Youtuba to polecam: http://listenonrepeat.com/ )
(klik na piosenkę)
***
Jeszcze nawet nie zdążyliśmy wejść do środka hotelu, gdy ten dureń kolejny raz mnie popchnął. Miałam już dość. Może i to nie były jakieś mocne uderzenia, ale dość denerwujące pośpieszanie mnie i właśnie o to mu chodziło by mnie złamać. Chyba mu się udało. Odwróciłam się w jego stronę z moją „groźną minom” .

-O co ci znowu chodzi?!

-Mnie? O nic –odpowiedział jak niewiniątko.

-Właśnie widzę –szepnęłam do siebie, ale byłam przekonana, że mnie usłyszał.

                Więcej już się nie odezwałam, a nasza „paczka” weszła do środka tego ohydnego budynku. Jeśli mówiłam, że z zewnątrz wyglądał jak melina to musielibyście wejść do sierotka. Okropny sztynk piekł mnie w oczy. Zasłoniłam nos ręką by chodź odrobinę zneutralizować ten smród. Oczywiście Zayn znów mnie „pokierował” w stronę recepcji. Uwiesił się na moich ramionach, próbując zdjąć tą ciężką łapę ze mnie on przysunął mnie jeszcze bliżej, zadawał mi lekki ból. Na krześle, z opartymi nogami na blacie i zamkniętymi oczami leżał dość młody chłopak. Chyba nie zauważył, że przyszliśmy, bo nawet się nie ruszył.

-Hej! –krzyknął mu do ucha Malik. –Jestem...

                Blond chłopak za ladą otworzył powoli oczy i nie dał Zaynowi skończyć.

-Widzę –odpowiedział znudzony, zamykając znów oczy.
-Potrzebujemy jeszcze jednego pokoju, najlepiej obok naszego – chłopak spojrzał na mnie zdziwiony jakby dopiero teraz zauważył, że stoję obok Zayna.

                W tempie natychmiastowym wstał i poprawił swój pognieciony koszulek, ale to raczej na niewiele się zdało bo zagniecenia i tak wróciły. Blond pasma opadające na jego czoła przeczesał do tyłu i uśmiechnął się do mnie śnieżnobiałymi zębami.

-Obok jest tylko apartament –powiedział nie spuszczając ze mnie wzroku. –No wiesz ładę ściany, oddzielna łazienka i duże łóżko –akcentował ostatnie dwa słowa.

Blondyn uśmiechnął się do mnie jeszcze szerzej i poruszył śmiesznie brwiami. Zachichotałam . Ewidentnie ze mną flirtował, wkurzając przy tym Zayna. Skąd to wiedziałam? To proste każdy najmniejszy mięsień w jego ciele w jednej sekundzie się napoił.

-Myślisz, że jest wygodne? –wyrwałam się z uścisku „brata” i pochyliłam się nad ladą recepcji, a chłopka powtórzył moje ruch.

-Jak chcesz mogę ci pokazać –pokazał na kluczyki trzymane przez niego w ręku.

-Nie trzeba –warknął Zayn, a blond chłopak jakby oprzytomniał i odsunął się ode mnie.

Jak ja lubię manipulować ludźmi i udało mi się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Bo obydwoje byli czerwoni na twarzy. Malik ze złości, a blondynek, bo się zawstydził. Śmieszny jest. W jednej chwili bezkarnie ze mną flirtuje, a w drugiej czerwieni, jak zakochany nastolatek.

-Jest inny klucz do tego pokoju? –zapytał już opanowany Zayn.

-Nie tylko zapasowy.

-Dawaj go.

-Ale...

                Zayn szarpnął chłopaka za koszulkę i przysunął bliżej siebie. Dobrze, że oddzielał ich blat.
-Oddawaj –warknął wściekły, a recepcjonista się posłuchał i dał od razu dwa klucze.

                Odeszliśmy od recepcji, kierując się w stronę schodów na piętro, gdzie na pewno są pokoje. Odwróciłam się ostatni raz w stronę chłopaka i uśmiechnęłam się do niego najpiękniej jak umiałam. On od razu odwzajemnił go i dodatkowo pomachał. Gdy byliśmy już na piętrze Louis i Niall zniknęli sama nie wiem gdzie wydawało mi się, że szli za nami. Reszta, czyli ja Zayn, Liam i Harry dalej szliśmy korytarzem. Panowała krępująca cisza, ale przerwał go huk. Oczywiście spowodowany moim upadkiem. Zayna znowu świerzbiły rączki i musiał mnie popchnąć, pośpieszając.

-Jesteś jakiś niewyżyty! Żadna ci dupy ostatnio nie dała! –krzyknęłam.

-Tak jak ty ją dajesz? Właśnie widziałem, prawie się pieprzyliście na tej ladzie z tym chłoptasiem.

                W korytarzu słychać było tylko głośne plasknięcie. Zayn złapał się za czerwone miejsce na policzku, które własnoręcznie mu zafundowałam.

-Zamknij się sukinsynie! Nic o mnie nie wiesz.

-Ty mała suko! To ty o niczym nie wiesz o tym, że ...

-Stary opanuj się –uspokoił go Liam kładąc mu rękę na ramieniu.

Dopiero teraz zauważyłam jak blisko mnie się znajdywał, że stałam pod ścianą, a jego ręka była nieznacznie uniesiona, jakby szykował się do uderzenia i naprawdę przez sekundę w mojej głowie przeleciały myśli, że Zayn mógłby mnie uderzyć . Ten sam Zayn, który w dzieciństwie się mną opiekował i ochronił. Właśnie teraz uświadomiłam sobie, że nie jesteśmy już dziećmi  bez problemów, tylko dorosłymi ludźmi, którzy się nienawidzą.

-Uspokój się zanim zrobisz coś czego potem będziesz żałował –szepnął mu na ucho Li, ale chyba nie wiedział, że ja także to usłyszałam. –Chodźmy na chwile do naszego pokoju musimy ustalić co i jak.

                Nikt już się nie ośmielił odezwać.

                Prowadzeni przez Liama skierowaliśmy się w stronę drzwi. Pokój był niewielki z trzema łóżkami na środku, dwudrzwiową szafą i lampką, która ledwo świeciła, przydałoby się wymienić żarówkę. Jakaś postaci siedziała na jednym z łóżek. Swoją twarz skrywała w dłoniach, ale rozpoznałam ją po blond włosach, które opadały jej na ramiona.

-Lottie?

                Gdy usłyszała mój głos od razy wstała jak oparzona i podleciała do mnie. Nie myliłam się to była ona. Mocno mnie przytuliła i oparła głowę o moje ramie. Poczułam drobne kropelki na szyi, które jedna po drugiej dotykały mojej skóry. Odsunęłam roztrzęsioną dziewczynę na odległość moich ramiona aby lepiej się jej przypatrzeć. Szczerze mówiąc jeszcze nigdy tak źle nie wyglądała. Miała opuchnięte oczy, a z jej oczu płynęły gorzkie łzy. Lottie przy mnie nigdy nie płakała, bo wpajałam co myślę o łzach, że to oznaka słabości, ale teraz ona potrzebowała tego, a ja wcale nie wierzyłam, że jest słaba. Potrzebowała mnie. Dlatego przytuliłam ją jeszcze mocniej niż ona przed chwilą.

-Tak się o ciebie martwiłam -załkała.

-Nic mi nie jest i nie mam w planach, żeby coś się stało.

-Wiem.

-Uhm.

-Wiem, że tu jesteś Harry i o ciebie też się martwiłam –Lot podeszła do loczka i go uściskała.

-Koniec tych czułości –zaśmiała się pod nosem Liam. –Musimy ustalić coś bardzo ważnego –nagle stał się bardzo poważny. –Kto z kim będzie spał, bo nie mam zamiaru więcej spać w jednym łóżku z Niallem, bo chrapie.

-Wszystko słyszałem –do pokoju wszedł blondyn, a za nim Louis. –Mogę spać z Lot –wymruczał „seksownym” głosem do mojej przyjaciółki.

-O na pewno nie –odezwał się od razu Louis.

-To ja śpię z Cher  w pokoju, a w tu się gnieźdźcie –odezwał się Harry uradowany swoim pomysłem.

-Zróbmy tak niech dziewczyny śpią w tym apartamencie, nie zależnie jaki on jest, a my się tu pomieścimy –zaproponował Liam.

-Świetny pomysł, ale mam nadzieje, że się nie pozabijacie –odezwałam się bardziej do Harrego niż do reszty.

-Nie martw się Cher, nic nie zrobię twojemu chłoptasiowi –odpowiedział Zayn. –Wszyscy jesteśmy tu bezpieczni –zapewnił mnie. –Mam nadzieje –mruknął do siebie.

***
Razem z Lot usiadłyśmy na łóżku w naszym pokoju, śmiejąc się z Louisa. Chyba ze sto razy powtarzał, że jakby co mamy głośno krzyczeć, chodź właściwie ich pokój mamy za ścianą. To się nazywa nadopiekuńczy brat, bo wątpię, że martwił się o mnie.

Pokój nie był wcale taki zły wielkie łóżko i dobre oświetlenie i najważniejsze oddzielna łazienka.

Lottie zaproponowała, że pożyczy mi trochę ciuchów i piżamę, ale jej odmówiłam, bo byłam przekonana, że jutro gdy Zayn się uspokoi będę mogła wrócić do domu wujka Thomasa.

-To weź chociaż coś do spania.

-Dobra niech ci będzie, ale tylko na jedną noc –wzięłam od niej różową bluzkę na krótki rękaw z kotkiem z przodu, nie potrzebowałam dołu od piżamy, bo chodź ledwo zasłaniała mi tyłek to i to jestem przyzwyczajona tak spać. –Wątpię, że Zayn pozwoli ci wrócić do tamtego domu –szepnęła jakby nie chciał, żeby ktokolwiek nas usłyszał.

-Lot musimy porozmawiać i to ty będziesz głowinie mówiła.

***
To był dzień twojego „zniknięcia” –w powietrzu Lot zaznaczyła cudzysłów. –Chciałam pójść do Louisa, żeby pojechał ze mną do Hazzy, bo ostano zostawiłam u niego kurtkę, moją ulubioną tą zieloną, zresztą nieważne. Taty nie było, pojechał z kolegami na wycieczkę. Wróci dopiero za tydzień. Najdziwniejsze było to, że podobnież Louis mu to załatwił i zapłacił za cały pobyt. Skąd on ma tyle pieniędzy?! –przerwała, by zaczerpnąć powietrze. –Gdy stanęłam już przed jego pokojem słyszałam jakąś kłótnie, dobiegającą za uchylonych drzwi, naprawdę nie chciałam podsłuchiwać, ale gadali o tobie, Cher:

-Jesteś idiom! Jak mogłeś! Chyba się przyjaźnimy co?! –był tam Zayn, ale to Lou się na niego darł.

-Wiesz dobrze, że nie chce was w to wplątać. Sam jakoś dam rade. –Zayn stał potulny jak baranek.

                O co chodziło nie mam pojęcia. A! I jeszcze coś mówił do Lou o wyjeździe:

- Wyjadę z nią do Londynu i wszystko się ułoży. Masz nikomu o tym nie mówić. Nikt nie może się dowiedzieć gdzie jesteśmy. Rozumiesz?

-Tak stary. To wszystko ułatwia, ale masz zamiar ją tam trzymać wieczność.

-Jeśli będzie trzeba.

-Nie wracajcie za wcześnie.

                Tego dnia nie pojechałam do Harrego, a Louis jakby specjalnie trzymał mnie w domu. Chciałam jak najszybciej do ciebie pójść  o wszystkim powiedzieć, ale gdy już byłam u ciebie twoja mama powiedziała, że wyjechałaś. Zastanawiasz się pewnie co ja tu robie z tobą w hotelu. Mianowicie, gdy z Lou wracaliśmy ze szkoły on zauważył, że ktoś wkradł się do nas do domu. Gdy wreszcie mój nadopiekuńczy braciszek pozwolił mi wejść do domu zauważyłam, że wszystko było porozrzucane, jakby czegoś szukali, ale nic nie zniknęło tylko nasze stare zdjęcie. Te, na którym jesteśmy my WSZYSCY. Cała nasz stara paczka. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale powiedziałam o tym Lou, a on od razu spakował nasze klamoty i pojechaliśmy na lotnisko, na którym czekał na nas Niall. Nie chcieli mi nic powiedzieć. A nie sorry, powiedzieli, że jedziemy na wakacje, bo muszą nam odremontować dom po włamaniu. Nie bardzo w to uwierzyłam.

***
-Nic z tego nie rozumiem.

-Ja też nie, ale dziś wylecieli ja strzała zostawiając mnie tu samą, bo podobnież coś ci się stało. No wiesz znów udało mi się ich podsłuchać.

-Nie musisz się o mnie martwić, ale nie zgadniesz co mi powiedział Zayn, ze muszą zrobić remont u wujka i dlatego jedziemy do hotelu. Coś jest na rzeczy skoro Liam specjalnie po to przyjechał do Stanów, a teraz także jest tu z nami.

-Cher? Boje się.

-Nic ci się nie stanie. A teraz śpij już.

-Cher nie o ciebie się boje, a co jeśli wpakowali się w jakieś kłopoty.

-Zawsze sobie radziliśmy pamiętasz. Śpij –Lottie zamknęła oczy i próbowała zasnąć.


W tym czasie poszłam do łazienki się ogarnąć i ubrać moją piżamkę. Co jeśli Lot ma racje, a to co się stało w ostatnim czasie jest jakąś grą? Grą, w której jesteśmy pionkami, a ja nie znam reguł. 

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 16

Nagle przypomniałam sobie coś ważnego, czego nie powiedziałam Harremu.
-Harry tak naprawdę to ja nie jestem tu sama...




                Niezręczną ciszę, która trwała między mną, a Loczkiem przerwał huk wydobywający się za drzwi. Nie miałam pojęcia co za nimi się działo, ale przeczuwałam, że nic dobrego.

Ktoś otworzył drzwi frontowe z niesamowitym łoskotem. W progu stała czarna postać z rękami opartymi po obu stronach framugi  i głową opuszczoną bezwładnie. Jego kruczoczarne, przemoczone włosy opadły  mu na czoło, wpadając przy tym do oczu. Ciężko dyszał jakby przebiegł maraton. Z chwilą gdy pokazał swoją twarz serce zabiło mi mocniej. Z przerażenia? Chryste! –na szczęście nie wykrzyknęłam tego na głos. Może i w tym świetle był podobny do pokutnika, ale to był tylko Zayn.

-Pakuj się! –warknął.

                Nie czekając na odpowiedź z mojej strony próbował pokuśtykać do pokoju. Jednak nie przeszedł nawet metra, a ja złapałam go za przedramię. Lekki dreszcz przeleciał przez moje ciało, od spotkania jego zimnej kurtki z moją rozgrzaną skórą. Nie miałam zamiaru odpuścić mu tym razem. Musiałam się w końcu dowiedzieć o co tu chodzi.

-Nie tak szybko pięknisiu. Najpierw wytłumaczmy mi co się dzieje.
-Nie ma o czym gadać. Rób to co ci karze!
-Ja nigdy nie robię tego co mi karzą –warknęłam –Przychodzisz tu, ledwo stoisz na nogach, wyglądasz jak gówno, które ktoś podlał, a potem się na nim poślizgnął i jeszcze karzesz nam się stąd wynieść, chodź ledwo tu dotarliśmy. 
-To w końcu się naucz –odpowiedział jakby nie słysząc tego so powiedziałam potem. –I tak jesteś tu sama więc nikt ci nie pomoże. Nie masz wyjścia, masz się mnie słuchać.

                Usłyszałam chrząknięcie za moimi plecami.

-Jeśli chodzi o tą samotność to wątpię czy jej doskwiera. Więc zamknij się i daj jej spokój, tak jak to zrobiłeś pół roku temu –Harry objął mnie w pasie i popatrzył wyzywająco w stronę czarnowłosego.

                Zayn, jakby się nie przejął jego słowami. Jakby dla niego Loczek w ogóle się nie liczył. Może i to prawda. Popatrzył na rękę bruneta leżącą na mojej tali i prychnął pod nosem. Wydawało mi się, że Zayn ma ciemnie oczy, ale w tej chwili były jakby jeszcze ciemniejsze, chodź mogło by się wydawać to niemożliwe.

-Słuchaj szczeniaku ja tu jestem od wydawana rozkazów.
-A kto tak powiedział? Twoja mamusia? –zakpił Harry.

                Raczej większość do mojej matki mówili po imieniu, więc nie trudno było się domyślić, że Harry mówi o biologicznej mamie Zayna. Harry przeholował. Dla chłopaka bez prawdziwych rodziców to trudny temat, więc wiadome było, że mój braciszek się wkurzy.

                W jednej sekundzie chłopcy wylądowali na ziemi. Zayn leżał okrakiem na Stylesie i naparzał go pięściami, ale przez swój zły stan, który już wcześniej zauważyłam szybko zmienili pozycje i to Loczek triumfował. Widząc, krew na podłodze postanowiłam zareagować.

-Harry uspokój się –udał, że nie słyszy. –Głuchy jesteś! Złaś z niego!

Spojrzał na mnie jak na kosmitę.

-No co? –wzruszyłam ramionami, a Hazza zszedł w tym czasie z Zayna. –Nie mam zamiaru sprzątać krwi z podłogi po was –wskazałam głową na kilka sporych kropel brunatnej cieczy.

                Zayn zakasłał kilka razy, wypluwając przy tym jeszcze więcej krwi. Przekręcił się na bok i spróbował się dźwignąć na nogi, ale nie bardzo mu się udawało. Zaśmiałam się pod nosem i jakby od niechcenia skierowałam się w jego stronę. Przytrzymała go za ramie, by pomóc mu wstać. Jeszcze nawet się nie wyprostował, a musiał dogryźć Loczkowi:

-Widzisz suka cię uratowała –nie przejęłam się tym wyzwiskiem, byłam gorzej nazywana. Moja duma przy tym nie ucierpiała, ale jego owszem. Zresztą ma szczęście, bo gdyby nie ja to pewne leżałby na podłodze ze złamanymi kośćmi.

                Harry podszedł do mnie. Myślałam, że chce mi pomóc z tym ofiarą, ale on tylko wymierzył mu kopniaka w środek brzucha. Zayn nie wydał z siebie żadnego dźwięku, ale za to znów się zatoczył i upadł w kałuże krwi.

-Nie waż się tak o niej mówić! Bo następnym razem wylądujesz w szpitalu, a nie na ziemi.

                Chciałam go znów podnieść, ale się zawahałam.
-Zostaw to ścierwo niech sam sobie radzi, nie zasłużył na twoją pomoc –podpowiedział  Harry na tyle głośno, żeby Zayn wszystko usłyszał.

-Masz racje on nie zasługuje na niczyją pomoc.
-Bo jej nie potrzebuje –wyjęczał, zapewne przez ból.

Jego kolejne próby podniesienia zakończyły się upadkiem. Wciągnęłam szybciej powietrze, ale nie mam zamiaru go niańczyć jest już dużym chłopcem. Harry kiwnął na mnie i odeszliśmy od niego. Na dworze usłyszałam piski opon, ale...Jak zawsze jest jakieś ALE i nim jest Zayn.

-Poczekajcie –jęknął żałośnie.
-Człowieku nie pogrążaj się już bardziej –zwróciłam mu uwagę.

                Zerknęłam na już stojącego ciemnowłosego. Jego postać była wyprostowana, a w ręku lśnił metaliczny przedmiot. Broń! Czy go totalnie pogięło. Lufa była skierowana prosto na mnie, a dokładnie w moją głowę.

-Co ty wyprawiasz! Odłóż to! –krzyknął Harry, powoli się do niego zbliżając.
-Nie ruszaj się –wycelował na chwile na Loczka, a gdy ten się zatrzymał i podniósł ręce w geście obronnym znów powrócić do mnie. –Dobrze wiesz, że nie mam nic do ciebie. Może nie zupełnie nic, ale..nieważne zejdź mi z drogi Harry i wracaj do Nowego Yorku! –krzyknął nieźle wkurzony i widać było tą furie nie tylko po jego zachowaniu, ale także po oczach. –A ty –zwrócił się do mnie. –Wychodzimy stąd –nadal się nie ruszyłam. –Już!

                W jednej chwili otrzeźwiałam. Przecież nic mi nie zrobi. Gdyby tak było miał do tego tyle okazji.
-Odłóż tą zabaweczkę. Doskonale wiemy, że jej na mnie nie użyjesz –podeszłam bliżej niego i spojrzałam głęboko w jego oczy i już wiedziałam. Miałam racje i on o tym wiedział.    
          
                Opuścił pistolet by potem znów go podnieść, ale tym razem na Harrego.

-Masz racje. Ale na nim mi nie zależ. Albo natychmiast ze mną wyjdziesz, albo go postrzelę i zostawię by powoli się wykrwawił.

                Miałam jakąś minutę na podjęcie decyzji. Tym razem wiedziałam, że nie żartuje. Co mam zrobić?! Odpowiedź była prosta.
-Dobra. Ale on idzie z nami.
-Ruszać się, już! Idziemy tylnym wyjściem.

                A w ogóle mamy takie? Nie miałam o nim zielonego  pojęcia. Zdałam się totalnie na Zayna, ściskając przy tym mocno dłoń Hazzy. Zayn wskazał nam wyjście i kazał iść przodem. Kontem oka zauważyłam, że sam rozglądał się co chwile za siebie jakby oczekiwał, że coś go niespodziewanie zakatuje.
***
                Za domem stał Land Rover. Jasne taki samochód pasuje do Zayna. Czarny lakier oraz przyciemniane szyby nawet te przednie. Czy to w ogóle legalne, z tego co wiem tylko, że te styłu mogą być niewidoczne.

-Wskakujcie do tyłu.

                Te wieczne rozkazy. Ale posłuchaliśmy się.

-Ile można –ktoś z sierotka marudził i ja już wiedziałam kto.
Otworzyłam drzwi pasażera i zobaczyłam blond czuprynę, a jeśli on tu jest to i jego głupawy przyjaciel też niedaleko się pałęta.

-O nie ja z nimi nie jadę.
-Nie marudź!

Harry wsiadł jako pierwszy, a ja tuz za nim. Zayn nie czekając, aż usiądę ruszył z piskiem opon. Wpadłam na przednie siedzenie, odbijając się od niego wylądowałam na czymś twardym. Na szczęście to były czyjeś kolana.

-Złaź ze mnie idiotko! –krzyknął blondyn i zepchnął moje ciało na kogoś innego, ale tym razem oplotły mnie przyjemnie ciepłe ręce.
-Odwal się Horan! –widząc, że Louis otwierał usta, żeby coś dopowiedzieć uprzedziłam go. –A  ty Tomlinson nawet nie komentuj –Louis zrobił dziwną minę. Pewnie się zastanawiał jak „przeczytałam” mu w myślach.

                Harry trzymał mnie mocno prawie jak pasy, ale jednocześnie w jego dotyku było coś delikatnego. Poczułam przyjemnie wibracje klatki piersiowej przyjaciela, spowodowane jego stłumionym chichotem.

-Dzięki Hazza –pocałowałam go w policzek.

Usłyszałam tylko czyjeś prychniecie i dziwny wzrok Zayna w przednim lusterku. Harry się bardziej we mnie wtulił. A mój braciszek zmrużył oczy.

-Patrz na drogę –nawet tego nie skomentował, ale posłuchał się.
-Boże ty jesteś cały we krwi –odezwał się Liam, którego wcześniej nie widziałam, bo siedzi koło kierowcy.

Głowa mnie rozbolała, bo wszyscy cały czas krzyczą. Czy tu musi być, aż tak dużo ludzi po co tu wszyscy przyjechali?! Jeszcze niech mi powiedzą, że Lot także tu jest.

-W swojej własnej –odpowiedziałam z kpiną.
-Co! Jedziemy na pogotowie.
-Nie trzeba –zapewnił go Zayn.
-Jak to nie. Krwawisz z brzucha.
-To jego krew bitewna, w której wygrałem –dorzucił Loczek.
-Przyszli?
-Nie –Zayn spojrzał na Liama wymownie i Li już się nie odezwał.

***
                Podróż trwa już jakieś pół godziny, a mój tyłek był w opłakanym stanie. Na dłuższą metę chude nogi Harrego są strasznie niewygodnie i kościste.

-A tak właściwie to gdzie jedziemy?
-Do hotelu –odpowiedział mi Niall z lekkim wyrzutem, że cokolwiek się odzywam.
-Dlaczego?

                Blondyn chciał mi odpowiedzieć, ale uprzedził go Zayn.
-Bo wujek pojechał w delegacje i na jakiś czas musimy przenocować gdzie indziej.

-Dlaczego?
-Bo w domu wuja będzie remont.
-Dlaczego? Przecież wszystko wyglądało na odnowione.

Zayn chwile się zastanawiał. Jakby odpowiedzi mu się skończyły.

-Nie zadawaj głupich pytań i się zamknij już dojeżdżamy.

                Miał racje minęliśmy właśnie znak skrętu do hotelu. Myślałam, że to będzie jakiś hotel przynajmniej dwu gwiazdkowy, a w ostateczności mały pensjonat, ale najwyraźniej się pomyliłam. Budynek wyglądał obskurnie i jak pierwsza lepsza melina. Był zrobiony z pomarańczowej cegły, która przez upływające lata dosyć mocno zszarzała. Mieściły się tu trzy piętra, a z frontu było widać tylko trzy okna, co za symetria, tylko w jednym paliło się światło.Wychodząc z samochodu weszłam jeszcze w kałuże i przemoczyłam całego buta. To zdecydowanie będzie ciężka noc.

~ ~ ~ 
Wolicie żeby wszystko było pisane jednym ciągiem, czy tak jak tutaj były takie przerwy (entery? nie wiem jak to wytłumaczyć) albo chcecie mniejsze literki? Pytam się tylko po to żeby wam się dobrze czytało.
xo Izzy


poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 15

-Cher!
-Taaak?! –podbiegł do mnie.
-Świetnie się z tobą gadało i w ogóle –pocałował mnie w policzek. –Do zobaczenia.


***
  Wchodząc do mieszkania zastałam taką samom martwą ciszę jak poprzednio, ale tym razem miałam przyjemne uczucie błogości. Nic nie mogło tego zmienić. Chyba, że dzwoniący właśnie mój telefon. Poszukują kieszenie natknęłam się na niego w kurtce. Na ekranie widniał napis: Harold ;*. Sam tak się wpisał. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.

-Gdzie ty się podziewasz dziewczyno!? Przychodzę do ciebie rano, a twoja matka mówi mi, że wyjechałaś! –krzyczał na mnie bez oddechu, chodź rzadko się złości to potrafię czasem go wkurzyć .
-A uwierzyłeś jej?
-No pewnie, że nie. 
-A powinieneś...  –szepnęłam jakby do siebie, jednak chyba to usłyszał, bo milczał, jakby czekają na prawdziwą odpowiedź.
-A tak naprawdę?

Cisza.

-Kurwa, naprawdę nie jesteś w Nowym Jorku! To gdzie?
-Znasz stolice Anglii?
-Cher!
-To naprawdę nie moja wina.
-A powiedziałaś przynajmniej Lot.

Cisza.

-Oczywiści, że nie. Jak zawsze i co niby ja mam jej to powiedzieć? 

Harry podsunął mi świetny pomysł. Pojedzie do Lottie trochę ją udobrucha, nie wiem na przykład lodami i powie o wszystkim, a ja nie będę musiała słuchać jej „matczynych” kazań o nieodpowiedzialności.


-Tak właśnie myślałem –znów jęknął z bezsilności.

Rozłączył się. Warknęłam głośno. Naprawdę nie umiem z tym kolesiem rozmawiać przez telefon, bo on nie przywita się, nie pożegna i rozłącza w połowie zdania, a ja nic na to nie poradzę, bo potem jeszcze nie odbierze tego pieprzonego telefonu. 

***
-Czy zawsze musisz być takim denerwującym gnojkiem.
-Cher, nie poznaje cię skąd ty znasz takie wulgarne słownictwo? –zachichotał.
-Wiem co to słownik wyrazów obcych!
-Oj tak te słowo jest ci obce. Cher nie denerwuj się już. Nie mam ci tego za złe.
-Ty MI nie masz za złe?! To JA przez CIEBIE spóźniłam się na ten casting do szkoły!

Harry miał mnie podwieźć do szkoły, która znajdowała się po drugiej stronie miasta, bo samochodem jedzie się jakieś dwadzieścia minut, a metrem cztery razy tyle. Przygotowywałam się na casting cały poprzedni rok, by w tym zalśnić i dostać się, jako jedna z niewielu rok wcześniej. Marzyłam od małego, żeby dostać się do tej szkoły. Moje życie było zaplanowane od początku do końca. Najlepsze szkoły najlepsza uczelnia i najlepsza, dużo płatna praca. Tylko niestety Harry Styles oferując mi pomoc nie uprzedził mnie, że nie ma prawka.. Absurd mieć wóz bez prawa jazdy. Przecież ma szesnaście lat! Ale bez tego świstka papieru w ostateczności obyłoby się, jeśli naszego „szczęściarza” nie złapałaby policja, ale nie! Po drodze do mnie zatrzymał Harrego funkcjonariusz.

-Cher wiesz, że nie chciałem...
-Przestań powtarzać moje imię, co to jakiś nowy rodzaj części mowy stawiany na początek zdania! 

Czy miałam poczucie winy, że na niego krzyczę? I to jakie. Nigdy przecież na nikogo nie krzyczę, bo z reguły jestem ułożoną szesnastolatką. Taką typową grzeczną dziewczynką tatusia, ale to nie znaczy, że nie umiem się bawić. W weekendy chodzimy całą paczką na kręgle, albo po prostu spędzamy razem czas.

-Spójrz na to z innej strony. Jeśli za rok spróbujesz to przynajmniej będziesz mieć rówieśników w klasie.
-Jesteś idiotą!
-Chyba wolę już być tym twoim gnojkiem, albo jak wolisz gnójkiem*.
-Już widzę jak wyrastają ci skrzydełka –mimowolnie cicho zachichotałam.
-I taką ciebie znam i kocham.

*gnojka, gnójka –owad podobny do pszczoły.
***
Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam na kanapie w salonie i zapewne dalej bym sobie smacznie drzemała, gdyby coś mnie nie obudziło. W domu nadal nikt nie przebywał...chyba, że właśnie przyszedł, bo usłyszałam jakieś hałasy wydobywające się z mojego pokoju, jakby ktoś grzebał po moich szufladach. Właśnie te dźwięki mnie obudziły! Wstałam ostrożnie, żeby ten Ktoś mnie nie usłyszał. Na pewno nie wie, że jestem w domu, dlatego wezmę go z zaskoczenia. Równie powoli i cicho podeszłam do blatu kuchennego i wzięłam najostrzejszy nóż. Zajrzałam przez uchylone drzwi, ale nie wiele widziałam. Tylko tyle, że zakapturzona postać grzebała w komodzie. No jasne scena iście z horroru. Chociaż główna bohaterka-Ja wie doskonale, że nie powinna wchodzić do pokoju to i tak to robi. Chcąc się lepiej przyjrzeć temu Ktosiowi, popchnęłam drewniane drzwi, ale niefortunnie wydobyły z siebie głośnie skrzypnięcie. Mój Ktoś odwrócił się w moją stronę. Spanikowana wyciągnęłam rękę by dźgnąć go nożem, ale Ktoś zareagował szybciej i odskoczył jak oparzony. Złapał za moją rękę chcąc wytracić mi moją broń, ale ja mocno ją trzymałam, ale w ostateczności moja jedyna deska ratunku wypadła mi z rąk. Ktoś był o wiele ode mnie silniejszy i oczywiście większy.

-Oszalałaś!
-To ty mi grzebiesz po szafkach Ktosiu!
-Cher co ty gadasz za głupoty?!
-Skąd znasz poje imię?!
-Możesz się w końcu nie wygłupiać?
-A ty mnie możesz już puścić!
-Jasne –mruknął wzdychając.

Wreszcie wypuścił mnie ze swojego żelaznego uścisku. Ale zaraz po tym ja złapałam go mocne w pasie i nie chciałam puszczać.

-Ał! Zaraz mnie udusisz!
-Dobrze cię widzieć Harry –wreszcie odetchnęłam z ulgom. –Ale od dziś nazywasz się Ktoś.

Oparłam swoją brodę na jego klatce piersiowej i spojrzałam do góry. Musiałam naprawdę bardzo mocno zadrzeć głowę. Wydawał się taki wysoki, ale szczerze przy mnie każdy wydaje się taki. Popatrzył się na mnie wzrokiem, który mówił „Nie mam pojęcie o czym mówisz i chyba nie chce wiedzieć”. Gdy tak staliśmy uśmiechnęłam się do niego złośliwie, a w jego oczach zaświeciły się znaki zapytania. Kopnęłam go w najczulsze miejsce każdego mężczyzny, czyli po prostu w jaja. Skulił się natychmiast i jęknął kilka razy.

-Za co?
-Oczywiście za niewinność i za to, że wystraszyłeś mnie. 
-Sorry.
-Pomyślę czy ci wybaczyć. Może jak odpokutujesz.
-Wszystko czego chcesz kudłata jędzo.
-Kudłata? Zawsze dbam o moje włosy.

Usiedliśmy razem na kanapie i opowiadaliśmy sobie nawzajem co się działo przez ostatni czas w naszym życiu. Ominęłam kilka kwestii, ale on nie musi o tym wiedzieć... Nasz sąsiad niech zostanie tajemnicą...

-Właściwie co ty tu robisz sama? Gdzie twój wujek? –nagle zmienił temat.

Tak on jest najlepszym kolesiem, który umie zgrabnie zmienić temat bez spięć. 
Kiedyś opowiadałam, że wraz z Liamem spędzaliśmy lato w Londynie. Z Harrym było podobnie. Właściwie z całą naszą byłą paczką też. Rzadko kiedy ruszaliśmy się sami, wszystko było wspólne. Wspomnienia, czas, sekrety...A jeśli chodzi o wujka to nie mam pojęcia co z nim. Nie zostawił wiadomości, a jesteśmy już tu drugi dzień. 

-Szczerze to trochę podejrzane, że go nie ma tutaj. 
-To zadzwoń do niego lub matki? –podsunął mi świetny pomysł, ok., czasem mu się zdarza myśleć.
-Dobra.

Numeru wuja Thomasa nie mam, ale skoro moja rodzicielka umówiłam się z nim, że tu przyjedziemy to musiała się z nim kontaktować. 

Przyłożyłam telefon do ucha czekając na sygnał. Harry zrobił to samo tylko po drugiej stronie mojej komórki, żeby wszystko słyszeć.

-Witam tu  Catherine Lloyd nie mogę teraz odebrać zostaw wiadomość po sygnale, albo oddzwoń póź... –rozłączyłam się, nie mam ochoty na rozmowy z prawdziwą matka, a co dopiero z jej elektroniczną wersją.

Dobra próba numer dwa.

- Witam tu...-już po drugim słowie się rozłączyłam.
-Dobra ostatnia deską ratunku jest ojciec. Chodź gdzieś wyjechał to ode mnie zawsze odbierał.

Tym razem się pomyliłam i nie było nawet sygnału od razu mnie odrzuciło. 

Kiedyś jako córeczka tatusia zawsze miałam lepiej z rodzicem płci męskiej. Chodź dziwne zakazy dawane przez ojca także mnie obowiązywały. Co z tego, że ograniczały moje samodzielne życie to i tak właśnie ojciec dawał najlepsze prezenty zadość uczynniające. 

***
Gdy byłam w 10 klasie czyli jako szesnastoletnia, najlepsza uczennica w klasie i może nawet w szkole, miałam do przedstawienia projekt przed całą szkoła. Potrzebowałam  wsparcia rodziców i to bardzo, ale wyszło jak zawsze.


Wszyscy ze szkoły zebrali się na wielkiej auli w centralnej części budynku. Scena na której stałam podzielona była grubą kotara, za którą stałam i obserwowałam przez małą szparkę z boku ludzi siedzących na swoich krzesłach i głośno rozmawiających. Do auli właśnie wchodził zdyszany Harry, widać było że się spieszył, zapewne biegł. Oboje mamy okropny nawyk spóźniania się. W pierwszym rzędzie siedzieli moi przyjaciele. Lottie, jej brat Lou, Liam, Niall i Zayn, a później usiadł także z nimi Harry. Nasza szkoła była naprawdę dziwna. Oprócz normalnych uczniów, którzy kończyli szkołę po dwunastej klasie, byli też studenci, toteż Zayn i Louis byli tu w charakterze uczniów, Liam jako nasz Daddy musiał mnie obejrzeć więc  jak rodzice innych dzieciaków, którzy także występowali dziś siedział czekając na „show”.

-Cher odejdź już od kotary i się przygotuj za chwilę zaczynamy –zawołał mnie mój nauczyciel.
-Jeszcze chwilka –rozglądałam się za rodzicami, nadal ich nie było.

Wtedy w ostatniej chwili rodzice odwołali swoje przyjście, przez smsa, tłumacząc się pracą.

Uroczystość rozpoczęła się. Miałam powtarzać przed występem, ale nie miałam na to ochoty. Chciałam zaszyć się jak najdalej stamtąd, by nikt mnie nie znalazł. Z mojego miejsca słyszałam wszystko to co mówili przez mikrofon na auli, ale ja nadal się nie ruszałam siedząc smutna na krześle, gdzieś w oddali.

...a zaraz potem jedna z najlepszych uczennic naszej szkoły przedstawi nam swój tego roczny projekt –tylko tyle do mnie dotarło, gdyż osoba mówiąca przez mikrofon nie wyraźnie mówiła.

By łam totalnie zawiedziona i byłam przekonana, że teraz nic się nie uda.

Nagle poczułam rękę na mojej dłoni.

-Wszyscy cię szukają –nawet nie zareagowałam na zaczepkę. –Rodzice napisali do mnie, że nie przyjdą, to cie tak zasmuciło? –nie potrzebował mojej odpowiedzi, od razu wiedział.
-Nie o to chodzi, że ich nie będzie, ale to dla mnie naprawdę ważne i myślałam, że jak zobaczą, że coś mi się udaje to mnie zauważą mnie i zaczną traktować poważnie. No wiesz taki jeden gość z tej prestiżowej szkoły tam gdzieś siedzi i myślałam, że mam szanse na dostanie się do tej szkoły. Tak się starałam przez poprzedni rok, żeby im pokazać...ale teraz to i tak nie ważne.
-Ważne.
-Dla rodziców na pewno nie...-spuściłam jeszcze niżej głowę.
-Starałaś się, tak? A teraz się poddajesz?! Słyszałem, że ty się nigdy nie poddajesz? –dał mi kuśtyka w żebra.
-Nie mam dla kogo tego robić.
 -Może tak dla samej siebie, by spełnić marzenie no i pokazać tym głąbom ze szkoły kto tu rządzi! –wiedziałam, że mnie podpuszcza -Dla mnie –powiedział już o wiele ciszej, spojrzałam w jego piękne czekoladowe oczy, był definitywnie za blisko mojej twarzy, ale nikogo tu nie było, a mnie to nie przeszkadzało –...oczywiście jest ważne co robisz –powiedział, jakby kończąc poprzednie zdanie. –A teraz masz się nie przejmować starymi. Wstawaj i pokaż temu gburowi z tej twojej szkoły na co stać Cher Lloyd! –podciągnął mnie za ręce na równe nogi. Poszłam w stronę wejścia na scenę.
-Dzięki Zayne –odwracając się do niego zauważyłam, że przewraca oczami na drobnienie swojego imienia.

Szybko podbiegłam do niego i mocno uścisnęłam.

                Poszłam tam. Pokazałam na co mnie stać. Wszystko poszło gładko zgodnie z planem. Nie pomyliłam się w niczym, a na końcu usłyszałam głośny aplauz.

-Mówiłem, że dasz rade! –już po występie wyściskał mnie Zayn i reszta przyjaciół gratulując.
- Cher Lloyd? –zapytał starszy mężczyzna.
-To zależy o co chodzi? –powiedział od razu chamsko Zayn, stając pomiędzy mną, a tym facetem.
-Przestań –zbeształam go, ponownie stając twarzą w twarz z siwiejącym mężczyzna –Tak to ja. O co chodzi?
-Z przyjemnościom chciałbym zaprosić panią na casting do naszej szkoły –podał mi wizytówkę, placówki do której staram się dostać.
-Dziękuje.

                Gdy mężczyzna odszedł zaczęłam głośno piszczeć i skakać w kółko jak mała dziewczynka.

                Po powrocie do domu nie spodziewałam się, że rodzice będą na mnie czekać z gratulacjami. Ale na następny dzień na podjeździe stał nowiutki samochód z wielką kokarda i napisem „Gratulacje!”. Wiem, że to sprawka Zayna, zapewne powiedział rodzicom o zaproszeniu na casting do szkoły, bo skąd by niby mieli wiedzieć, że staram się o miejsce w tej placówce.

***
Tak Zayn zawsze martwił się najbardziej o mnie, dlatego podpowiadał rodzicom co mi kupić na święta, a nawet przypominał dzień kiedy mam urodziny. Myśleli, że nie wiem, a ja wszystkiego się domyślałam.

Nagle przypomniałam sobie coś ważnego, czego nie powiedziałam Harremu.

-Harry tak naprawdę to ja nie jestem tu sama...

~ ~ ~ 
Prawie nie dotrzymałam słowa, bo jest za 5 północ, a ja wstawiam jeszcze nowy rozdział i straszliwie się śpieszę, bo nie chce być nie słowna i chce go wstawić dziś chodź zaraz będzie jutro. W końcu dałam taką info na Twitterze. Koniec gadania-pisania.