Usłyszałem jak ktoś
się z nim wita, więc zaciekawiona podeszłam do drzwi, ale tego co zobaczyłam
nie spodziewałam się za Chiny Ludowe.
***
Zaczyna mi się nudzić, tyłek mnie
bolał od siedzenia w jednym miejscu i nie wiedziałam co robić. „W co ty się wpakowałaś!
–krzyknęłam moja podświadomość. -Było trzeba siedzieć cicho, a nie się
udzielać. A i od kiedy ty kogokolwiek bronisz, to nie w twoim stylu. –czy ona
nie da mi chwili spokoju.” Już wariuje w tym małym pomieszczeniu, całkiem
samotnie. Nom, nie całkiem, bo on siedzi naprzeciwko mnie, ze spuszczoną głową
nad kolanami i splecionymi palcami.
Ta
cisza była zabójcza i trochę przerażająca. Moje zmysły płatały mi figle i
słyszałam dziwny gwizd w uszach. Czy tak właśnie brzmi grobowa cisza, a może
nie powinnam nic słyszeć. Jasne halogeny drażniły moje już i tak zmęczone oczy.
Chciałam się chwile przespać, ale za każdym razem gdy zamykałam oczy coś mi nie
pozwalało całkiem się odprężyć i natychmiast je otwierałam. Więc siedziałam tak
bezczynnie na tym niewygodnym krześle, a on naprzeciwko mnie. Dosyć tego.
-To twoja wina, będziemy tu siedzieć do końca świata
–odezwałam się pierwsza.
Chłopak
powoli podniósł głowę i na mnie spojrzał z podniesioną brwią. Z jego oczu nie
mogłam nic wyczytać. Ni krzty jakichkolwiek emocji. Czemu on musi być taki
opanowany, gdy we mnie aż krew buzuje.
-Moja? –zapytał zdziwiony
-A głuchy jesteś czy mam powtórzyć, a może aparat słuchowy
potrzebny!? –powiedziałam sarkastycznie
-To ty zaprosiłaś tych wszystkich bachorów.
-To moi przyjaciele! –wstałam wściekła, a on zaraz po mnie,
tuż przy mnie.
Zamiast
tego spokoju w jego oczach teraz kłębiła się furia. Na chwile cofnęłam się o
krok, ale natychmiast przysunęłam się do niego, by stawić mu czoła. Musiałam pokazać,
że tak naprawdę się go nie bałam, a to co ma do powiedziana mam głęboko w
dupie!
-Co? Ich nazywasz swoimi przyjaciółmi?!
-Tak masz coś do tego!
-Oni nie szanują siebie, twojego domu, więc jak możesz
nazwać ich swoimi przyjaciółmi, najwyżej znajomymi.
-Uhhh! –zacisnęłam pięści, aż poczułam paznokcie wbijające
mi się w skórę.
Przez
tego człowieka traciłam kontrolę nad sobą. Chodź rzadko się to zdarza to przy
nim łatwo wyjść z równowagi. Doprowadza mnie do szału!
-Ty nawet nie szanujesz siebie –odwrócił się i splótł razem ręce na piersi.
-Co!
Przegiął!
Gdyby Harry tu był zapewne złapałby mnie za ręce, bo wiedziałby, że
prawdopodobnie rzucę się na niego, ale tego nie zrobiłam, chodź przyjaciela tu
nie ma. Musze mu pokazać, że tak naprawdę nad sobą panuje, może i tak nie jest,
ale on nie musi o tym wiedzieć.
-Odezwał się wzorowy uczeń. To nie ja wezwałam ich do
własnego domu! –wskazałam na drzwi, którymi tu wchodziliśmy i od kilku godzin
tkwimy.
-Ile razy mam ci powtarzać, że to nie moja wina!
-Tysiące! Dopóki tego nie udowodnisz –teraz ja odwróciłam się
od niego.
***
W
drzwiach stała policja. Średniego wzrostu, normalnej budowy mężczyzna, koło
trzydziestki. Włosy koloru rudej miedzi, podobnie jak wąsy. Nos wystawał, jakby
nie pasował do reszty twarzy. W tym samym czasie Niall z Louisem, wychodzili na
zewnątrz, kiwając głową na pożegnanie. Kto ich tu wezwał!? On chyba naprawdę
jest idiotą, nasłał na mnie policję!?
-Witam –przywitał się ze mną, a ja tylko kiwnęłam lekko
głową ze zdziwienia.
-Chciałem rozmawiać z właścicielem domu.
-Niestety, ale nie ma go teraz w domu –Zayn wydawał się taki
opanowany.
-Czyli to włamanie?
-Oczywiście, że nie.
-Możemy wejść? –dopiero teraz zauważyłam, że było ich dwóch,
ale ten drugi nie wyróżniał się niczym szczególnym. Podobna budowa ciała i
wiek, ale oczy miał szare, a karnacje ciemniejszą od pierwszego i ciemno
brązowe krótkie włosy. Sprawdzał dokumenty blondyna i jego kumpla, którzy przed
chwilą stąd wychodzili.
-Jasne, proszę.
Mężczyźni
się rozejrzeli, na szczęście w holu nie było jakiś podejrzanych przedmiotów.
-Jednak właściciel jest? –wskazał, na plakat, który
powiesiłam „Witaj w domu Zayn!”, by zrobić tych kilka cholernych zdjęć i je
potem wykorzystać, dokładnie nie wiem do czego, ale to na razie nie ważnie..
–Czy pan jest tym Zaynem. –znów pokazał na napis.
-Tak, ale...
-Dostaliśmy zgłoszenie, za zakłócanie porządku.
Co za brednie,
najbliżej domy są ze dwieście metrów od naszego, to niemożliwe, bo plus posesja,
też zajmowała trochę. Chyba, że...
-Już jest wszystko w porządku. Mogą panowie już pójść.
-Proszę się wylegitymować.
Zayn
wyjął swoje dokumenty z tylnej kieszeni swoich obcisłych czarnych spodni i podał
mundurowemu. Tamten sprawdził na takim
małym komputerku, prawdopodobnie jego dane. Zmarszczył brwi i wydawać by się
mogło, że był zadowolony z tego co zobaczył w trzymanym urządzeniu. Rudowłosy
trącił łokciem kolegę po fachu i kiwnął głową na wyświetlacz. Tamten także się
uśmiechnął chytrze.
-Widzę, że pana kartoteka nie jest zbyt czysta. Za takie
wykroczenie jest nawet przyznawane kilkanaście miesięcy ograniczenia wolności.
Co on
pierdoli, to jakaś fikcja. Oglądało się trochę tych seriali policyjnych typu
NCIS i jestem prawie pewna, że on kłamie. Za takie coś to co najwyżej jakaś
kara porządkowa i tyle. Może grzywna?
-Panie władzo to nieporozumienie –odezwałam się, tak samo
zaskoczona co funkcjonariusz.
-A pani to?
-Cher Lloyd.
Policjanci
wymienili się spojrzeniami. A jeden z nich sprawdził znów coś w tym komputerku
i uniósł ze zdziwieniem brwi. Widziałam, że jego kąciki ust delikatne drgnęły
do góry. To było dziwne. No wiem, że moje imię jest nie spotykane, a ojciec to
ważny biznesmen, ale bez przesady.
-Panno
Lloyd do pani nic nie mamy, ale pan Malik musi iść z nami i prawdopodobnie
przyda mu się dobry obrońca, bo inaczej trochę posiedzi –powiedział łagodnie.
Ta szuja, policjant złapał go za ramie,
ciągną w swoją stronę i chciał skuć kajdankami. Co tu się do kurwy nędzy
dzieje, czy to jakieś żarty?! Zayn próbował go odepchnąć, ale wiedział, że
takie zachowanie wcale nie wpłynie dobrze na jego sytuacje.
-Chwila!
-Tak panno Lloyd? Czy coś się jeszcze stało?
-Tak to nie Zayna wina tylko moja. To ja urządziłam tą
imprezę i jestem nieletnia, a wraz z innymi piliśmy alkohol.
Policjanci
znów wymienili się spojrzeniami, a ten drugi tylko wzruszył ramionami z
bezradności. Ale potem jeden z nich powiedział temu prawdopodobniej
ważniejszemu, rudemu, coś na ucho. Rozszerzyły mu się źrenice, a na twarzy
pojawił się dziwny uśmieszek.
-To proszę także z nami.
***
I co
życie mi nie miłe. Wystarczająco mam problemów na dziś to jeszcze je dokładam. Po
co ja to robię, żeby go bronić? Pf. Żarty sobie robicie. To był tylko taki
impuls, który skończył się niekorzystnie, dla nas obydwojgu. A tym bardziej dla
mnie, bo gdyby moja rodzicielka wróciła, to bez przeszkód by wyciągnęła Zayna z
pierdla. Ale nie ma co gdybać. Idiotką jestem i tyle.
-I teraz niby ja zachowuje się jak bachor! –prychnął nawet
nie zaszczycając mnie swoim wzrokiem
-Nie interesuje mnie co masz do powiedzenia.
-I bardzo dobrze!
- I bardzo dobrze –odpowiedziałam spokojnie, wiedząc, że to
go nieźle wkurzy.
- I dobrze!
- I dobrze –mój plan podziałał.
-Dobrze!
-Dobrze. –zakończyłam.
Nagle
drzwi do tego klaustrofobicznego pokoju otworzyły się, a w nich stanął ten sam rudy
policjant, który nas zatrzymał. Popatrzyła na nas dziwnym wzrokiem, a potem po
prosty wszedł do środka.
-Dobra dzieciaki. Możecie wyjść.
-Wreszcie! –ale tak po prostu?
Nawet
nas nie spisując wypuścili z posterunku.
***
-Gdzie idziesz?! –krzyknął za mną, gdy szybkim krokiem
zmierzałam w swoją stronę.
-Do domu, Zayn! –odkrzyknęłam, nawet na niego nie patrząc.
-Ale to w drugą stronę!
Tylko machnęłam na niego ręką nad
głową. Zresztą co to go obchodzi, przez prawie bite pięć godzin siedzieliśmy w
jednym pomieszczeniu, a on nawet słowem nie chciał się odezwać. Już mnie nie
interesuje ten człowiek.
-Niech robi co chce
–szepnęłam do siebie, a wraz z tymi słowami poczułam taką małą igiełkę w moim
sercu. Potrzasnęłam głową. „Wcale nie jest ci obojętny –szepnęła podświadomość
–Może się o ciebie martwi?” Tak jasne i może jeszcze ja się o niego martwię.
Odwróciłam
się nagle. Sama nie wiem kogo chciałam tam zobaczyć. A z resztą to by nic nie
dało, bo wschodzące słońce pokazywało się akurat za mną rażąc mnie
niemiłosiernie. Cholerne słońce i cholerny dzień. Jest koło szóstej i zamiast
leczyć mojego rannego kaca, leżąc w łóżku, a dopiero do niego zmierzam i o
dziwo bez jakiegokolwiek bólu głowy.
Skręciłam
na jeszcze nie oświetloną, małą uliczkę,
chodź promyki słońca przedzierały się przez wielkie budynki, które miały nawet
trzydzieści pięter, to i tak było straszne ciemno. Już się tym nie przejmuje,
dlaczego? Ponieważ zazwyczaj takimi miejscami chodzę. Nie! Nie jestem
popierdolonym dzieckiem, tylko po prostu tak jest szybciej dojść gdziekolwiek.
W tym mieście liczy się spryt i szybkość. Żeby gdziekolwiek szybko się dostać,
trzeba przejść na skróty.
Gdy tak
szłam myśląc o wszystkim, nie zdając sobie z niczego sprawy. Myśli mnie niosły
gdzie indziej. Ale czułam, gdzieś w środku, że coś jest nie tak. Przez mój
kręgosłup przeszedł dziwny dreszcz, ale jednocześnie czułam się z niewiadomych
przyczyn bezpiecznie. Nigdy czegoś takiego nie czułam. W jednej chwili wszystko
się zmieniło. Moje serce przyspieszyło, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki
piersiowej. Strzały w głowie. Ból
przeszywający moje plecy oraz kołowane serce to jedyne co czułam. Ktoś
do mnie strzela?! Zacisnęłam mocniej oczy, które i tak był zamknięte. Nawet nie
wiem kiedy, ale wtedy dotarło do mnie jeszcze coś. Upadek? Ale jakby
złagodzony. W jednej chwili wszystkie moje zmysły się wyostrzył. Te dziwne huki
wystrzałów jakby zwolnił tempo.
Czułam
ciepły oddech na moim policzku. Zapach jakby znajomy, ale taki zapomniany.
Ciepłe ramiona oplatały mnie ciasno, jakbym miała zaraz uciec. Czułam się
bezpieczne i dziwne. Chwila przecież ja kolesia nawet nie znam. Zaczęłam się
wyrywać do ucieczki, ale prawdopodobnie mężczyzna, na pewno mężczyzna
przyciągnął mnie bliżej do siebie. Chodź swoją drogą nie wiem czy dało się
bliżej, bo w końcu leżał, na mnie, zakrywając całym ciałem. Moją głowę schował
w zagłębienie swojej szyi i zakrył moje ucho, bo drugie było przytwierdzone do
jego obojczyka, dzięki czemu te straszne dźwięki były stłumione. Ale jakby
wszystko w jednej chwili ucichło. Chłopak rozejrzał się dookoła i jakby
sprawdzał czy wszystko jest dobrze. Gdy potwierdził swoją tezę wstał, pomagając
także mi.
Wydawałby
się mogło, że jest starszy ode mnie o kilkanaście lat, przez rozbudowane
ramiona, ale jego brązowe oczy, pełne głębi zdradzały wszystko. Był niewysoki
mierzył może z metr siedemdziesiąt, ale przy moim wzroście wydawał się wysoki.
Na jego szczupłej sylwetce zarzucona była zadurza bluza, a twarz zasłaniała
arafatka. Na głowie miał szarą czapkę pod którą skrywały się włosy nieznanego
mi koloru. Przeleciał swoim wzrokiem po mojej twarzy, zatrzymując się na
oczach, które prawdopodobnie teraz wyrażały mieszankę strachu i wdzięczności,
ale szybko się opamiętałam i znów założyła swoją maskę wrogości , przeznaczoną
dla innych. Nieznajomy szybko się odwrócił, by popędzić w przeciwnym kierunku
niż się znajdowałam. Wybiegłam za nim za uliczki, ale jakby się rozpłynął w
powietrzu.
Przetarłam
ręką czoło, na którym znajdowały się minimalne kropelki potu. Nie mogłam się
dokładnie mu przyjrzeć, bo po naszym wstaniu od razu się odsunął na bezpieczną
odległość. Może tak naprawdę miał innego koloru oczy, albo to wszystko mi się
zdawało, przez mojego kaca, którego nadal dziwnie nie czułam. Zdyszana biegiem
zatrzymałam się na chwile, by zaczerpnąć trochę powietrza. Wróciłam na miejsce
całego zdarzenia i popatrzyłam w stronę, gdzie przed sekundą stali lub stał mój
oprawca i strzelał w moją stronę.
-Co się do cholery tu dzieje –powiedział do siebie w
myślach.
Oparłam się o ścianę ręką,
zamykając przy tym na chwilę oczy.
-Muszę wrócić do domu.
~ ~ ~
Co ja tu mogę napisać? Hmm? Możesz skomentować, okey rozumiem nie chce ci się. Ale mam nadzieje, że z chęcią przeczytałeś ten troszkę dłuższy rozdział. Donapisania.
xo Izzy
P.S.
Na górze są takie zakładki, je także się używa.