czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 16

Nagle przypomniałam sobie coś ważnego, czego nie powiedziałam Harremu.
-Harry tak naprawdę to ja nie jestem tu sama...




                Niezręczną ciszę, która trwała między mną, a Loczkiem przerwał huk wydobywający się za drzwi. Nie miałam pojęcia co za nimi się działo, ale przeczuwałam, że nic dobrego.

Ktoś otworzył drzwi frontowe z niesamowitym łoskotem. W progu stała czarna postać z rękami opartymi po obu stronach framugi  i głową opuszczoną bezwładnie. Jego kruczoczarne, przemoczone włosy opadły  mu na czoło, wpadając przy tym do oczu. Ciężko dyszał jakby przebiegł maraton. Z chwilą gdy pokazał swoją twarz serce zabiło mi mocniej. Z przerażenia? Chryste! –na szczęście nie wykrzyknęłam tego na głos. Może i w tym świetle był podobny do pokutnika, ale to był tylko Zayn.

-Pakuj się! –warknął.

                Nie czekając na odpowiedź z mojej strony próbował pokuśtykać do pokoju. Jednak nie przeszedł nawet metra, a ja złapałam go za przedramię. Lekki dreszcz przeleciał przez moje ciało, od spotkania jego zimnej kurtki z moją rozgrzaną skórą. Nie miałam zamiaru odpuścić mu tym razem. Musiałam się w końcu dowiedzieć o co tu chodzi.

-Nie tak szybko pięknisiu. Najpierw wytłumaczmy mi co się dzieje.
-Nie ma o czym gadać. Rób to co ci karze!
-Ja nigdy nie robię tego co mi karzą –warknęłam –Przychodzisz tu, ledwo stoisz na nogach, wyglądasz jak gówno, które ktoś podlał, a potem się na nim poślizgnął i jeszcze karzesz nam się stąd wynieść, chodź ledwo tu dotarliśmy. 
-To w końcu się naucz –odpowiedział jakby nie słysząc tego so powiedziałam potem. –I tak jesteś tu sama więc nikt ci nie pomoże. Nie masz wyjścia, masz się mnie słuchać.

                Usłyszałam chrząknięcie za moimi plecami.

-Jeśli chodzi o tą samotność to wątpię czy jej doskwiera. Więc zamknij się i daj jej spokój, tak jak to zrobiłeś pół roku temu –Harry objął mnie w pasie i popatrzył wyzywająco w stronę czarnowłosego.

                Zayn, jakby się nie przejął jego słowami. Jakby dla niego Loczek w ogóle się nie liczył. Może i to prawda. Popatrzył na rękę bruneta leżącą na mojej tali i prychnął pod nosem. Wydawało mi się, że Zayn ma ciemnie oczy, ale w tej chwili były jakby jeszcze ciemniejsze, chodź mogło by się wydawać to niemożliwe.

-Słuchaj szczeniaku ja tu jestem od wydawana rozkazów.
-A kto tak powiedział? Twoja mamusia? –zakpił Harry.

                Raczej większość do mojej matki mówili po imieniu, więc nie trudno było się domyślić, że Harry mówi o biologicznej mamie Zayna. Harry przeholował. Dla chłopaka bez prawdziwych rodziców to trudny temat, więc wiadome było, że mój braciszek się wkurzy.

                W jednej sekundzie chłopcy wylądowali na ziemi. Zayn leżał okrakiem na Stylesie i naparzał go pięściami, ale przez swój zły stan, który już wcześniej zauważyłam szybko zmienili pozycje i to Loczek triumfował. Widząc, krew na podłodze postanowiłam zareagować.

-Harry uspokój się –udał, że nie słyszy. –Głuchy jesteś! Złaś z niego!

Spojrzał na mnie jak na kosmitę.

-No co? –wzruszyłam ramionami, a Hazza zszedł w tym czasie z Zayna. –Nie mam zamiaru sprzątać krwi z podłogi po was –wskazałam głową na kilka sporych kropel brunatnej cieczy.

                Zayn zakasłał kilka razy, wypluwając przy tym jeszcze więcej krwi. Przekręcił się na bok i spróbował się dźwignąć na nogi, ale nie bardzo mu się udawało. Zaśmiałam się pod nosem i jakby od niechcenia skierowałam się w jego stronę. Przytrzymała go za ramie, by pomóc mu wstać. Jeszcze nawet się nie wyprostował, a musiał dogryźć Loczkowi:

-Widzisz suka cię uratowała –nie przejęłam się tym wyzwiskiem, byłam gorzej nazywana. Moja duma przy tym nie ucierpiała, ale jego owszem. Zresztą ma szczęście, bo gdyby nie ja to pewne leżałby na podłodze ze złamanymi kośćmi.

                Harry podszedł do mnie. Myślałam, że chce mi pomóc z tym ofiarą, ale on tylko wymierzył mu kopniaka w środek brzucha. Zayn nie wydał z siebie żadnego dźwięku, ale za to znów się zatoczył i upadł w kałuże krwi.

-Nie waż się tak o niej mówić! Bo następnym razem wylądujesz w szpitalu, a nie na ziemi.

                Chciałam go znów podnieść, ale się zawahałam.
-Zostaw to ścierwo niech sam sobie radzi, nie zasłużył na twoją pomoc –podpowiedział  Harry na tyle głośno, żeby Zayn wszystko usłyszał.

-Masz racje on nie zasługuje na niczyją pomoc.
-Bo jej nie potrzebuje –wyjęczał, zapewne przez ból.

Jego kolejne próby podniesienia zakończyły się upadkiem. Wciągnęłam szybciej powietrze, ale nie mam zamiaru go niańczyć jest już dużym chłopcem. Harry kiwnął na mnie i odeszliśmy od niego. Na dworze usłyszałam piski opon, ale...Jak zawsze jest jakieś ALE i nim jest Zayn.

-Poczekajcie –jęknął żałośnie.
-Człowieku nie pogrążaj się już bardziej –zwróciłam mu uwagę.

                Zerknęłam na już stojącego ciemnowłosego. Jego postać była wyprostowana, a w ręku lśnił metaliczny przedmiot. Broń! Czy go totalnie pogięło. Lufa była skierowana prosto na mnie, a dokładnie w moją głowę.

-Co ty wyprawiasz! Odłóż to! –krzyknął Harry, powoli się do niego zbliżając.
-Nie ruszaj się –wycelował na chwile na Loczka, a gdy ten się zatrzymał i podniósł ręce w geście obronnym znów powrócić do mnie. –Dobrze wiesz, że nie mam nic do ciebie. Może nie zupełnie nic, ale..nieważne zejdź mi z drogi Harry i wracaj do Nowego Yorku! –krzyknął nieźle wkurzony i widać było tą furie nie tylko po jego zachowaniu, ale także po oczach. –A ty –zwrócił się do mnie. –Wychodzimy stąd –nadal się nie ruszyłam. –Już!

                W jednej chwili otrzeźwiałam. Przecież nic mi nie zrobi. Gdyby tak było miał do tego tyle okazji.
-Odłóż tą zabaweczkę. Doskonale wiemy, że jej na mnie nie użyjesz –podeszłam bliżej niego i spojrzałam głęboko w jego oczy i już wiedziałam. Miałam racje i on o tym wiedział.    
          
                Opuścił pistolet by potem znów go podnieść, ale tym razem na Harrego.

-Masz racje. Ale na nim mi nie zależ. Albo natychmiast ze mną wyjdziesz, albo go postrzelę i zostawię by powoli się wykrwawił.

                Miałam jakąś minutę na podjęcie decyzji. Tym razem wiedziałam, że nie żartuje. Co mam zrobić?! Odpowiedź była prosta.
-Dobra. Ale on idzie z nami.
-Ruszać się, już! Idziemy tylnym wyjściem.

                A w ogóle mamy takie? Nie miałam o nim zielonego  pojęcia. Zdałam się totalnie na Zayna, ściskając przy tym mocno dłoń Hazzy. Zayn wskazał nam wyjście i kazał iść przodem. Kontem oka zauważyłam, że sam rozglądał się co chwile za siebie jakby oczekiwał, że coś go niespodziewanie zakatuje.
***
                Za domem stał Land Rover. Jasne taki samochód pasuje do Zayna. Czarny lakier oraz przyciemniane szyby nawet te przednie. Czy to w ogóle legalne, z tego co wiem tylko, że te styłu mogą być niewidoczne.

-Wskakujcie do tyłu.

                Te wieczne rozkazy. Ale posłuchaliśmy się.

-Ile można –ktoś z sierotka marudził i ja już wiedziałam kto.
Otworzyłam drzwi pasażera i zobaczyłam blond czuprynę, a jeśli on tu jest to i jego głupawy przyjaciel też niedaleko się pałęta.

-O nie ja z nimi nie jadę.
-Nie marudź!

Harry wsiadł jako pierwszy, a ja tuz za nim. Zayn nie czekając, aż usiądę ruszył z piskiem opon. Wpadłam na przednie siedzenie, odbijając się od niego wylądowałam na czymś twardym. Na szczęście to były czyjeś kolana.

-Złaź ze mnie idiotko! –krzyknął blondyn i zepchnął moje ciało na kogoś innego, ale tym razem oplotły mnie przyjemnie ciepłe ręce.
-Odwal się Horan! –widząc, że Louis otwierał usta, żeby coś dopowiedzieć uprzedziłam go. –A  ty Tomlinson nawet nie komentuj –Louis zrobił dziwną minę. Pewnie się zastanawiał jak „przeczytałam” mu w myślach.

                Harry trzymał mnie mocno prawie jak pasy, ale jednocześnie w jego dotyku było coś delikatnego. Poczułam przyjemnie wibracje klatki piersiowej przyjaciela, spowodowane jego stłumionym chichotem.

-Dzięki Hazza –pocałowałam go w policzek.

Usłyszałam tylko czyjeś prychniecie i dziwny wzrok Zayna w przednim lusterku. Harry się bardziej we mnie wtulił. A mój braciszek zmrużył oczy.

-Patrz na drogę –nawet tego nie skomentował, ale posłuchał się.
-Boże ty jesteś cały we krwi –odezwał się Liam, którego wcześniej nie widziałam, bo siedzi koło kierowcy.

Głowa mnie rozbolała, bo wszyscy cały czas krzyczą. Czy tu musi być, aż tak dużo ludzi po co tu wszyscy przyjechali?! Jeszcze niech mi powiedzą, że Lot także tu jest.

-W swojej własnej –odpowiedziałam z kpiną.
-Co! Jedziemy na pogotowie.
-Nie trzeba –zapewnił go Zayn.
-Jak to nie. Krwawisz z brzucha.
-To jego krew bitewna, w której wygrałem –dorzucił Loczek.
-Przyszli?
-Nie –Zayn spojrzał na Liama wymownie i Li już się nie odezwał.

***
                Podróż trwa już jakieś pół godziny, a mój tyłek był w opłakanym stanie. Na dłuższą metę chude nogi Harrego są strasznie niewygodnie i kościste.

-A tak właściwie to gdzie jedziemy?
-Do hotelu –odpowiedział mi Niall z lekkim wyrzutem, że cokolwiek się odzywam.
-Dlaczego?

                Blondyn chciał mi odpowiedzieć, ale uprzedził go Zayn.
-Bo wujek pojechał w delegacje i na jakiś czas musimy przenocować gdzie indziej.

-Dlaczego?
-Bo w domu wuja będzie remont.
-Dlaczego? Przecież wszystko wyglądało na odnowione.

Zayn chwile się zastanawiał. Jakby odpowiedzi mu się skończyły.

-Nie zadawaj głupich pytań i się zamknij już dojeżdżamy.

                Miał racje minęliśmy właśnie znak skrętu do hotelu. Myślałam, że to będzie jakiś hotel przynajmniej dwu gwiazdkowy, a w ostateczności mały pensjonat, ale najwyraźniej się pomyliłam. Budynek wyglądał obskurnie i jak pierwsza lepsza melina. Był zrobiony z pomarańczowej cegły, która przez upływające lata dosyć mocno zszarzała. Mieściły się tu trzy piętra, a z frontu było widać tylko trzy okna, co za symetria, tylko w jednym paliło się światło.Wychodząc z samochodu weszłam jeszcze w kałuże i przemoczyłam całego buta. To zdecydowanie będzie ciężka noc.

~ ~ ~ 
Wolicie żeby wszystko było pisane jednym ciągiem, czy tak jak tutaj były takie przerwy (entery? nie wiem jak to wytłumaczyć) albo chcecie mniejsze literki? Pytam się tylko po to żeby wam się dobrze czytało.
xo Izzy


poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 15

-Cher!
-Taaak?! –podbiegł do mnie.
-Świetnie się z tobą gadało i w ogóle –pocałował mnie w policzek. –Do zobaczenia.


***
  Wchodząc do mieszkania zastałam taką samom martwą ciszę jak poprzednio, ale tym razem miałam przyjemne uczucie błogości. Nic nie mogło tego zmienić. Chyba, że dzwoniący właśnie mój telefon. Poszukują kieszenie natknęłam się na niego w kurtce. Na ekranie widniał napis: Harold ;*. Sam tak się wpisał. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.

-Gdzie ty się podziewasz dziewczyno!? Przychodzę do ciebie rano, a twoja matka mówi mi, że wyjechałaś! –krzyczał na mnie bez oddechu, chodź rzadko się złości to potrafię czasem go wkurzyć .
-A uwierzyłeś jej?
-No pewnie, że nie. 
-A powinieneś...  –szepnęłam jakby do siebie, jednak chyba to usłyszał, bo milczał, jakby czekają na prawdziwą odpowiedź.
-A tak naprawdę?

Cisza.

-Kurwa, naprawdę nie jesteś w Nowym Jorku! To gdzie?
-Znasz stolice Anglii?
-Cher!
-To naprawdę nie moja wina.
-A powiedziałaś przynajmniej Lot.

Cisza.

-Oczywiści, że nie. Jak zawsze i co niby ja mam jej to powiedzieć? 

Harry podsunął mi świetny pomysł. Pojedzie do Lottie trochę ją udobrucha, nie wiem na przykład lodami i powie o wszystkim, a ja nie będę musiała słuchać jej „matczynych” kazań o nieodpowiedzialności.


-Tak właśnie myślałem –znów jęknął z bezsilności.

Rozłączył się. Warknęłam głośno. Naprawdę nie umiem z tym kolesiem rozmawiać przez telefon, bo on nie przywita się, nie pożegna i rozłącza w połowie zdania, a ja nic na to nie poradzę, bo potem jeszcze nie odbierze tego pieprzonego telefonu. 

***
-Czy zawsze musisz być takim denerwującym gnojkiem.
-Cher, nie poznaje cię skąd ty znasz takie wulgarne słownictwo? –zachichotał.
-Wiem co to słownik wyrazów obcych!
-Oj tak te słowo jest ci obce. Cher nie denerwuj się już. Nie mam ci tego za złe.
-Ty MI nie masz za złe?! To JA przez CIEBIE spóźniłam się na ten casting do szkoły!

Harry miał mnie podwieźć do szkoły, która znajdowała się po drugiej stronie miasta, bo samochodem jedzie się jakieś dwadzieścia minut, a metrem cztery razy tyle. Przygotowywałam się na casting cały poprzedni rok, by w tym zalśnić i dostać się, jako jedna z niewielu rok wcześniej. Marzyłam od małego, żeby dostać się do tej szkoły. Moje życie było zaplanowane od początku do końca. Najlepsze szkoły najlepsza uczelnia i najlepsza, dużo płatna praca. Tylko niestety Harry Styles oferując mi pomoc nie uprzedził mnie, że nie ma prawka.. Absurd mieć wóz bez prawa jazdy. Przecież ma szesnaście lat! Ale bez tego świstka papieru w ostateczności obyłoby się, jeśli naszego „szczęściarza” nie złapałaby policja, ale nie! Po drodze do mnie zatrzymał Harrego funkcjonariusz.

-Cher wiesz, że nie chciałem...
-Przestań powtarzać moje imię, co to jakiś nowy rodzaj części mowy stawiany na początek zdania! 

Czy miałam poczucie winy, że na niego krzyczę? I to jakie. Nigdy przecież na nikogo nie krzyczę, bo z reguły jestem ułożoną szesnastolatką. Taką typową grzeczną dziewczynką tatusia, ale to nie znaczy, że nie umiem się bawić. W weekendy chodzimy całą paczką na kręgle, albo po prostu spędzamy razem czas.

-Spójrz na to z innej strony. Jeśli za rok spróbujesz to przynajmniej będziesz mieć rówieśników w klasie.
-Jesteś idiotą!
-Chyba wolę już być tym twoim gnojkiem, albo jak wolisz gnójkiem*.
-Już widzę jak wyrastają ci skrzydełka –mimowolnie cicho zachichotałam.
-I taką ciebie znam i kocham.

*gnojka, gnójka –owad podobny do pszczoły.
***
Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam na kanapie w salonie i zapewne dalej bym sobie smacznie drzemała, gdyby coś mnie nie obudziło. W domu nadal nikt nie przebywał...chyba, że właśnie przyszedł, bo usłyszałam jakieś hałasy wydobywające się z mojego pokoju, jakby ktoś grzebał po moich szufladach. Właśnie te dźwięki mnie obudziły! Wstałam ostrożnie, żeby ten Ktoś mnie nie usłyszał. Na pewno nie wie, że jestem w domu, dlatego wezmę go z zaskoczenia. Równie powoli i cicho podeszłam do blatu kuchennego i wzięłam najostrzejszy nóż. Zajrzałam przez uchylone drzwi, ale nie wiele widziałam. Tylko tyle, że zakapturzona postać grzebała w komodzie. No jasne scena iście z horroru. Chociaż główna bohaterka-Ja wie doskonale, że nie powinna wchodzić do pokoju to i tak to robi. Chcąc się lepiej przyjrzeć temu Ktosiowi, popchnęłam drewniane drzwi, ale niefortunnie wydobyły z siebie głośnie skrzypnięcie. Mój Ktoś odwrócił się w moją stronę. Spanikowana wyciągnęłam rękę by dźgnąć go nożem, ale Ktoś zareagował szybciej i odskoczył jak oparzony. Złapał za moją rękę chcąc wytracić mi moją broń, ale ja mocno ją trzymałam, ale w ostateczności moja jedyna deska ratunku wypadła mi z rąk. Ktoś był o wiele ode mnie silniejszy i oczywiście większy.

-Oszalałaś!
-To ty mi grzebiesz po szafkach Ktosiu!
-Cher co ty gadasz za głupoty?!
-Skąd znasz poje imię?!
-Możesz się w końcu nie wygłupiać?
-A ty mnie możesz już puścić!
-Jasne –mruknął wzdychając.

Wreszcie wypuścił mnie ze swojego żelaznego uścisku. Ale zaraz po tym ja złapałam go mocne w pasie i nie chciałam puszczać.

-Ał! Zaraz mnie udusisz!
-Dobrze cię widzieć Harry –wreszcie odetchnęłam z ulgom. –Ale od dziś nazywasz się Ktoś.

Oparłam swoją brodę na jego klatce piersiowej i spojrzałam do góry. Musiałam naprawdę bardzo mocno zadrzeć głowę. Wydawał się taki wysoki, ale szczerze przy mnie każdy wydaje się taki. Popatrzył się na mnie wzrokiem, który mówił „Nie mam pojęcie o czym mówisz i chyba nie chce wiedzieć”. Gdy tak staliśmy uśmiechnęłam się do niego złośliwie, a w jego oczach zaświeciły się znaki zapytania. Kopnęłam go w najczulsze miejsce każdego mężczyzny, czyli po prostu w jaja. Skulił się natychmiast i jęknął kilka razy.

-Za co?
-Oczywiście za niewinność i za to, że wystraszyłeś mnie. 
-Sorry.
-Pomyślę czy ci wybaczyć. Może jak odpokutujesz.
-Wszystko czego chcesz kudłata jędzo.
-Kudłata? Zawsze dbam o moje włosy.

Usiedliśmy razem na kanapie i opowiadaliśmy sobie nawzajem co się działo przez ostatni czas w naszym życiu. Ominęłam kilka kwestii, ale on nie musi o tym wiedzieć... Nasz sąsiad niech zostanie tajemnicą...

-Właściwie co ty tu robisz sama? Gdzie twój wujek? –nagle zmienił temat.

Tak on jest najlepszym kolesiem, który umie zgrabnie zmienić temat bez spięć. 
Kiedyś opowiadałam, że wraz z Liamem spędzaliśmy lato w Londynie. Z Harrym było podobnie. Właściwie z całą naszą byłą paczką też. Rzadko kiedy ruszaliśmy się sami, wszystko było wspólne. Wspomnienia, czas, sekrety...A jeśli chodzi o wujka to nie mam pojęcia co z nim. Nie zostawił wiadomości, a jesteśmy już tu drugi dzień. 

-Szczerze to trochę podejrzane, że go nie ma tutaj. 
-To zadzwoń do niego lub matki? –podsunął mi świetny pomysł, ok., czasem mu się zdarza myśleć.
-Dobra.

Numeru wuja Thomasa nie mam, ale skoro moja rodzicielka umówiłam się z nim, że tu przyjedziemy to musiała się z nim kontaktować. 

Przyłożyłam telefon do ucha czekając na sygnał. Harry zrobił to samo tylko po drugiej stronie mojej komórki, żeby wszystko słyszeć.

-Witam tu  Catherine Lloyd nie mogę teraz odebrać zostaw wiadomość po sygnale, albo oddzwoń póź... –rozłączyłam się, nie mam ochoty na rozmowy z prawdziwą matka, a co dopiero z jej elektroniczną wersją.

Dobra próba numer dwa.

- Witam tu...-już po drugim słowie się rozłączyłam.
-Dobra ostatnia deską ratunku jest ojciec. Chodź gdzieś wyjechał to ode mnie zawsze odbierał.

Tym razem się pomyliłam i nie było nawet sygnału od razu mnie odrzuciło. 

Kiedyś jako córeczka tatusia zawsze miałam lepiej z rodzicem płci męskiej. Chodź dziwne zakazy dawane przez ojca także mnie obowiązywały. Co z tego, że ograniczały moje samodzielne życie to i tak właśnie ojciec dawał najlepsze prezenty zadość uczynniające. 

***
Gdy byłam w 10 klasie czyli jako szesnastoletnia, najlepsza uczennica w klasie i może nawet w szkole, miałam do przedstawienia projekt przed całą szkoła. Potrzebowałam  wsparcia rodziców i to bardzo, ale wyszło jak zawsze.


Wszyscy ze szkoły zebrali się na wielkiej auli w centralnej części budynku. Scena na której stałam podzielona była grubą kotara, za którą stałam i obserwowałam przez małą szparkę z boku ludzi siedzących na swoich krzesłach i głośno rozmawiających. Do auli właśnie wchodził zdyszany Harry, widać było że się spieszył, zapewne biegł. Oboje mamy okropny nawyk spóźniania się. W pierwszym rzędzie siedzieli moi przyjaciele. Lottie, jej brat Lou, Liam, Niall i Zayn, a później usiadł także z nimi Harry. Nasza szkoła była naprawdę dziwna. Oprócz normalnych uczniów, którzy kończyli szkołę po dwunastej klasie, byli też studenci, toteż Zayn i Louis byli tu w charakterze uczniów, Liam jako nasz Daddy musiał mnie obejrzeć więc  jak rodzice innych dzieciaków, którzy także występowali dziś siedział czekając na „show”.

-Cher odejdź już od kotary i się przygotuj za chwilę zaczynamy –zawołał mnie mój nauczyciel.
-Jeszcze chwilka –rozglądałam się za rodzicami, nadal ich nie było.

Wtedy w ostatniej chwili rodzice odwołali swoje przyjście, przez smsa, tłumacząc się pracą.

Uroczystość rozpoczęła się. Miałam powtarzać przed występem, ale nie miałam na to ochoty. Chciałam zaszyć się jak najdalej stamtąd, by nikt mnie nie znalazł. Z mojego miejsca słyszałam wszystko to co mówili przez mikrofon na auli, ale ja nadal się nie ruszałam siedząc smutna na krześle, gdzieś w oddali.

...a zaraz potem jedna z najlepszych uczennic naszej szkoły przedstawi nam swój tego roczny projekt –tylko tyle do mnie dotarło, gdyż osoba mówiąca przez mikrofon nie wyraźnie mówiła.

By łam totalnie zawiedziona i byłam przekonana, że teraz nic się nie uda.

Nagle poczułam rękę na mojej dłoni.

-Wszyscy cię szukają –nawet nie zareagowałam na zaczepkę. –Rodzice napisali do mnie, że nie przyjdą, to cie tak zasmuciło? –nie potrzebował mojej odpowiedzi, od razu wiedział.
-Nie o to chodzi, że ich nie będzie, ale to dla mnie naprawdę ważne i myślałam, że jak zobaczą, że coś mi się udaje to mnie zauważą mnie i zaczną traktować poważnie. No wiesz taki jeden gość z tej prestiżowej szkoły tam gdzieś siedzi i myślałam, że mam szanse na dostanie się do tej szkoły. Tak się starałam przez poprzedni rok, żeby im pokazać...ale teraz to i tak nie ważne.
-Ważne.
-Dla rodziców na pewno nie...-spuściłam jeszcze niżej głowę.
-Starałaś się, tak? A teraz się poddajesz?! Słyszałem, że ty się nigdy nie poddajesz? –dał mi kuśtyka w żebra.
-Nie mam dla kogo tego robić.
 -Może tak dla samej siebie, by spełnić marzenie no i pokazać tym głąbom ze szkoły kto tu rządzi! –wiedziałam, że mnie podpuszcza -Dla mnie –powiedział już o wiele ciszej, spojrzałam w jego piękne czekoladowe oczy, był definitywnie za blisko mojej twarzy, ale nikogo tu nie było, a mnie to nie przeszkadzało –...oczywiście jest ważne co robisz –powiedział, jakby kończąc poprzednie zdanie. –A teraz masz się nie przejmować starymi. Wstawaj i pokaż temu gburowi z tej twojej szkoły na co stać Cher Lloyd! –podciągnął mnie za ręce na równe nogi. Poszłam w stronę wejścia na scenę.
-Dzięki Zayne –odwracając się do niego zauważyłam, że przewraca oczami na drobnienie swojego imienia.

Szybko podbiegłam do niego i mocno uścisnęłam.

                Poszłam tam. Pokazałam na co mnie stać. Wszystko poszło gładko zgodnie z planem. Nie pomyliłam się w niczym, a na końcu usłyszałam głośny aplauz.

-Mówiłem, że dasz rade! –już po występie wyściskał mnie Zayn i reszta przyjaciół gratulując.
- Cher Lloyd? –zapytał starszy mężczyzna.
-To zależy o co chodzi? –powiedział od razu chamsko Zayn, stając pomiędzy mną, a tym facetem.
-Przestań –zbeształam go, ponownie stając twarzą w twarz z siwiejącym mężczyzna –Tak to ja. O co chodzi?
-Z przyjemnościom chciałbym zaprosić panią na casting do naszej szkoły –podał mi wizytówkę, placówki do której staram się dostać.
-Dziękuje.

                Gdy mężczyzna odszedł zaczęłam głośno piszczeć i skakać w kółko jak mała dziewczynka.

                Po powrocie do domu nie spodziewałam się, że rodzice będą na mnie czekać z gratulacjami. Ale na następny dzień na podjeździe stał nowiutki samochód z wielką kokarda i napisem „Gratulacje!”. Wiem, że to sprawka Zayna, zapewne powiedział rodzicom o zaproszeniu na casting do szkoły, bo skąd by niby mieli wiedzieć, że staram się o miejsce w tej placówce.

***
Tak Zayn zawsze martwił się najbardziej o mnie, dlatego podpowiadał rodzicom co mi kupić na święta, a nawet przypominał dzień kiedy mam urodziny. Myśleli, że nie wiem, a ja wszystkiego się domyślałam.

Nagle przypomniałam sobie coś ważnego, czego nie powiedziałam Harremu.

-Harry tak naprawdę to ja nie jestem tu sama...

~ ~ ~ 
Prawie nie dotrzymałam słowa, bo jest za 5 północ, a ja wstawiam jeszcze nowy rozdział i straszliwie się śpieszę, bo nie chce być nie słowna i chce go wstawić dziś chodź zaraz będzie jutro. W końcu dałam taką info na Twitterze. Koniec gadania-pisania.

wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 14

-Hallo?
-Cześć Victor.
Jednak wiem jedno, Zayn ma racje nikt nie może się o tym dowiedzieć.

polecam ten kawałek do rozdziału

***
-Panienko Cher doskonale rozumiem, że nie chcesz tam być. Zresztą nie dziwie się ten dom to rui...raczej...nie w twoim stylu.
-Taa –wiedziałam o czym mówił, jeszcze kilka lat temu walały się tutaj sterty jakiegoś, prawdopodobnie radioaktywnego syfu.
-Dlatego za kilka dni do ciebie dołączę. No wiesz twoja mama kazała mi cie się pilnować –prychnęłam pod nosem na jego uwagę. –Albo raczej twojego wujka, bo obawia się, że będzie się włóczyć zapijaczony.

                Wuj nie jest świętoszkiem, zachowuje się czasem jak kutas, jest chamski, surowy, ale nigdy nie widziałam żeby pił. Raczej swoje emocje „wyładowuje” przed telewizorem na meczu NBI*. Bo jak on to mówi, przynajmniej tak może poczuć się znów prawdziwym Amerykaninem. W zasadzie wuj Thomas nigdy nam nie mówił czemu wyjechał ze Stanów, a od dawna mnie to ciekawiło. Chodź widać było, że tęskni za swoim ojczystym krajem to nigdy nas nie odwiedził.

                Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam nieznany mi dotąd kobiecy głos nawoływał naszego lokaja. Może jednak Victor ma jakąś rodzinę, do której może zawsze wrócić.

-Cher naprawdę muszę już kończyć, trzymaj się, jakby coś się działo zawsze możesz mi o tym powiedzieć –rozłączył się.

-Wiem –powiedziałam już bardziej do siebie.

                Po tej rozmowie zasnęłam w ubraniu. Byłam tak zmęczona wydarzeniami poprzedniego dnia, że kiedy się obudziłam zegarek wskazywał jedenastą dwadzieścia dwie. Ta noc była zbyt spokojna jak na to co się dzieje w moim umyśle. Macie tak czasami, że zasypiacie, a gdy się budzicie jakby minęło kilka minut, jednak w rzeczywistości przeleciała cała noc?! Ja właśnie tak miałam. Nic mi się nie śniło, totalna pustka.

                Nie mogąc już tak dłużej bezczynnie siedzieć w pościli wstałam i nie przejmując się ścieleniem łóżka wyszłam z pokoju do łazienki, ówcześnie biorąc ciuchy na przebranie i trochę kosmetyków. Zmyłam z siebie resztki wczorajszego dnia i ubrałam się w czarne dżinsy, biały koszulek, na to zieloną kurtkę z kapturem i sztyblety. Na dworze nie jest zbyt ładnie, chmury zasłaniają całe słońce, a delikatny deszcz ciągle stuka o parapet w łazience. Jak to w Anglii bywa pada.

                Weszłam do kuchni, a tam żadnej żywej duszy. Lodówka podobnie świeciła pustkami. No trudno trzeba iść coś zjeść na mieście. Wzięłam ze sobą telefon i portfel. Pomaszerowałam w stronę miasta. Mogłam się wreszcie rozejrzeć po okolicy, która swoją droga trochę się zmieniła. Nabrała kolorów, dzięki nowym domom. Chodnik odnowiony, a na trawniku zasadzone nowe drzewa. Dobra, przyznam zmieniło się tu na dobre, mogę nawet powiedzieć, że jest tu całkiem ładnie. Nasz sąsiad z  naprzeciwka naprawdę się postarał, bo to jeden z najpiękniejszych domów na tej ulicy. Widać, że ludzie mieszkający tu także się zmienili. Nie wiem czy mój wujek tu pasuje, do tego pełnego radości miejsca, jako stary gbur, no dobra nie jest taki stary podchodzi pod trzydziestkę, chyba że on też się zmienił, co do czego mam wątpliwości.

                 Szłam niecałe pół godziny, dopóki nie znalazłam się na miejscu. Czyli przy mojej ulubionej polskiej knajpce w Londynie o nazwie „NiuJork”. Może dlatego tu chodzę, bo nazwa przypomina mi dom? Albo dlatego, bo serwują tu najlepsze pierogi z serem. Zajęłam stolik najbardziej oddalony od wejścia. Przez chwile siedziałam w bezruchu, aż podszedł do mnie kelner i zamówiłam w końcu ukochane pierogi. Tak wiem to dziwne moim ulubionym daniem są polskie pierogi.

                Czekając na jedzenie i przy okazji strasznie się nudząc przypomniałam sobie o Lottie i Harrym. Pewnie się martwią! Poczułam się jak samolub, nie odzywając się przez tak długi czas. Powinnam do nich przynajmniej napisać. Postanowiłam to natychmiast nadrobić. Na wyświetlaczu miałam nie odebraną wiadomość, której wcześniej nie zauważyłam. Była wysłana wczoraj późnym wieczorem.

Od: Nieznany.
Myślisz, że tak szybko o tym zapomnisz?!

                Dzwoneczek przy drzwi w restauracji dał znak, że przyszedł koleiny klient. Automatycznie spojrzałam w tamtą stronę. Moje źrenice rozszerzyły się. Zsunęłam się trochę bardziej z krzesła. Idiotko zaraz wejdziesz pod ten stół –powiedziałam do siebie w myślach. Starałam się żeby mnie nie zobaczył. Ale moje starania niewiele dały. Nie wystarczyło schować się w kąt on i tak mnie zobaczył. Pomachał do mnie radośnie, a ja przymuszona odwzajemniłam ten gest.

-Mogę się dosiąść? –zapytał grzecznie Liam.

-Nie bardzo –warknęłam, ale i tak mnie nie posłuchał i usiadł naprzeciwko.  -Jasne siadaj –powiedziałam sarkastycznie.

Wyprostowałam się na krześle, a potem grzecznie uśmiechnęłam, co raczej wyglądało jakbym poczuła jakiś nieprzyjemny zapach z czyjegoś tyłka, ale strasznie mnie denerwuje tą swoją promiennością. A z drugiej strony może to był jakiś znak. Może by mi pomógł, ale te moje morze jest głębokie i szerokie. Panowała między nami denerwująca cisza. Oprócz tego, że Liam zamówił kawę to pewnie w ogóle by się nie odzywał, co mnie zdziwiło to w końcu on się dosiadł. Dobra pora wziąć sprawy w swoje ręce i wyrzucić to z siebie. Niech ten ktoś w końcu przestał wysyłać te SMSy.

-Liam muszę ci o czymś powiedzieć. Zapewne Wisz co się działo na tej stacji skoro po nas przyjechałeś. Jednak już przed tym ktoś...hmm... jakby to powiedzieć? Wysyła...

-Cher! Cher Lloyd? To naprawdę ty? Myślałem że cię nigdy już nie zobaczę! –przerwał mi ktoś w pół zdania! Co z tymi ludźmi!? To nie film w którym starzy znajomi magiczne znów się spotykają.

-Christopher Jacob Richardson –jednak pozytywnie mnie zaskoczył.

-Jak zapamiętałaś –zaśmiał się.

                Widząc, że siedzi tuż obok nas wpadłam na świetny pomysł.

-Chris dosiądź się do nas. To jest Liam mój... –nie wiedziałam jak dokończyć zdanie.

-Dobry kolega –pomógł mi brunet.

-Li, a to Christopher. Poznałam go na lotnisku.

                Liam uśmiechnął się na zdrobnienie swojego imienia. Tak, kiedyś wszyscy mieliśmy w naszej paczce „fajne” ksywki. Chodź nie, ja nie miałam. W końcu jak skłócić Cher. Potem brunet jakby otrzeźwiał i wstał.

-Miło było cię poznać Christopher –jak zawsze szarmancki, nawet jeśli coś mu nie pasowało –Ale musze was zostawić bardzo się śpieszę. Porozmawiamy późnie Cher – cmoknął mnie w policzek.

                I już go nie było. Pośpiesznie wyszedł z restauracji przy tym potrącając jakiegoś staruszka i przepraszając popędził. Liam co z tobą? Chyba naprawdę się śpieszył.

                Z Chrisem rozmowa przebiegała gładko. Był miły i uroczy, jeśli tak można powiedzieć o człowieku. Czas spędzony z nim był taki zwykły w porównaniu z tym co się działo w moim życiu.

-Zabiorę cię tam kiedyś

-Ale gdzie? –oprzytomniałam.
 -Do Australii. To naprawdę piękny kraj, prawie tak piękny jak ty –zarumieniłam się.
                Co zaraz ja się zarumieniłam to niemożliwe. To był prawie tak głupi tekst jak: „Hej bolało jak spadłaś z nieba?”.
-Na dziewczyny działają takie teksty?
-Nie wiem ty mi powiedz?
-Chyba tak.
***
                Po jedzeniu Chris postanowił odprowadzić mnie do domu.
-To tutaj –wskazałam na mój tymczasowy dom.
-Nie gadaj. Mieszkam naprzeciwko.
-Naprawdę?! –to do niego należy ten piękny i zadbany dom.
-Do zobaczenia Chris.
-Tak.
                Przez tą niezręczną cisze nie wiedziałam co zrobić. Co się stało? Jak mamy się pożegnać? Żadne z nas nie wie co zrobić. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi.
-Cher!
-Taaak?! –podbiegł do mnie.
-Świetnie się z tobą gadało i w ogóle –pocałował mnie w policzek. –Do zobaczenia.

*jakby ktoś nie wiedział NBI (National Basketball Association) amerykańsko-kanadyjska liga koszykówki

KOMENTARZ = MOTYWEJSZYN

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 13

Ogólnie dom wyglądał na zadbany, tak jak trawnik przed nim. W okół całej posesji postawiono niewielki płotek z furtką. Zapamiętałam go trochę lepiej, inaczej?

oto MUZYKA do rozdziału

               Zostałam w aucie sama z Liamem. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, więc odpinam pas i już chciałam wysiąść, ale zatrzymał mnie głos mojego przyjaciela, a raczej byłego przyjaciela.
-Cher? –zawahał się jakby bał się konsekwencji tego co powie –Zobaczysz wszystko się ułoży.
                Nie odwzajemniłam jego pięknego, dodającego otuch uśmiechu. Nie kiwnęłam głową, nawet nie mrugnęłam. Po prostu wyszłam. Teraz stoję w deszczu i czuję, że nie ma sensu się nawet osłaniać, bo już jestem cała mokra. W środku ciepłego samochodu wydawało się, że jest jaśniej, ale w rzeczywistości zapadał już zmrok. –Dobra Cher wchodzimy –powiedziałam sobie w myślach, łapiąc za klamkę drzwi wejściowych domu. Otwarte. Wchodząc do sierotka poczułam się jakbym cofnęła się w czasie. Nic się tu nie zmieniło, jakby przez te lata nikt tu nie mieszkał. Nie mam ochoty zwiedzać tego przeklętego domu, więc poszłam szybkim krokiem do pokoju, który zazwyczaj zajmowałam w dzieciństwie. Dom z zewnątrz wygląda na malutki i chodź w środku także taki jest to posiada zaskakująco dużo pokoi. Ma trzy małe sypialniane, w których ledwo się mieści łóżko, salon, kuchnię i łazienkę tej samej wielkości co pokoje. Może w domu miałam tak zwane luksusy, ale nie jest tak strasznie. Mam nadzieje, że tu przynajmniej się wyśpię.
                Stanęłam w drzwiach „mojego” pokoju. Od razu w oczy rzuca się przepiękna lampka w stylu vintage, która stoi na komodzie na ubrania. Ktoś wiedział, że uwielbiam takie starocie. Ogólnie pokój był odnowiony, jakby specjalnie dla mnie. Ściany odmalowanie w delikatnym lawendowym kolorze. Po lewej stronie od drzwi stoi niewielkie białe dwuosobowe łóżko, z pościelom w kwiaty oraz białym miękkim kocem. Po drugiej stronie, czyli po mojej lewej stoi wspomniana wcześniej biała komoda z kilkoma szufladami. Naprzeciwko mnie jest wielkie stare okno z przezroczystą długa do podłogi firankom, a na ziemi moja walizka. Matka miała racje moje rzeczy już tu na mnie czekają. Podłoga kontrastuje z umeblowaniem, bo zrobiona jest z mahoniu. Weszłam do sierotka, zamykając przy tym drzwi. Opadłam ciężko na łóżko i przymknęłam oczy. Przekręciłam się na bok tyłem do okna, by nie patrzeć na zewnątrz na ten wstrętny deszcz. Zauważyłam, że na ścianie wisi rysunek samochodu. Wstałam natychmiastowo by przyjrzeć się pracy. To nie byle jaki samochód, ale mój. Ford mustang ’69.
Ten ktoś musiał się postarał, bo szkic jest naprawdę imponujących rozmiarów, a każdy nawet najdrobniejszy detal jest idealnie odwzorowany.

                Usłyszałam za sobą delikatne pukanie, a potem skrzypnięcie drzwi.
-Cher? –powiedział Zayn, a ja mruknęłam coś niezrozumiałego, dając mu do zrozumienia, że go słuchał i by kontynuował. –Chciałem porozmawiać o tym co się wydarzyło. No wiesz na tej stacji. Po lotnisku –wypuścił głośno powietrze –Wiem, że to mogło być smutne, bo widziałem jak rozmawiasz z tą staruchą, ale...
                Odwróciłam się do niego, a on zamilkł. Wpatrywał się we mnie z przerażeniem. Dlaczego? Dopiero po chwili poczułam, że z moich już pewnie czerwonych oczu i policzków płyną smugi przezroczystej, słonawej cieczy. Nie mogę ich powstrzymać. Zaczęłam je ścierać, ale na daremne, nie nadążałam. Zayn podszedł do mnie i nadal milczał. Chciał mnie do siebie przygarnąć lecz szybko uniknęłam jego dotyku.
-C-co? –słysząc mój zachrypnięty głos przeraziłam się. –Smutne!?
-Chodzi o to, że nie możesz o tym nikomu powiedzieć. Nawet policji. Najlepiej jakbyś o tym zapomniała. Nikt nie może się o tym dowiedzieć –położył nacisk na słowo „nikt”.
Starł wierzchem dłoni resztkę moich łez. Chciał mnie do siebie przygarnąć lecz szybko uniknęłam jego dotyku. Nabierała we mnie niewyobrażalna wściekłość.
- Jesteś pojebany! Myślisz, że chce to pamiętać. Nie, ani widzieć tego w mojej głowie i ciebie także! Wynoś się i zniknij! –pokazałam ręką na wyjście.
-Naprawdę tego chcesz? –szepnął, jakby zraniony.
-Tak! –popatrzył na mnie smutnym wzrokiem zbitego szczeniaczka. Obrócił się i skierował w stronę, którą pokazywałam. Raptownie jakby zmienił zdanie i spojrzał na mnie, a jego wyraz twarzy zmienił się na złośliwy uśmieszek.
-Sorry kochanie to nie jest koncert życzeń.
-Pierdol się Malik!
-Na pewno nie z tobą, mam problem nawet z dotknięciem cię małym palcem.
-Rzeczywiście problem to ty masz, z zaniżonym rozmiarem małego, ale gdzie indziej –spojrzałam w stronę jego krocza.
               Wyszedł trzaskając głośno drzwiami, aż podskoczyłam. Poddał się? Tak po prostu poszedł bez słowa? Zostałam sama w pokoju. Z ciężką duszom opadłam na łóżko. Tyle razy miałam różnego rodzaju problemy, a jednak zawsze udawało mi się z nich wyplątać, chodź czasem z czyjąś pomocą. Gdy był jakiś problem po prostu starałam się o nim zapomnieć, aż sam się rozwiąże. Zawsze wybieram najprostszą drogę, mówiąc krótko chodzę na skróty.
Zginął człowiek. Zwykła, normalna kobieta, która mogła mieć dzieci i wnuki. Męża, który czeka na nią, chodź ona już nigdy nie wróci. Pamiętam gdy sama tak się czułam, gdy Zayn wyjechał. Chodź wiedziałam, że go nie zobaczę to i tak czekałam z tą przytłaczająca nadzieją.
                Potrzebuje z kimś pogadać, spojrzałam na komódkę, a tam mój telefon. Cały czas tam leżał? Naprawdę go nie zauważyłam. Żeby nie popaść w totalny rozłam wybrałam numer do osoby, która potrafi mnie podnieść na duchu, wysłuchać i doradzić
-Hallo?
-Cześć Victor

                Jednak wiem jedno Zayn ma rację nikt nie może się o tym dowiedzieć.
~ ~ ~ 
Dziś taki krótki, kolejny rozdział w przyszłym miesiącu. Proszę o komentarze. Porady i opinie. Może jakieś spostrzeżenia?Jak wam się podoba że będę dodawać muzykę do każdego rozdziału?
xo Izzy

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 12

~ ~ ~ 
Notka na początku, bo chciałam przeprosić za dłuższą nieobecność, więc PRZEPRASZAM
Pamiętajcie, że czym więcej komentarzy tym szybciej będzie kolejny rozdział. Dlatego zachęcam do KOMÓW to dla mnie motywacja. Za błędy jeszcze raz przepraszam . Nie przedłużając zapraszam!

-Zwariowałeś? –szepnęłam nieświadomie.
-Przeciśnie się twoja dupa przez okno? –zadał pytanie, ale jakby sam do siebie, równie cicho jak ja.

                Popatrzyłam na niego zdziwiona i lekko wystraszona. Co on zamierza? Co dalej? Ja przejdę przez to okienko i albo utknę, albo przecisnę się. Po co? Z natłoku dziwnych emocji w mojej głowie rodziło się tysiąc pytań, ale uświadomiłam sobie, że on albo się ze mnie nabija albo naprawdę jest chory psychicznie.
-To niedorzeczne! Nie mam zamiaru wykonywać czyiś poleceń, a tym bardziej twoich! –szybko zatkał mi ręką ust.
-Nie krzycz.
-Przestań! –odrzuciłam jego dłoń. –Czy ty siebie słyszysz? Najpierw mnie tu zamykasz, a potem karzesz wyjść, ale nie drzwiami –zaśmiałam się ironicznie –Dlaczego?
-Można powiedzieć, że te wyjście jest chwilowo nie do przejścia.
-A to jest –wskazałam na małe okienko, o które cały czas się rozchodzi.
                Nie wiem co się dzieje za tymi cholernymi drzwiami, ale mam tego serdecznie dosyć. Człowiek chce stąd wyjść i przeżyć w spokoju najbliższe dni, ale nie. Wykorzystując jego nieuwagę prześlizgnęłam się obok i zamaszyście otworzyłam drzwi. Zatkało mnie totalnie. Co do cholery!
                Mój instynkt nakazuje mi się schować za regałem. Z ukrycia mogę wszystko obserwować bez konsekwencji, dlatego bez przeszkód wychylam się ostrożnie. Widzę dwóch mężczyzn stojących do mnie tyłem. Obydwoje są średniego wzrostu, normalnej budowy, pierwszy, stojący bardziej bokiem do mnie ma koło trzydziestki albo to przez te zmarszczki na czole i zbliżone do rudości kolor włosy. Drugiego twarzy nie widzę, ale jest stanowczo chudszy. Każdy z nich na ramiona ma zarzuconą skórzana, czarną kurtkę, w ogóle cali ubrani są na czarno. Rozmawiają przy kasie z Cristin, tą miłą starszą panią, ale dźwięk otwieranych przeze mnie drzwi zwrócił ich uwagę, bo się obrócili. W tym samym czasie ja ponownie schowałam się za regałem i nie mogłam zobaczyć ich dokładniej.
-Czy widziałaś ich? –odezwał się mężczyzna, a ja znów mogłam ich podglądać.
Jeden z nich wyciągnął w stronę Cristin zdjęcie. Jej oczy się powiększyły, zdecydowanie się bała. Popatrzyła w moją stronę, a ja już wiedziałam kto jest na tych zdjęciach. Kobieta wpatrywała się we mnie, a ja pokręciłam przecząco głową.
-Odpowiedz! –po głosie wiedziałam że jeden jest zdecydowanie młodszy od drugiego.
-N-nie. Nikogo takiego nie widziałam.
                Mężczyźni popatrzyli po sobie. Młodszy schował rękę za kurtkę, a za chwile wyciągnął srebrny połyskujący metalem przedmiot, ale zaraz to broń! Lufę pistoletu przyłożył do skroni kobiety. Już miałam wstać i ich powstrzymać, ale koło mnie zmaterializował się Zayn i złapał za przedramię.
-Musimy iść –powiedział to z takim spokojem, jakby to było normalne, że obok nas chcą zamordować kobietę.
Jednak ja naprawdę nie mogę. Co jeśli ona ma dzieci, wnuki, rodzinę? Ma umrzeć za co? Za kogo? Przecież była dla mnie taka miła. Nie mogę jej tak zostawić, nie mam przecież serca z kamienia.
-Zła odpowiedź! –krzyknął oprawca kobiety wystrzelił.
                Słychać tylko huk wystrzału, a potem upadek kobiety. Z boku wysepki z kasą przy której stała Cristin widać jej głowę na podłodze, a po jakimś czasie powiększającą się kałuże jej bordowej krwi.

***
-Czemu nie chcesz wyjść na zewnątrz?
-Bo nie można,
-Dlaczego?
-B-bo...-już sama nie wiedziała.
-Właśnie! Chodź poznasz wreszcie kogoś –pociągnął ją za rękę.
                Młoda ciemno włosa dziewczyna nie miała już siły się przeciwstawiać, dlatego mu uległa, ale w głowie cały czas słyszała słowa rodziców, którzy zabronili jej oddalać się, a tym bardziej poznawać i rozmawiać z kimś obcym. Zawsze gdy chciała się pobawić to dostawała gry planszowe, skakankę albo nawet instrument, dla zabicia czasu. Jakoś nigdy nie ciągnęło jej na dwór, bo jej samotność była tak nużąca, że nic jej się nie chciało. Gdy On się pojawił wszystko się zmieniło. Nie chciała tego przyznać, ale w głębi duszy cieszyła się na to, ze w końcu ktoś rozjaśni tą nudną monotonną szarość, która ją ciągle otaczała. Przez tego chłopaka wszystko się zmienia. Jednak czym bliżej kierowali się drzwi wejściowych tym niepewność narastała.
-Nie mogę –wyrwała swoją chudziutką rękę z jego o wiele większej dłoni i się zatrzymała przed samym progiem domu.
-Jeśli chcesz żebym tu mieszkał to musimy wychodzić na przynajmniej spacery –zadrżała , ale chłopak widząc jej reakcje wiedział, że w taki sposób niczego nie zdziała. –Nie bój się przecież wiesz, że dopóki jestem przy tobie nic ci się nie stanie.
                Pokiwała delikatnie głową, ale nadal nie była pewna własnej decyzji. Rzadko się sprzeciwiała rodzicom, a gdy do tego dochodziło nie kończyło się to zbyt dobrze... Jednak widząc te czekoladowe oczy pełne otuchy, najzwyczajniej w świecie zmiękła. Nie ważnie już były konsekwencje. Po prostu wyszli razem i miała nadzieje, że będą się świetnie bawić.
-Cher! –usłyszała damski głos za sobą.
-Lot? Lot! –rzuciła się w ramiona przyjaciółki.
-Co tu robisz? Głupio to zabrzmiało, przepraszam. Ale jak?
Dziewczyny chodź rzadko się widziały to mówiły sobie wszystko. To była prawdziwa przyjaźń, na dobre i na złe. Dlatego gdy Cher kiwnęła głową na bruneta obok siebie, jej przyjaciółka od razu wiedziała czyja to sprawka.
-Chodźcie poznacie się z moimi przyjaciółmi, bo w końcu wy też nimi jesteście –szarpnęła Cher za rękę wiedząc, że chłopak i tak pójdzie za nią, bo miała brunetkę przy sobie.
                Nie szli zbyt daleko, bo ich „klan” miał siedzibę obok domu Lottie. Dziewczyna zauważyła niewielką altankę, która nie wydawała się stara dzięki pomalowanemu na mahoniowo drewnu, a zachodzące słońce dodawało temu miejscu niezwykłą intymność. W środku rozmawiało czterech nieznanych, jeszcze dziewczynie chłopaków, ale czuła, że zaraz to się zmieni, a jej przyjaciółka zdradzi jej ich imiona.
–Mój brat- Louis, to ten co je marchewkę, Niall z blond czupryną, to ten obok, potem Liam, a z szopą na głowie to Harry –wskazała po kolei palcem na chłopaków, którzy stali niedaleko. –Chłopaki! –jak na komendę wszyscy się odwrócili i podeszli . –To jest Cher i jej brat Zayn –widząc spojrzenie chłopaka dodała –Przyrodni.
                Cała grupa się przywitała się ze sobą. Jednak Harry z burzą loków na głowie i zielonymi, pełnymi niesamowitych iskierek oczami po uściśnięciu dłoni z Zaynem zatrzymał się na dłużej przy nowo poznanej brunetce, przyglądając się jej uważnie, z dziwną fascynacją.
-Cher –przedstawiła się powtórnie.
-Harry –ujął delikatnie jej dłoń. –Coś czuje, że będziemy najlepszymi przyjaciółmi –dziewczynie aż oddechu zabrakło –Paczką przyjaciół na całe życie.
Loczek uśmiechnął się promiennie do wszystkich i znów spojrzał ukrytkiem na Cher, Zayn wtedy pierwszy raz poczuł ukucie zazdrości o swoją „siostrę”.
-Możemy pójść nad rzekę –zaproponowała Lot, a chłopaki ochoczo pokiwali głową –Co ty o tym myślisz Cher?
-Cher?
-Cher!
***
-Cher!
                Potem słyszę tylko damski pisk, ale nie byle jaki, a mój własny. Stoję osłupiała. Oczy zachodzą mi mgłą, a zmysły jakby w jednej chwili się wyostrzyły, by potem kompletnie się wyłączyć. Jestem jak sparaliżowana, ale wszystko nagle nabrało błyskawicznego tempa. Jakaś męska silna dłoń złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę wyjścia. Biegnę, a przynajmniej próbuje, bo moje nogi ledwo nadarzają za chłopakiem i co chwilę się plączą.
Pisk opon.
Hałas dochodzący z budynku.
Ktoś krzyczy.
Ktoś mnie pośpiesza.
Klapnięcie drzwi.
I już siedzę w samochodzie...
***
Budzę się, przez ból głowy. Gdzie jestem? Strasznie tu trzęsie. Uświadamiam sobie dopiero po chwili gdzie się znajduję. W samochodzie, a ból powstał przez okno, o którą co chwile spotyka się moja głowa. Słyszę kłótnie dwóch mężczyzn, ale kompletnie nie wiem o czym mówią. Czuje okropną suchość w gardle, ale boje się odezwać. Co właściwie się zdarzyło? Samochód się zatrzymuje, a ja lekko wystraszona wydaje dziwny dźwięk podobny do pisku, ale raczej jakiegoś nieznanego zwierzęcia. Przez szybkie zatrzymanie lecę do przodu, ale na szczęście pasy zatrzymują moje ciało o centymetr od siedzenie przede mną.
-O, Cher już nie śpisz –zauważył znajomy głos, to przecież Liam co on tu robi? –Już dojechaliśmy.

Gdzie? Przez okno pojazdu mogę dojrzeć tylko małe kropelki cieczy spadającej z nieba. Pada. Tylko tyle mogę zauważyć. Jednak gdy zaczęłam dokładnie analizować to miejsce uświadomiłam sobie, że znam je. Przy ulicy, na której stoimy znajduje się niewielki jednopiętrowy dom, który wygląda na opuszczony przez zgaszone świtała w środku, chodź na zewnątrz od jakiegoś czasu jest już ciemno. Posiada on małą werandę i wielkie okno kuchenne wychodzące na ulicę. Tynk trochę poodpadał w niektórych miejscach, ale nie wygląda to aż tak źle. Dach jest szpadzisty i koloru rudo miedzianego. Ogólnie dom wygląda na zadbany, tak jak trawnik przed nim. W okół całej posesji postawiony jest niewielki płotek z furtką. Zapamiętałam go trochę lepiej, inaczej?

P.S.
Na twitterze piszcie hasztagi #FFHumanRace 
xo Izzy