poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 12

~ ~ ~ 
Notka na początku, bo chciałam przeprosić za dłuższą nieobecność, więc PRZEPRASZAM
Pamiętajcie, że czym więcej komentarzy tym szybciej będzie kolejny rozdział. Dlatego zachęcam do KOMÓW to dla mnie motywacja. Za błędy jeszcze raz przepraszam . Nie przedłużając zapraszam!

-Zwariowałeś? –szepnęłam nieświadomie.
-Przeciśnie się twoja dupa przez okno? –zadał pytanie, ale jakby sam do siebie, równie cicho jak ja.

                Popatrzyłam na niego zdziwiona i lekko wystraszona. Co on zamierza? Co dalej? Ja przejdę przez to okienko i albo utknę, albo przecisnę się. Po co? Z natłoku dziwnych emocji w mojej głowie rodziło się tysiąc pytań, ale uświadomiłam sobie, że on albo się ze mnie nabija albo naprawdę jest chory psychicznie.
-To niedorzeczne! Nie mam zamiaru wykonywać czyiś poleceń, a tym bardziej twoich! –szybko zatkał mi ręką ust.
-Nie krzycz.
-Przestań! –odrzuciłam jego dłoń. –Czy ty siebie słyszysz? Najpierw mnie tu zamykasz, a potem karzesz wyjść, ale nie drzwiami –zaśmiałam się ironicznie –Dlaczego?
-Można powiedzieć, że te wyjście jest chwilowo nie do przejścia.
-A to jest –wskazałam na małe okienko, o które cały czas się rozchodzi.
                Nie wiem co się dzieje za tymi cholernymi drzwiami, ale mam tego serdecznie dosyć. Człowiek chce stąd wyjść i przeżyć w spokoju najbliższe dni, ale nie. Wykorzystując jego nieuwagę prześlizgnęłam się obok i zamaszyście otworzyłam drzwi. Zatkało mnie totalnie. Co do cholery!
                Mój instynkt nakazuje mi się schować za regałem. Z ukrycia mogę wszystko obserwować bez konsekwencji, dlatego bez przeszkód wychylam się ostrożnie. Widzę dwóch mężczyzn stojących do mnie tyłem. Obydwoje są średniego wzrostu, normalnej budowy, pierwszy, stojący bardziej bokiem do mnie ma koło trzydziestki albo to przez te zmarszczki na czole i zbliżone do rudości kolor włosy. Drugiego twarzy nie widzę, ale jest stanowczo chudszy. Każdy z nich na ramiona ma zarzuconą skórzana, czarną kurtkę, w ogóle cali ubrani są na czarno. Rozmawiają przy kasie z Cristin, tą miłą starszą panią, ale dźwięk otwieranych przeze mnie drzwi zwrócił ich uwagę, bo się obrócili. W tym samym czasie ja ponownie schowałam się za regałem i nie mogłam zobaczyć ich dokładniej.
-Czy widziałaś ich? –odezwał się mężczyzna, a ja znów mogłam ich podglądać.
Jeden z nich wyciągnął w stronę Cristin zdjęcie. Jej oczy się powiększyły, zdecydowanie się bała. Popatrzyła w moją stronę, a ja już wiedziałam kto jest na tych zdjęciach. Kobieta wpatrywała się we mnie, a ja pokręciłam przecząco głową.
-Odpowiedz! –po głosie wiedziałam że jeden jest zdecydowanie młodszy od drugiego.
-N-nie. Nikogo takiego nie widziałam.
                Mężczyźni popatrzyli po sobie. Młodszy schował rękę za kurtkę, a za chwile wyciągnął srebrny połyskujący metalem przedmiot, ale zaraz to broń! Lufę pistoletu przyłożył do skroni kobiety. Już miałam wstać i ich powstrzymać, ale koło mnie zmaterializował się Zayn i złapał za przedramię.
-Musimy iść –powiedział to z takim spokojem, jakby to było normalne, że obok nas chcą zamordować kobietę.
Jednak ja naprawdę nie mogę. Co jeśli ona ma dzieci, wnuki, rodzinę? Ma umrzeć za co? Za kogo? Przecież była dla mnie taka miła. Nie mogę jej tak zostawić, nie mam przecież serca z kamienia.
-Zła odpowiedź! –krzyknął oprawca kobiety wystrzelił.
                Słychać tylko huk wystrzału, a potem upadek kobiety. Z boku wysepki z kasą przy której stała Cristin widać jej głowę na podłodze, a po jakimś czasie powiększającą się kałuże jej bordowej krwi.

***
-Czemu nie chcesz wyjść na zewnątrz?
-Bo nie można,
-Dlaczego?
-B-bo...-już sama nie wiedziała.
-Właśnie! Chodź poznasz wreszcie kogoś –pociągnął ją za rękę.
                Młoda ciemno włosa dziewczyna nie miała już siły się przeciwstawiać, dlatego mu uległa, ale w głowie cały czas słyszała słowa rodziców, którzy zabronili jej oddalać się, a tym bardziej poznawać i rozmawiać z kimś obcym. Zawsze gdy chciała się pobawić to dostawała gry planszowe, skakankę albo nawet instrument, dla zabicia czasu. Jakoś nigdy nie ciągnęło jej na dwór, bo jej samotność była tak nużąca, że nic jej się nie chciało. Gdy On się pojawił wszystko się zmieniło. Nie chciała tego przyznać, ale w głębi duszy cieszyła się na to, ze w końcu ktoś rozjaśni tą nudną monotonną szarość, która ją ciągle otaczała. Przez tego chłopaka wszystko się zmienia. Jednak czym bliżej kierowali się drzwi wejściowych tym niepewność narastała.
-Nie mogę –wyrwała swoją chudziutką rękę z jego o wiele większej dłoni i się zatrzymała przed samym progiem domu.
-Jeśli chcesz żebym tu mieszkał to musimy wychodzić na przynajmniej spacery –zadrżała , ale chłopak widząc jej reakcje wiedział, że w taki sposób niczego nie zdziała. –Nie bój się przecież wiesz, że dopóki jestem przy tobie nic ci się nie stanie.
                Pokiwała delikatnie głową, ale nadal nie była pewna własnej decyzji. Rzadko się sprzeciwiała rodzicom, a gdy do tego dochodziło nie kończyło się to zbyt dobrze... Jednak widząc te czekoladowe oczy pełne otuchy, najzwyczajniej w świecie zmiękła. Nie ważnie już były konsekwencje. Po prostu wyszli razem i miała nadzieje, że będą się świetnie bawić.
-Cher! –usłyszała damski głos za sobą.
-Lot? Lot! –rzuciła się w ramiona przyjaciółki.
-Co tu robisz? Głupio to zabrzmiało, przepraszam. Ale jak?
Dziewczyny chodź rzadko się widziały to mówiły sobie wszystko. To była prawdziwa przyjaźń, na dobre i na złe. Dlatego gdy Cher kiwnęła głową na bruneta obok siebie, jej przyjaciółka od razu wiedziała czyja to sprawka.
-Chodźcie poznacie się z moimi przyjaciółmi, bo w końcu wy też nimi jesteście –szarpnęła Cher za rękę wiedząc, że chłopak i tak pójdzie za nią, bo miała brunetkę przy sobie.
                Nie szli zbyt daleko, bo ich „klan” miał siedzibę obok domu Lottie. Dziewczyna zauważyła niewielką altankę, która nie wydawała się stara dzięki pomalowanemu na mahoniowo drewnu, a zachodzące słońce dodawało temu miejscu niezwykłą intymność. W środku rozmawiało czterech nieznanych, jeszcze dziewczynie chłopaków, ale czuła, że zaraz to się zmieni, a jej przyjaciółka zdradzi jej ich imiona.
–Mój brat- Louis, to ten co je marchewkę, Niall z blond czupryną, to ten obok, potem Liam, a z szopą na głowie to Harry –wskazała po kolei palcem na chłopaków, którzy stali niedaleko. –Chłopaki! –jak na komendę wszyscy się odwrócili i podeszli . –To jest Cher i jej brat Zayn –widząc spojrzenie chłopaka dodała –Przyrodni.
                Cała grupa się przywitała się ze sobą. Jednak Harry z burzą loków na głowie i zielonymi, pełnymi niesamowitych iskierek oczami po uściśnięciu dłoni z Zaynem zatrzymał się na dłużej przy nowo poznanej brunetce, przyglądając się jej uważnie, z dziwną fascynacją.
-Cher –przedstawiła się powtórnie.
-Harry –ujął delikatnie jej dłoń. –Coś czuje, że będziemy najlepszymi przyjaciółmi –dziewczynie aż oddechu zabrakło –Paczką przyjaciół na całe życie.
Loczek uśmiechnął się promiennie do wszystkich i znów spojrzał ukrytkiem na Cher, Zayn wtedy pierwszy raz poczuł ukucie zazdrości o swoją „siostrę”.
-Możemy pójść nad rzekę –zaproponowała Lot, a chłopaki ochoczo pokiwali głową –Co ty o tym myślisz Cher?
-Cher?
-Cher!
***
-Cher!
                Potem słyszę tylko damski pisk, ale nie byle jaki, a mój własny. Stoję osłupiała. Oczy zachodzą mi mgłą, a zmysły jakby w jednej chwili się wyostrzyły, by potem kompletnie się wyłączyć. Jestem jak sparaliżowana, ale wszystko nagle nabrało błyskawicznego tempa. Jakaś męska silna dłoń złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę wyjścia. Biegnę, a przynajmniej próbuje, bo moje nogi ledwo nadarzają za chłopakiem i co chwilę się plączą.
Pisk opon.
Hałas dochodzący z budynku.
Ktoś krzyczy.
Ktoś mnie pośpiesza.
Klapnięcie drzwi.
I już siedzę w samochodzie...
***
Budzę się, przez ból głowy. Gdzie jestem? Strasznie tu trzęsie. Uświadamiam sobie dopiero po chwili gdzie się znajduję. W samochodzie, a ból powstał przez okno, o którą co chwile spotyka się moja głowa. Słyszę kłótnie dwóch mężczyzn, ale kompletnie nie wiem o czym mówią. Czuje okropną suchość w gardle, ale boje się odezwać. Co właściwie się zdarzyło? Samochód się zatrzymuje, a ja lekko wystraszona wydaje dziwny dźwięk podobny do pisku, ale raczej jakiegoś nieznanego zwierzęcia. Przez szybkie zatrzymanie lecę do przodu, ale na szczęście pasy zatrzymują moje ciało o centymetr od siedzenie przede mną.
-O, Cher już nie śpisz –zauważył znajomy głos, to przecież Liam co on tu robi? –Już dojechaliśmy.

Gdzie? Przez okno pojazdu mogę dojrzeć tylko małe kropelki cieczy spadającej z nieba. Pada. Tylko tyle mogę zauważyć. Jednak gdy zaczęłam dokładnie analizować to miejsce uświadomiłam sobie, że znam je. Przy ulicy, na której stoimy znajduje się niewielki jednopiętrowy dom, który wygląda na opuszczony przez zgaszone świtała w środku, chodź na zewnątrz od jakiegoś czasu jest już ciemno. Posiada on małą werandę i wielkie okno kuchenne wychodzące na ulicę. Tynk trochę poodpadał w niektórych miejscach, ale nie wygląda to aż tak źle. Dach jest szpadzisty i koloru rudo miedzianego. Ogólnie dom wygląda na zadbany, tak jak trawnik przed nim. W okół całej posesji postawiony jest niewielki płotek z furtką. Zapamiętałam go trochę lepiej, inaczej?

P.S.
Na twitterze piszcie hasztagi #FFHumanRace 
xo Izzy


czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 11

Odwróciłam głowę w drugą stronę i założyłam na uszy słuchawki zamykając oczy, ale przed włączeniem muzyki jeszcze usłyszałam...
-I kto tu jest dzieciakiem –prychnął Zayn.
***
                Czując delikatne wibracja na siedzeniu, powoli się rozbudzam z krainy Morfeusza. Ręka drętwieje mi i przechodzi po niej to dziwne uczucie, jakby stado mrówek zaczynało prace przy mrowisku. Jestem przekonana, że na dłoni mam jakiś ciężar, ale w tym momencie nie przejmuje się tym. Nie otwieram jeszcze oczu, śniąc na jawie. Przez te kilka godzin snu w czasie lotu nic mi się nie śniło. Chodź w rzeczywistości minęło sporo czasu, czuje się jakbym zamknęła oczy, a po sekundzie je otworzyła.
-Proszę pana? Proszę zapiąć pasy i obudzić swoją dziewczynę.  Zaraz lądujemy –słyszę prawdopodobnie głos stewardessy.
Po chwili dziwne uczucie mrowienia znika, a pojawia się nowe na ramieniu.
-Cher? Zapnij pasy lądujemy –delikatny szept pieści moje ucho.
-Hmmm?
-Obudź się.
                Otwieram zaspane oczy i przecieram je wierzchem dłoni. Nie zastanawiając się chwili dłużej zapinam te pasy, ale ręce mi się trzęsą. Mówiłam już, że się boje latać?! Jednak najgorsze jest lądowanie. W końcu czyjeś dłonie pomagają mi zapiąć te przeklęte pasy, a ja patrzę zdziwiona na tą osobę, którą okazuje się oczywiście mój sąsiad, Zayn. Prycham na niego. Sama bym sobie dała radę. Nie potrzebuje jego pomocy. Kogo ja oszukuje? Jestem tak przerażona, że łapie mocno dłońmi za fotel przy moich nogach, wbijając w niego paznokcie. Czuję mocne turbulencje i czyjąś dłoń na mojej. Po chwili jest już po wszystkim.
***
                Razem z Zaynem kierujemy się w stronę wyjścia. Już przechodziłam przez bramki, kiedy zaczęły wydawać irytujący dźwięk. Ochrona od razu zareagowała i przyszła.
-Proszę panią ze mną.
Średniego wzrostu, normalnej budowy mężczyzna, koło trzydziestki o miedzianych włosach, dokładnie ogolony i z dużym wystającym nosie, jakby nie pasującym do reszty twarzy. Zaprowadził mnie do jakiegoś dziwnego pomieszczenia. Wziął ode mnie paszport i inne papiery. Po co im te wszystkie druczki.
-No dobrze –zamyślił się na moment. –Czy ma pani przy sobie jakieś metalowe przedmioty?
                Czy przydatkiem nie powinien mnie o to zapytać przy bramkach? Już miałam taką sytuacje przez pasek od spodni, po zdjęciu go wszystko było dobrze, ale tym razem nic takiego nie miałam.
-Nie –odpowiedziałam znudzona.
-Trzeba będzie panią przeszukać.
Czyli co chce mnie zmacać? Jakiś obcy, obleśny facet? O nie! Już do mnie podchodził, ale chwila ogierze!
-Chcę by zrobił to kto inny i najlepiej kobieta.
-To nie jest koncert życzeń –cienka riposta.
                Przelała się miarka nie będzie się mądrzył.
-Słuchach mnie uważnie. Albo przyślesz tu kogoś innego, albo mój ojciec zrobi co w jego mocy, abyś jutro nie miał tej posady! –doskonale wiem, ze mój ojciec nie jest do tego zdolny, nawet bym go o to nie prosiła. –I wiem doskonale, że mam do tego pełne prawo!
-Już dobrze, spokojnie.
                Chyba się zirytował moim tonem głosu. Wyszedł z tego pokoju innymi drzwiami niż weszliśmy, do pomieszczenia obok. Jakiś czas go nie było więc w tym czasie mogłam się rozejrzeć. W rogu pomieszczenia stało biurko z masą różnych papierów i krzesło. Meble nie pierwszej świeżości, pewnie stoją tu bezużytecznie. Na środku był duży dywan w dziwnym sraczkowatym kolorze, na którym stałam. Żyrandol zakurzony, że można by rysować na nim , a przez te żarówki oczy mnie niemiłosiernie bolały.
                Po chwili drzwi, przez które wyszedł tamten facet, uchyliły się, a do sierotka wszedł młody chłopak.
-Co tu robisz? –odezwał się zdziwiony.
-Stoję nie widać.
-Przepraszam nie o to mi chodziło, raczej o to co się stało, że tu jesteś i kim jesteś? –powiedział łagodnie.
                Ten chłopak, tak chłopak, bo na oko ma z osiemnaście lat, jest dla mnie taki miły, a ja taka opryskliwa? Co ze mną nie tak.
-Teraz to ja przepraszam, jakiś facet mnie tu zaciągnął, na przeszukanie, wyszedł i nie wiem co mam robić.
-To pewnie Will, jak ma zły dzień to wyżywa się na innych.
-O –wymyka mi się.
                To podobnie jak ja, ale tego mu nie powiem pomyśli sobie, że jestem psychiczna. Cher od kiedy martwisz się o to co pomyślą inni? Ja naprawdę jestem psychiczna mówię do siebie w myślach
-Ale nie martw się możesz już iść, pewnie się śpieszysz. Wszystko mu wyjaśnię.
-Naprawdę –robię wielkie oczy. –Dzięki!
-Tak, nie ma za co. To bez sensu byś tu na niego czekała w nieskończoność..
-Dzięki jeszcze raz, jestem twoim dłużnikiem –nie mam pojęcia czemu to powiedziałam.
-W zasadzie możesz mi się teraz odwdzięczyć mówiąc mi swoje imię.
-Cher –wyciągam do niego rękę.
-Christopher Jacob Richardson –zachichotałam, jak te puste blondynki z filmów, może dlatego, że moje imię przy jego jest tak krótkie jak mój czas spędzony w szkole. –Masz rzadkie imię, czy to po tej piosenkarce? –ściska delikatnie moją dłoń.
-Tak mi się wydaje. Wiesz Chris –uśmiechnął się do mnie szczerze przez to jak zdrobniłam jego imię –Naprawę miło mi było cię poznać, ale muszę już iść.
-Ciebie też, do zobaczenia. Cher.
                I wyszłam tak po prostu, co za szczęście, że go poznałam, bo sama nie wiem ile bym tak jeszcze siedziała.
-Cher?! Cher!
                Jeszcze kilka razy ktoś mnie wołał, a ja z uśmiechem na twarzy odwróciłam się. Widząc Zayna mina mi od razu zrzedła. A kogo ty się spodziewałaś dziewczyno?!
-Gdzieś ty była!
-Jakbyś nie widział, jak mnie ochroniarz zabiera –przewróciłam oczami.
-Dobra nie ważne, chodź już.
Szarpnął za moje ramie, a ja od razu je wyrwałam. Co on sobie myśli nie jest moim ojcem, zresztą mój tatuś nawet aż tak się o mnie nie martwi. Razem poszliśmy w stronę postoju taksówek, który był trochę oddalony od lotniska, przez jakieś rozkopy, ale żadnego samochodu aktualnie nie było.
-Zadzwoń po taksówkę –on nie powiedział, tylko mi rozkazał.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić! –założyłam ręce na piersi.
-No przestań bachorze i dzwoń!
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo nie poprosiłeś.
-Co! Przecież właśnie to robię!
-Nie, ty mi rozkazujesz na każdym kroku!
-No dobrze –odetchnął, by się uspokoić i trochę ochłonąć. –Cher? Czy mogłabyś zadzwonić po taksówkę.
-Niech pomyślę? –udając zamyślenie odpowiadam. –Nie.
-Ty... kurwa żarty sobie ze mnie stroisz! –trochę go wkurwiłam i o to chodziło.
-Tak.
-A czemu księżniczka niby nie może zadzwonić!
-Telefon mi padł po tylu godzinach, a jeśli zapomniałeś to nadal mi go nie oddałeś.
-Co kurwa! Jesteś jakaś nienormalna?!
-A ty niby czemu nie zadzwonisz? Co cwaniaczku? –nachyliłam się do niego
-Bo mi też padła –powiedział już ze spokojem, a ja zaśmiałam się gorzko.
-Niedaleko powinna być stacja benzynowa  może tak znajdziemy telefon, bo nie opłaca nam się już wracać na lotnisko, po tych rozkopach –odezwał się pan wszechwiedzący i rozkazujący –Chodź Cher!
                No co zgapiłam się, ale szybko go dogoniłam.
***
Szliśmy już jakąś godzinę, może dwie. Byłam strasznie zmęczona i nie miałam na nic siły. Ta stacja miała być niedaleko. Mieliśmy iść max dwadzieścia minut, a nie razy dziesięć. Dobrze, że nie miałam ze sobą bagażu, a jest już u wujka.
-A właściwie to czemu nie zadzwoniłeś na lotnisku, czekając na mnie? Ktoś by nam na pewno pomógł.
-Pytałem się, ale nie udostępniają takich rzeczy.
-Albo po prostu tobie –prychnęłam pod nosem, ale chyba to usłyszał, bo się zatrzymał.
-Co to miało znaczyć?!
-To, że jesteś rządzicielem i na wszystkich się drzesz, chodź nie masz racji.
-Ja zawsze ją mam.
-Ta jasne –sarkazm załatwi wszystko. –Właśnie o takim zachowaniu mówię.
                Zayn coś jeszcze do mnie warczy, ale go nie słucham i idę dalej słysząc za sobą jego kroki.
***
                Nigdy więcej nie zgodzę się z tym idiotą. Jak można być takim hipokrytą. Szliśmy z dwie godziny zanim doszliśmy do tej durnej stacji benzynowej na jakimś uboczu. Chyba nie do końca Zaynowi chodziło o tą właśnie stację, ale niech się ciesz, że do jakiejś doszliśmy, bo inaczej bym mu łeb oderwała.
-Idę sobie kupić coś do jedzenia.
-Poczekaj na mnie chwilę ogarnę transport i kupie coś.
                Poszedł w stronę budki telefonicznej, która znajdowała się w środku małego sklepiku, obok kasy,  ale co ja go będę słuchać. Mam stać na środku jak idiotka? Poszłam za nim, a potem stanęłam obok, by go obserwować. Wziął słuchawkę telefoniczną i przyłożył do uch, drugą ręką szukając coś w kieszeni. Potem przytrzymując ramieniem słuchawkę o ucho zaczął szukać obiema rękoma czegoś w tych cholernie obcisłych, czarnych spodniach. Gdy już znalazł to czego szukał, a okazały się nimi pieniądze westchnął. Spojrzał na mnie z zawstydzoną miną.
-Masz drobne?
                Przewróciłam oczami. No tak oczywiście, że nie ma funtów i żadnych drobnych w tej walucie.
-Trzymaj –podałam mu trochę pieniędzy.
                Podeszłam do miło uśmiechającej się staruszki przy kasie, może ma coś do jedzenia, bo mój brzuch od jakiś dwudziestu minut odstawia mi operę.
-Kochanie są jedynie kanapki.
-To poproszę, obojętnie jaką.
Staruszka ma około sześćdziesiąt lat. Przy kości i niższa nawet ode mnie. Na swoją idealnie wyprasowaną białą koszulę narzucony ma kraciasty fartuszek. Włosy idealnie ułożone, a makijaż delikatny i elegancki. Jest strasznie miła i ciągle się uśmiecha. Ciekawe czy często tu ktoś przyjeżdża? Bo chyba się ucieszyła z naszych „odwiedzin”.
-Rzadko kiedy, ktoś nie stąd nas odwiedza. To jest małe miasteczko, a w okolicy wszyscy się znają po imieniu.
-Rozumiem –oczywiście, że nie rozumiałam, ja nawet nie znałam połowy sąsiadów
-Przyjechali państwo na urlop? Mogę polecić wspaniały hotel dla nowożeńców –puściła mi oczko.
-O nie nie nie, my nie jesteśmy razem. On jest tylko... moim bratem.
-Może się nie znam, ale nawet nie jesteście podobni.
-Przyrodnim.
Nie chciałam się zwierzać Cristin, ale w jej oczach był taki spokój. Skąd wiem jak się nazywa? Miała tak na plakietce, dziwne skoro wszyscy się tu znają to po co jej ta karteczka, może takie wymogi. Jej twarz pałała takim optymizmem i troską, której nie zaznałam wcześniej nawet od swojej rodzicielki. Czułam jakbym mogła jej powiedzieć nawet najmroczniejszy sekret, a ona zachowałaby go w bezpiecznym miejscu.
-Nie martw się kochana widzę jak na ciebie patrzy –przykryła swoją ręką moją, podając drugą bułkę –Wszystko się ułoży.
                Nie byłam tego taka pewna, ale z lekko przymuszoną wdzięcznością wysłałam w jej stronę delikatny uśmiech. Podziękowałam jej, chodź szczerze nie wiem czy za jedzenie, czy coś innego.
                Skierowałam się w stronę drzwi toalety. Zamaszyście je otworzyłam i tak samo szybko wpakowałam się do sierotka. Pomieszczenie było malutkie, nie wiem nawet czy zmieściłyby się tu dwie osoby, przez dużą wystającą umywalkę. Ściany i podłoga wyłożone są kafelkami, a dzięki małemu okienku do sierotka wlatywało orzeźwiające powietrze zewnątrz. W przeciwieństwie do umywalki toaleta była mała i nisko osadzona.
Musiałam trochę ochłoną tym całym lotem i tym co się dzieje. Nie chciałam tego. Wolałabym siedzieć spokojnie w znanym mi miejscu, w domu. Jednak tam nikt się nie liczy moim zdaniem odkąd pamiętam. Przez przypływ negatywnych emocji musiałam się ochłodzić, więc przepłukałam twarz wodą i odetchnęłam głęboko. Spojrzałam w lustro i zauważyłam, że młoda szatynka mi się przypatruje. Każdemu detalowi mojej twarz, a na końcu moim oczom wnikliwie i protekcjonalnie. Nie były już takie jak kiedyś lśniące i wesołe, teraz są smutne. Tą kobietą jestem ja. Kiedy się tak zmieniłam? Dawniej nigdy w życiu nie odważyłabym się powiedzieć komuś prosto w twarz prawdy, a tym bardziej tej brutalnej. Teraz strzelam prosto z mostu.
Moje dziwne, ale wnikliwe przemyślenia zakłócił dziwny huk. Chcąc dowiedzieć się o co chodzi podjęłam próbę otworzenia drzwi, ale na darmo. Spróbowałam jeszcze kilkakrotnie pchnąć je, ale nic. Te wadliwe drzwi były naprawdę cieniutkie, jak z kartonu, więc mogłabym w ostateczności  wyważyć je, ale wolałam nie demolować tutaj nic. Przyłożyłam ucho do „kartonu” i nasłuchiwałam. Słychać było tylko czyjś ciężki oddech i już wiedziałam.
-Zayn otwieraj!
Czekałam na odpowiedź , ale doczekałam się tylko ciszy.
-To nie jest śmieszne!
Krzyczałam coraz głośniej, ale na nic to się zdało.
-Zayn! –w desperacji zaczęłam walić w te cholerne drzwi.
                Nagle coś skrzypnęło, a ja uświadomiłam sobie, że to właśnie moja brama do wolności. Jednak pomyliłam się, bo zobaczyłam twarz mulata, wpychającego się do tego pomieszczenia.
-Ty cholerny idio...! –zatkał mi usta, a palec u drugiej ręki przykłada do swoich, co oznaczyło chyba bym była cicho?
Sama nie wiem czemu się posłuchałam. Może przez te oczy ich głębie. Są tak ciemne, że nie widzę gdzie zaczyna się zielenica. Podobnie jak u mnie z jego oczu nie da się z nich nic wyczytać, jakby całe uczucia ulotniły się kilka lat temu. Przez wspomniana z przeszłości w jednej chwili oprzytomniałam. Odskoczyłam od niego natychmiastowo. Jednak coś mi mówiło bym ten ostatni raz  się go posłucha i chodź przez chwilę być cicho. Po chwili kiwa głową, jakby z wdzięcznością.
-Zwariowałeś? –szepnęłam nieświadomie.

-Przeciśnie się twoja dupa przez okno? –zadał pytanie, ale jakby sam do siebie, równie cicho jak ja.

~ ~ ~ 
Długo czekaliście, ale mam nadzieje, że warto było. Podzielcie się ze mną co o tym sądzicie. I mam nadzieje że się nie załamaliście przez Zayna i popieracie go. Słyszeliście "I Won't Mind"? Do następnego i jak najszybciej.
xo Izzy
Komentarz = Motywejszyn

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział?

Jeśli jeszcze nie wiecie to Zayn oficjalnie odszedł z 1D (smputeczek), osobiście przykro mi się zrobiło (ryczałam), ale życie nadal trwa. Oby reszta chłopaków dalej dążyła do...teraz to już spełnili marzenia, czy o to właśnie chodzi, że zrobił to co zamierzał i skończył?

A co do ff? Więc tak na pewno będę pisać dalej i mam nadzieje, że jeśli Zayn był waszym ulubieńcem (ja tam kocham ich wszystkich nadal) to umili wam te opowiadanie.

Kiedy kolejny rozdział? Niedługo święta, więc na pewno nadrobię zaległości i pododaje kilka rozdziałów. 
Nie chcę się tłumaczyć, ale ostatnio byłam chora i miałam strasznie dużo do nadrobienia w szkole i jakoś tak wyszło, że nie było ani chwili wytchnienia, a nie chcę byle czego publikować.
Dobra Misiaczki mam nadzieje, że się trzymacie
xo Izzy

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 10

-Nie mogę się już doczekać naszego wyjazdu do Anglii.
-Naszego!?
***
                Kolejny dzień jak co dzień. Dziś poniedziałek i zastanawiałam się co ja robie jeszcze w łóżku, a nie w szkole. Nawet mnie nikt nie obudził z łaski swojej. Może chciałam się wybrać do tej durnej budy. Taaa nikt by się nie nabrał.
                Swoją drogą moja szkoła sama w sobie nie jest zła, ale po prostu wolałabym w tym czasie być gdzie indziej. I jeszcze te mundurki, których nie nosimy z Hazzą, inni też nie. Może jest nieliczna grupka kujonów, która chce się podlizać nauczycielom i dyrektorowi, by dostać stypendium, ale ja ich nie trawie. Głupia kamizelka z tarczą szkoły po co to. W innych prywatnych liceach trzeba nosić plisowane spódniczki i krawaty, a u nas to co innego. Można powiedzieć, że nasza szkoła to mieszanina ludzi i tylko nieliczni to ci z „kasą”. Ale musze chodzić do takiej szkoły, bo do innej mnie nie przyjmują , ze względu na zachowanie.
                Co do ranka to był zupełnie dziwny i leniwy. Nie chciało mi się nawet podnieść tyłka. Jednak, gdy w końcu to zdobiłam od razu skierowałam się do kuchni. Victor siedział na wysokim taborecie czytając dzisiejszą gazetę. Gdy mnie zobaczył od razu się uśmiechnął. Odwzajemniłam to i usiadłam obok niego, zaglądając przez jego ramie do dzisiejszej gazety.
-Co się w świecie dzieje?
-Oprócz kolejnych zabójstw, porwań i szczęśliwie ocalałych? To właściwie nic –wzruszył ramionami. -Co sobie dziś życzysz panienko Cher?
-Prosiłam cię.
-Tak wiem, ale przyzwyczajenie.
-Dobra, ale jak nie ma w pobliżu starych mów mi tylko Cher –chodź wiecznie to powtarzam to on i tak swoje mówi, chodź dla żartów, że jak już nie będzie potrzebny to będzie mi mówił tylko Cher, ale nie wyobrażam sobie ranka bez Victora.
-Co mi dzisiaj zaserwujesz?
-Co tylko będziesz chciała.
-Mam taką straszną ochotę na sadzone jajka na bekonie.
-Już się robi.
                Victor jest nie odgadnioną osobą. Czasem zachowuje się naprawdę dziwnie, jak na swój wiek, bo chodź zachowuje się czasem jak podstarzały dziadek to w rzeczywistości ma trochę po trzydziestce. Ale jest spoko, jako wolny słuchacz. Co dziennie siadał ze swoją gazetą i robił mi śniadanie, nie ważne, czy to byłam szusta rano, czy pierwsza popołudniu, on był i czekał. Śmiałam się, że w przyszłości będzie świetnym ojcem i mężem, na pewno lepszym od mojego.  Dogadywałam się z nim lepiej niż z własnym, chodź niewiele mówił to gdy już to robił to potrafił doradzić.
-Victor? A tak właściwie to czemu nie masz rodziny?
-Co? –chyba pierwszy raz zapytałam się go o tak prywatne pytanie, bo nigdy mnie to nie interesowała. –Kto powiedział, że jej  nie mam? Hmm.
-No bo spędzasz tu całe dni –już myślałam, że mi nie odpowie.
–Znam cię już od maluśkiego i nigdy mnie o to nie pytałaś, czy coś się stało?
-Nie tylko tak się zastanawiam, kto dla mnie jest rodziną? –Bo rodzice na pewno nie –Ale tego już nie powiedziałam na głos.
-Ale Cher rodzina to nie tylko żona i dzieci. To także przyjaciele i osoby którymi się otaczasz i spędzasz czas –to właśnie takiej odpowiedzi potrzebowałam, on zawsze odpowiada na pytania tak jakby wiedział co mi siedzi w głowie –Panienko powinnaś się już ubrać, jeśli chcesz mieć jeszcze czas na spakowanie.
A no tak dziś jadę do wujka.
-A co ze szkołą, przecież nie mogę opuścić tylu zajęć?! -
-Panienko Cher na tyle dobrze cię znam, że chętnie stracisz parę tych lekcji –zaśmiał się ze mnie, no miał rację, bo w rzeczywistości to się cieszę, bo nie będę musiała siedzieć na lekcjach, ale też mi się nie uśmiech siedzieć u stukniętego wujka.
***
                W czasie śniadania uświadomiłam sobie, że nie mam przy sobie bardzo ważnej rzeczy, więc poszłam do siebie, ale nie miałam zamiaru się pakować. Może w taki sposób opóźnię wyjazd o nawet jeden dzień. Szukałam telefonu po całym pokoju, przekupując całą pościel na łóżku, ale myśli miałam ponad tym. Myślałam, czy w Anglii będzie tak fajnie jak wtedy gdy byliśmy dziećmi, ale od tamtego czasu trochę się zmieniło. Po dziesięciu minutach się poddałam i postanowiłam osobiści pojechać do Harrego, bo właśnie po to szukałam tego cholernego telefony, by powiedzieć mu smutną wiadomość o wyjeździe. Ubrałam na siebie zwykłe jeansy i białą bluzkę, do tego kolorowe New Balance i zeszłam na dół. Jednak mój plan przekreśliła jedna bardzo wkurzająca osoba, a właściwie moja rodzicielka, siedząca w jadalni.
-A gdzie to się wybierasz?
-Nie twój interes.
-Grzeczniej proszę
A co mi tam powiem jej i tak nic z tym nie zrobi.
-Jadę do Harrego, pożegnać się z nm.
-Ale to nie możliwe.
-Dlaczego niby?!  Zabronisz mi?
Dobijała mnie ta kobieta co zabroni mi?! Nie będę widziała mojego przyjaciela, nie wiadomo ile, a ona jeszcze mi nie pozwala się z nim spotkać!
-Nie o to chodzi, ale dopiero Zayn poszedł po twój samochód do warsztatu.
                Co?! Ale jak to, ja nie odstawiałam mojego samochodu do warsztatu, więc skąd Zayn wie  gdzie on jest przecież powinien stać w garażu...chwila no tak pamiętam zostawiłam go przed tym klubem. -Trzepnęłam się w czoło. Skoro tak to po co mój braciszek mnie chroni i mówi mamie, że jest w warsztacie, skoro stoi gdzie indziej. Mógłby wygadać prawdę i po sprawie. Ale tego nie zrobił?
-Mam nadzieje, że jesteś gotowa, bo gdy Zayn wróci to od razu wyjeżdżacie –ciągnęła swoje wywody.
-Ale się jeszcze nie spakowałam i nie dokończyłam śniadania –wskazałam na talerz leżący na kuchennym blacie, nie lubiłam jeść w jadalni i tak zazwyczaj była pusta.
-Nic nie szkodzi kupisz coś na lotnisku, a twoje walizki już czekają u wujka –uśmiechnęła się chytrze.
                Czy moja matka właśnie mnie przechytrzyła? Do tego jeszcze ją to cieszyło?! To chore, dlaczego mi to robi? Co ja takiego zrobiłam? I do cholery jasnej, gdzie jest mój telefon?!
-O właśnie Zayn przyjechał, możesz już do niego pójść, zobaczymy się za dwa tygodnie.
-Dlaczego tak krótko chętnie posiedzę tam nawet miesiąc –nieprawda, nie chcę spędzać tam nawet dnia, a co dopiero DWÓCH tygodni.
-Mam nadzieje, że –nie zwróciła nawet najmniejszej uwagi na mój komentarz –ten wyjazd cię czegoś nauczy i gdy wrócisz to znów będziesz...
-Nie będę taka jak kiedyś –przerwałam jej i pobiegłam na górę po torbę i telefon, w końcu muszę powiedzieć Lot i Harremu, że wyjeżdżam.
-Tego szukasz?
                Odwróciłam się , a w ręku Zayna spoczywał mój telefon. Gdzie go znalazł?! Złodziej!
-Dawaj to! To nie twoje! –rzuciłam się na niego.
Jednak chłopak był szybszy i schował urządzenie za plecami. Uhhh co za narcyz. Chciałam jakoś zabrać mu moją własność, ale nie, ten palant podniósł rękę do góry i teraz nie mam szans na odzyskania zguby. Jestem od niego o głowę niższa, ale co mi szkodzi. Zaczęłam podskakiwać, ale to nie dało żadnego skutku.
-Zachowujesz się jak dziecko. Oddaj!
-Nie –powiedział jak mały dzieciak, wywalając język.
-Dobra –poddałam się, ale tylko pozornie. –Czego chcesz w zamian.
-Niech pomyślę –podrapał się po brodzie. –NIC! Oddam ci kiedy indziej
No pięknie. Wzięłam swoją torbę i skierowałam się w stronę wyjścia z mojego pokoju, ale zatrzymała mnie czyjaś ręka, mocno ściskająca moje ramie. Zayn przywarł mnie do ściany. Głowę miał spuszczaną ciężko oddychał, podobnie jak ja. Drugą ręką mocno walnął w ścianę tuż przy mojej twarzy, aż podskoczyłam ze strach. To zaczynało być chore i bolesne. Syknęłam z bólu.
-Zayn...? To boli –powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
                Nieznacznie zluźnił uścisk. Ale wciąż się nie ruszał, chyba zawzięcie o czymś myślał. Po dłuższej chwili podniósł głowę, a w jego oczach można było przeczytać wszystko, ale nic nie rozszyfrować. To jak czytać po obcym ci języku, ale nadal nie rozumiesz co pisze. Przez mały ułamek sekundy widziałam ból i bezsilność, jakby wołał o pomoc. Zbliżył swoją twarz do mojej, zmienił kierunek swojej dziwnej drogi do mojej szyi i przejechał po niej nosem. Aż mnie przeszły ciarki. Jechał coraz wyżej, aż do mojego ucha, przygryzł płatek mojego ucha.
-Zayn, Cher chodźcie, bo się spóźnicie.
                Na co się spóźnimy w tej jednej chwili przypomniało mi się co się dzieje dookoła mnie.
-Jeszcze z tobą nie skończyłem –szepnął mi do ucha, tak zmysłowo i delikatnie, że nie podejrzewałabym go o cokolwiek złego.
Mulat szybko się ode mnie oderwał i wyszedł. Tak po prostu, a ja stałam osłupiała, słysząc jego ciężkie kroki po schodach i szybkie bicie mojego serca.
-Cher! –usłyszałam nawoływanie mojej matki i chyba wołała mnie więcej niż raz.
-Idę!
***
-Masz zamiar się do mnie nie odzywać przez cały lot?
                Okazało się, że ten „wyjazd” tak naprawdę jest lotem. W końcu musimy przelecieć cały ocean. To będzie dłłłłłługi lot. Może jeszcze nie mówiłam, ale nie lubię latać. Nie źle to powiedziałam, bo nie lubic to można brukselki, ja po prostu się boje i to jest jedna z nielicznych rzeczy, których się boje.
-Właśnie taki mam zamiar.
                Odwróciłam głowę w drugą stronę i założyłam na uszy słuchawki zamykając oczy, ale przed włączeniem muzyki jeszcze usłyszałam...


-I kto tu jest dzieciakiem –prychnął Zayn

~ ~ ~ 
Pewnie nie spodziewaliście się czegoś takiego, trochę krótki L Pewnie myśleliście, że będę już pisać o tym wyjeździe, że już na nim są, ale muszę jeszcze trochę nad tym rozdziałem popracować, ale jak tylko będzie gotowy to od razu się pojawi. Pozdrawiam was Aniołki
Xo Izzy

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 9

Oparłam się o ścianę ręką, zamykając przy tym na chwilę oczy.
-Muszę wrócić do domu.
***
                Drzwi delikatne chrząknęły. Nie miałam już siły na nic, a te małe schodki przed domem już mnie totalne dobiły. Stopy mnie paliły jakbym przeszła przez dróżkę żarzących  się węgielków. Kto normalny wychodzi gdzieś dalej bez samochodu w powrotną drogę. A jeśli mowa  o aucie to gdzie właściwe jest moje?! O cholera, przecież zostawiłam go na parkingu przy klubie...
-Witam cie młoda damo –moja matka powiedziała ze spokojem, ale po jej twarzy mogłam wywnioskować, że jest zdenerwowana.
-Gdzie byłaś?
-Musiałam się przewietrzyć.
-Nie kłam! –chyba pierwszy raz się tak zdenerwowała, bo nigy nie słyszałam by na kogoś krzyknęła tak głośno.
                Szczerze mówiąc to nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Totalnie mnie zatkało. Taka konfrontacja przypomina mi tą z przed zaledwie pół roku, gdy pierwszy raz poszłam na poważne wagary i zmieniłam się w stosunku do innych. Myślałam, że to koniec naszej „rozmowy” i chciałam wyjść, ale ona złapała mnie za przedramię, zatrzymując przy tym.
-Nie wymigasz się tak szybko panienko.
                Popatrzyłam na moją matkę wściekle, a ona poluźniła prawie niewyczuwalne swój uścisk, wokół mojej skóry. Jednym szybkim ruchem wyrwałam się z jej uścisku.
                Zastanawiałam się, czy jestem aż taka zła, że własna matka się mnie...hmmm? Boi? W ciągu tych ponad sześciu miesięcy wiele się zdarzyło, ale to uświadomiło mi, że świat wcale nie jest taki kolorowy jaki wydawał mi się dotychczas. Zaczęłam czuć się zagubiona i samotna. Chodź jako mała dziewczynka często spędzałam wolne chwile w samotności, nadając imiona moim pluszakom i gadając z nimi, to potem to się diametralnie zmieniło za sprawą jednej osoby. Dokładnie nie pamiętam mojego życia, jak byłam malutka, może dlatego bo ono zaczęło się dopiero gdy on wszedł do mojego świata, więc tak naprawdę niewiele straciłam.
-Słyszałam wszystko co tu się działo.
-Od kogo niby? –prychnęłam
-Od policji i... –nie dokończyła zakłopotana. –To nie ważne skąd, ale z jakim skutkiem. Zrobiłaś wielką imprezę pod moją nieobecność!
-Nie pierwszy i nie ostatni.
-Ale ta była...hmmm „w swoim rodzaju”? Narkotyki? I...
                Nie musiała kończyć doskonale wiedziałam o co jej chodzi. A potem przypomniałam sobie co zrobiłam poprzedniej nocy. Zdjęcia! Pomacałam się po kieszeniach od spodni, szukając komórki w ekspresowym tempie. Gdzie on jest!? Rozejrzałam się. Kurwa! Zostawiłam go gdzieś. O jest na kanapie. Przez to, że byłam nie daleko szybkim krokiem doszłam do niego i zaczęłam przeglądać. Galeria.
-To dowody, że to nie moja wina.
                Popatrzyła na wyświetlacz i zaczęła oglądać inne zdjęcia z dziwnym wyrazem twarzy. Jej kącik ust lekko drgnął, ale potem szybko zmieniła swój wyraz twarzy i popatrzyła na mnie surowym wzrokiem.
-Że niby te zdjęcia?
Teraz to ona pokazała mi wyświetlacz, na którym byłam ja z Harrym. Robiliśmy głupie miny do kamery. Nerwowo oglądałam następne zdjęcia, aż do ostatnio zrobionego, a tam ja siedząca na kanapie w czarno białym filtrze. Gdzie są do kurwy nędzy te zdjęcia co zrobiłam na imprezie?! Co!? Gdzie jest moja ochrona i Zayn!? To na niego miała przejść wina!
-Mam dosyć twoich kłamstw. Powinnaś trochę nauczyć się odpowiedzialności. Musisz wiedzieć jakie mogą być konsekwencje. Dlatego postanowiłam, że wyjedziesz do wujka Alfreda.
                O nie on jest jakiś chory na głowę. Wraz z Zaynem w czasie letniej przerwy wyjeżdżaliśmy do wujka Alfreda. Mieszka on w Anglii. Zawsze nam się tam podobało, ale byliśmy wtedy mali. Wraz z Liamem, który się tam przeprowadził, a czasem nas odwiedzał, jako nastolatkowie szaleliśmy na imprezach. Chodź ja nadal jestem nastolatką, a oni wszyscy zachowują się jakby byli wielce dorośli, to wtedy byłam zawsze ta najmłodsza. Można było powiedzieć, że miałam kilku starszych braci, którzy się mną opiekowali.
-Nigdzie się nie wybieram.
-Nie masz wyboru, za dwa dni jedziesz i nie ma sprzeciwy, chyba, że chcesz odrobić zaległe prace społeczne.
                Ups! Totalne o nich zapomniałam. Z Harrym kiedyś dla żartów obsmarowaliśmy szafki farbą, na kolorowo, by nie świeciły taką nudną szarością. Chlapaliśmy kolorami, prosto z puszek i trochę ubrudziliśmy dookoła ściany i podłogę. Pewnie zastanawialiście się skąd mieliśmy farby? To były poprzednie zaległe prace społeczne, a konkretnie dali nam farbę na odmalowanie ścian, ale zamiast tego zabraliśmy  puszki i ozdobiliśmy szafki w szkole. Nikt nie narzekał, że jest brzydko, tylko niektórzy trochę się ubrudzili, ale kto dotyka nie wyschniętej fary? Trzeba niemieć mózgu! I tak właśnie wraz z Loczkiem mieliśmy do odpracowania jakoś z 500 godzin społecznych do nadrobienia, ale dzięki hojności moich rodziców, na rzecz szkoły zostały wpłacone datki, dali nam jeszcze jedną szansę, a potem następną i następną i tak w kółko.
-Lepiej się spakuj.
Pokazałam jej środkowy palec, ale akurat się odwróciła i nawet mnie nie zauważyła. Co za dzień, dopiero się zaczął i już się zapowiada źle i na najbliższy czas tak będzie. Wchodząc po schodach kilka krotne się potknęłam. Skręciłam w  stronę mojego pokoju, a tam co za miła niespodzianka Pan Zayn, w własnej osobie.
Ręce miał splecione na klatce piersiowej, w ten charakterystyczny dla niego sposób. Na pewno brał prysznic, bo lekko wilgotne kruczoczarne włosy spadały mu na czoło. Miła odmiana. Koszulek przylegał do jego idealnie wyrzeźbionego ciała. Musiał chodzić na słowne w ostatnim czasie. A luźne dresy swobodne leżały na biodrach. Przygryzł wargę, a to zaczęło mnie denerwować.
Gdy przechodziłam obok niego czułam jak śledził mnie wzrokiem. Usłyszałam stłumiony stukot butów, chyba się oderwał od ściany.
-Coś taka cicha tym razem?
-A czy zabójca mówi o planowanym morderstwie?
-Czyżbyś planowała na mnie zamach?
 -Może.
-Raczej by ci się to nie udało –prychnął, a mnie zaczynał coraz bardziej wkurwiać.
                Nie mam pojęcia czego ode mnie chce, ale jest strasznie upierdliwy. Jak przysłowiowy wrzut na dupie. Zachowywaliśmy się jak małe dzieci, chodź jako szkraby nie kłóciliśmy się, chyba że o to kto zje więcej pączków w tłusty czwartek.
-Wiesz co Malik, nawet tuzin anty terrorystów by ci nie pomogła -odwróciłam się w jego stronę.
Zbyt szybko, bo prawie się przewaliłam, gdyż jego twarz była niecałe dziesięć centymetrów od mojej. Widziałam każdą drobną niedoskonałość na jego twarzy, delikatny zarost, który mogłam prawie poczuć na swoim policzku jeśli tylko bym tego chciała, a ten seksowny pół uśmiech powalał z nóg. Jednak nic nie było równe z jego oczami, z których czasami nie było można nic wyczytać, ale Ne tym razem. Chyba cie przechytrzyłam. W tym czekoladowym spojrzeniu było coś dziwnego sama nie wiem co. Po prosty hipnozy wały mnie. Na chwilę w nich pojawiły się iskierki radości, ale tak szybko jak się pojawiły to i zniknęły, a zamiast tego pojawiła się zawziętość.
-Nie mogę się już doczekać naszego wyjazdu do Anglii.

-Naszego!?

~ ~ ~ 
Bum! Późno, ale jest

Nie będę się usprawiedliwiać niczym, bo to bez sensu, po prostu kolejne rozdziały będą pojawiać się niespodziewanie, ale nie martwcie się na twitterze zawsze kilka minut przed wychodzi zapowiedź.

KOMENTARZ = SZYBCIEJ KOLEJNA CZĘŚĆ