-Nie mogę się już
doczekać naszego wyjazdu do Anglii.
-Naszego!?
***
Kolejny
dzień jak co dzień. Dziś poniedziałek i zastanawiałam się co ja robie jeszcze w
łóżku, a nie w szkole. Nawet mnie nikt nie obudził z łaski swojej. Może
chciałam się wybrać do tej durnej budy. Taaa nikt by się nie nabrał.
Swoją
drogą moja szkoła sama w sobie nie jest zła, ale po prostu wolałabym w tym
czasie być gdzie indziej. I jeszcze te mundurki, których nie nosimy z Hazzą,
inni też nie. Może jest nieliczna grupka kujonów, która chce się podlizać
nauczycielom i dyrektorowi, by dostać stypendium, ale ja ich nie trawie. Głupia
kamizelka z tarczą szkoły po co to. W innych prywatnych liceach trzeba nosić
plisowane spódniczki i krawaty, a u nas to co innego. Można powiedzieć, że
nasza szkoła to mieszanina ludzi i tylko nieliczni to ci z „kasą”. Ale musze
chodzić do takiej szkoły, bo do innej mnie nie przyjmują , ze względu na
zachowanie.
Co do
ranka to był zupełnie dziwny i leniwy. Nie chciało mi się nawet podnieść tyłka.
Jednak, gdy w końcu to zdobiłam od razu skierowałam się do kuchni. Victor siedział
na wysokim taborecie czytając dzisiejszą gazetę. Gdy mnie zobaczył od razu się
uśmiechnął. Odwzajemniłam to i usiadłam obok niego, zaglądając przez jego ramie
do dzisiejszej gazety.
-Co się w świecie dzieje?
-Oprócz kolejnych zabójstw, porwań i szczęśliwie ocalałych?
To właściwie nic –wzruszył ramionami. -Co sobie dziś życzysz panienko Cher?
-Prosiłam cię.
-Tak wiem, ale przyzwyczajenie.
-Dobra, ale jak nie ma w pobliżu starych mów mi tylko Cher
–chodź wiecznie to powtarzam to on i tak swoje mówi, chodź dla żartów, że jak
już nie będzie potrzebny to będzie mi mówił tylko Cher, ale nie wyobrażam sobie
ranka bez Victora.
-Co mi dzisiaj zaserwujesz?
-Co tylko będziesz chciała.
-Mam taką straszną ochotę na sadzone jajka na bekonie.
-Już się robi.
Victor
jest nie odgadnioną osobą. Czasem zachowuje się naprawdę dziwnie, jak na swój
wiek, bo chodź zachowuje się czasem jak podstarzały dziadek to w rzeczywistości
ma trochę po trzydziestce. Ale jest spoko, jako wolny słuchacz. Co dziennie
siadał ze swoją gazetą i robił mi śniadanie, nie ważne, czy to byłam szusta
rano, czy pierwsza popołudniu, on był i czekał. Śmiałam się, że w przyszłości
będzie świetnym ojcem i mężem, na pewno lepszym od mojego. Dogadywałam się z nim lepiej niż z własnym,
chodź niewiele mówił to gdy już to robił to potrafił doradzić.
-Victor? A tak właściwie to czemu nie masz rodziny?
-Co? –chyba pierwszy raz zapytałam się go o tak prywatne
pytanie, bo nigdy mnie to nie interesowała. –Kto powiedział, że jej nie mam? Hmm.
-No bo spędzasz tu całe dni –już myślałam, że mi nie
odpowie.
–Znam cię już od maluśkiego i nigdy mnie o to nie pytałaś,
czy coś się stało?
-Nie tylko tak się zastanawiam, kto dla mnie jest rodziną?
–Bo rodzice na pewno nie –Ale tego już nie powiedziałam na głos.
-Ale Cher rodzina to nie tylko żona i dzieci. To także
przyjaciele i osoby którymi się otaczasz i spędzasz czas –to właśnie takiej
odpowiedzi potrzebowałam, on zawsze odpowiada na pytania tak jakby wiedział co
mi siedzi w głowie –Panienko powinnaś się już ubrać, jeśli chcesz mieć jeszcze
czas na spakowanie.
A no tak dziś jadę do wujka.
-A co ze szkołą, przecież nie mogę opuścić tylu zajęć?! -
-Panienko Cher na tyle dobrze cię znam, że chętnie stracisz
parę tych lekcji –zaśmiał się ze mnie, no miał rację, bo w rzeczywistości to się
cieszę, bo nie będę musiała siedzieć na lekcjach, ale też mi się nie uśmiech
siedzieć u stukniętego wujka.
***
W
czasie śniadania uświadomiłam sobie, że nie mam przy sobie bardzo ważnej
rzeczy, więc poszłam do siebie, ale nie miałam zamiaru się pakować. Może w taki
sposób opóźnię wyjazd o nawet jeden dzień. Szukałam telefonu po całym pokoju,
przekupując całą pościel na łóżku, ale myśli miałam ponad tym. Myślałam, czy w Anglii
będzie tak fajnie jak wtedy gdy byliśmy dziećmi, ale od tamtego czasu trochę
się zmieniło. Po dziesięciu minutach się poddałam i postanowiłam osobiści
pojechać do Harrego, bo właśnie po to szukałam tego cholernego telefony, by
powiedzieć mu smutną wiadomość o wyjeździe. Ubrałam na siebie zwykłe jeansy i
białą bluzkę, do tego kolorowe New Balance i zeszłam na dół. Jednak mój plan przekreśliła
jedna bardzo wkurzająca osoba, a właściwie moja rodzicielka, siedząca w
jadalni.
-A gdzie to się wybierasz?
-Nie twój interes.
-Grzeczniej proszę
A co mi tam powiem jej i tak nic
z tym nie zrobi.
-Jadę do Harrego, pożegnać się z nm.
-Ale to nie możliwe.
-Dlaczego niby?!
Zabronisz mi?
Dobijała mnie ta kobieta co
zabroni mi?! Nie będę widziała mojego przyjaciela, nie wiadomo ile, a ona
jeszcze mi nie pozwala się z nim spotkać!
-Nie o to chodzi, ale dopiero Zayn poszedł po twój samochód
do warsztatu.
Co?!
Ale jak to, ja nie odstawiałam mojego samochodu do warsztatu, więc skąd Zayn
wie gdzie on jest przecież powinien stać
w garażu...chwila no tak pamiętam zostawiłam go przed tym klubem. -Trzepnęłam
się w czoło. Skoro tak to po co mój braciszek mnie chroni i mówi mamie, że jest
w warsztacie, skoro stoi gdzie indziej. Mógłby wygadać prawdę i po sprawie. Ale
tego nie zrobił?
-Mam nadzieje, że jesteś gotowa, bo gdy Zayn wróci to od
razu wyjeżdżacie –ciągnęła swoje wywody.
-Ale się jeszcze nie spakowałam i nie dokończyłam śniadania –wskazałam
na talerz leżący na kuchennym blacie, nie lubiłam jeść w jadalni i tak
zazwyczaj była pusta.
-Nic nie szkodzi kupisz coś na lotnisku, a twoje walizki już
czekają u wujka –uśmiechnęła się chytrze.
Czy
moja matka właśnie mnie przechytrzyła? Do tego jeszcze ją to cieszyło?! To
chore, dlaczego mi to robi? Co ja takiego zrobiłam? I do cholery jasnej, gdzie
jest mój telefon?!
-O właśnie Zayn przyjechał, możesz już do niego pójść,
zobaczymy się za dwa tygodnie.
-Dlaczego tak krótko chętnie posiedzę tam nawet miesiąc
–nieprawda, nie chcę spędzać tam nawet dnia, a co dopiero DWÓCH tygodni.
-Mam nadzieje, że –nie zwróciła nawet najmniejszej uwagi na
mój komentarz –ten wyjazd cię czegoś nauczy i gdy wrócisz to znów będziesz...
-Nie będę taka jak kiedyś –przerwałam jej i pobiegłam na
górę po torbę i telefon, w końcu muszę powiedzieć Lot i Harremu, że wyjeżdżam.
-Tego szukasz?
Odwróciłam
się , a w ręku Zayna spoczywał mój telefon. Gdzie go znalazł?! Złodziej!
-Dawaj to! To nie twoje! –rzuciłam się na niego.
Jednak chłopak był szybszy i
schował urządzenie za plecami. Uhhh co za narcyz. Chciałam jakoś zabrać mu moją
własność, ale nie, ten palant podniósł rękę do góry i teraz nie mam szans na
odzyskania zguby. Jestem od niego o głowę niższa, ale co mi szkodzi. Zaczęłam
podskakiwać, ale to nie dało żadnego skutku.
-Zachowujesz się jak dziecko. Oddaj!
-Nie –powiedział jak mały dzieciak, wywalając język.
-Dobra –poddałam się, ale tylko pozornie. –Czego chcesz w
zamian.
-Niech pomyślę –podrapał się po brodzie. –NIC! Oddam ci
kiedy indziej
No pięknie. Wzięłam swoją torbę i
skierowałam się w stronę wyjścia z mojego pokoju, ale zatrzymała mnie czyjaś
ręka, mocno ściskająca moje ramie. Zayn przywarł mnie do ściany. Głowę miał spuszczaną
ciężko oddychał, podobnie jak ja. Drugą ręką mocno walnął w ścianę tuż przy
mojej twarzy, aż podskoczyłam ze strach. To zaczynało być chore i bolesne. Syknęłam
z bólu.
-Zayn...? To boli –powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Nieznacznie
zluźnił uścisk. Ale wciąż się nie ruszał, chyba zawzięcie o czymś myślał. Po
dłuższej chwili podniósł głowę, a w jego oczach można było przeczytać wszystko,
ale nic nie rozszyfrować. To jak czytać po obcym ci języku, ale nadal nie rozumiesz
co pisze. Przez mały ułamek sekundy widziałam ból i bezsilność, jakby wołał o
pomoc. Zbliżył swoją twarz do mojej, zmienił kierunek swojej dziwnej drogi do mojej
szyi i przejechał po niej nosem. Aż mnie przeszły ciarki. Jechał coraz wyżej,
aż do mojego ucha, przygryzł płatek mojego ucha.
-Zayn, Cher chodźcie, bo się spóźnicie.
Na co
się spóźnimy w tej jednej chwili przypomniało mi się co się dzieje dookoła mnie.
-Jeszcze z tobą nie skończyłem –szepnął mi do ucha, tak
zmysłowo i delikatnie, że nie podejrzewałabym go o cokolwiek złego.
Mulat szybko się ode mnie oderwał
i wyszedł. Tak po prostu, a ja stałam osłupiała, słysząc jego ciężkie kroki po
schodach i szybkie bicie mojego serca.
-Cher! –usłyszałam nawoływanie mojej matki i chyba wołała
mnie więcej niż raz.
-Idę!
***
-Masz zamiar się do mnie nie odzywać przez cały lot?
Okazało
się, że ten „wyjazd” tak naprawdę jest lotem. W końcu musimy przelecieć cały
ocean. To będzie dłłłłłługi lot. Może jeszcze nie mówiłam, ale nie lubię latać.
Nie źle to powiedziałam, bo nie lubic to można brukselki, ja po prostu się boje
i to jest jedna z nielicznych rzeczy, których się boje.
-Właśnie taki mam zamiar.
Odwróciłam
głowę w drugą stronę i założyłam na uszy słuchawki zamykając oczy, ale przed
włączeniem muzyki jeszcze usłyszałam...
-I kto tu jest dzieciakiem –prychnął Zayn
~ ~ ~
Pewnie nie spodziewaliście się czegoś takiego, trochę krótki
L Pewnie myśleliście, że
będę już pisać o tym wyjeździe, że już
na nim są, ale muszę jeszcze trochę nad tym rozdziałem popracować, ale jak tylko
będzie gotowy to od razu się pojawi. Pozdrawiam was Aniołki
Xo Izzy