niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 10

-Nie mogę się już doczekać naszego wyjazdu do Anglii.
-Naszego!?
***
                Kolejny dzień jak co dzień. Dziś poniedziałek i zastanawiałam się co ja robie jeszcze w łóżku, a nie w szkole. Nawet mnie nikt nie obudził z łaski swojej. Może chciałam się wybrać do tej durnej budy. Taaa nikt by się nie nabrał.
                Swoją drogą moja szkoła sama w sobie nie jest zła, ale po prostu wolałabym w tym czasie być gdzie indziej. I jeszcze te mundurki, których nie nosimy z Hazzą, inni też nie. Może jest nieliczna grupka kujonów, która chce się podlizać nauczycielom i dyrektorowi, by dostać stypendium, ale ja ich nie trawie. Głupia kamizelka z tarczą szkoły po co to. W innych prywatnych liceach trzeba nosić plisowane spódniczki i krawaty, a u nas to co innego. Można powiedzieć, że nasza szkoła to mieszanina ludzi i tylko nieliczni to ci z „kasą”. Ale musze chodzić do takiej szkoły, bo do innej mnie nie przyjmują , ze względu na zachowanie.
                Co do ranka to był zupełnie dziwny i leniwy. Nie chciało mi się nawet podnieść tyłka. Jednak, gdy w końcu to zdobiłam od razu skierowałam się do kuchni. Victor siedział na wysokim taborecie czytając dzisiejszą gazetę. Gdy mnie zobaczył od razu się uśmiechnął. Odwzajemniłam to i usiadłam obok niego, zaglądając przez jego ramie do dzisiejszej gazety.
-Co się w świecie dzieje?
-Oprócz kolejnych zabójstw, porwań i szczęśliwie ocalałych? To właściwie nic –wzruszył ramionami. -Co sobie dziś życzysz panienko Cher?
-Prosiłam cię.
-Tak wiem, ale przyzwyczajenie.
-Dobra, ale jak nie ma w pobliżu starych mów mi tylko Cher –chodź wiecznie to powtarzam to on i tak swoje mówi, chodź dla żartów, że jak już nie będzie potrzebny to będzie mi mówił tylko Cher, ale nie wyobrażam sobie ranka bez Victora.
-Co mi dzisiaj zaserwujesz?
-Co tylko będziesz chciała.
-Mam taką straszną ochotę na sadzone jajka na bekonie.
-Już się robi.
                Victor jest nie odgadnioną osobą. Czasem zachowuje się naprawdę dziwnie, jak na swój wiek, bo chodź zachowuje się czasem jak podstarzały dziadek to w rzeczywistości ma trochę po trzydziestce. Ale jest spoko, jako wolny słuchacz. Co dziennie siadał ze swoją gazetą i robił mi śniadanie, nie ważne, czy to byłam szusta rano, czy pierwsza popołudniu, on był i czekał. Śmiałam się, że w przyszłości będzie świetnym ojcem i mężem, na pewno lepszym od mojego.  Dogadywałam się z nim lepiej niż z własnym, chodź niewiele mówił to gdy już to robił to potrafił doradzić.
-Victor? A tak właściwie to czemu nie masz rodziny?
-Co? –chyba pierwszy raz zapytałam się go o tak prywatne pytanie, bo nigdy mnie to nie interesowała. –Kto powiedział, że jej  nie mam? Hmm.
-No bo spędzasz tu całe dni –już myślałam, że mi nie odpowie.
–Znam cię już od maluśkiego i nigdy mnie o to nie pytałaś, czy coś się stało?
-Nie tylko tak się zastanawiam, kto dla mnie jest rodziną? –Bo rodzice na pewno nie –Ale tego już nie powiedziałam na głos.
-Ale Cher rodzina to nie tylko żona i dzieci. To także przyjaciele i osoby którymi się otaczasz i spędzasz czas –to właśnie takiej odpowiedzi potrzebowałam, on zawsze odpowiada na pytania tak jakby wiedział co mi siedzi w głowie –Panienko powinnaś się już ubrać, jeśli chcesz mieć jeszcze czas na spakowanie.
A no tak dziś jadę do wujka.
-A co ze szkołą, przecież nie mogę opuścić tylu zajęć?! -
-Panienko Cher na tyle dobrze cię znam, że chętnie stracisz parę tych lekcji –zaśmiał się ze mnie, no miał rację, bo w rzeczywistości to się cieszę, bo nie będę musiała siedzieć na lekcjach, ale też mi się nie uśmiech siedzieć u stukniętego wujka.
***
                W czasie śniadania uświadomiłam sobie, że nie mam przy sobie bardzo ważnej rzeczy, więc poszłam do siebie, ale nie miałam zamiaru się pakować. Może w taki sposób opóźnię wyjazd o nawet jeden dzień. Szukałam telefonu po całym pokoju, przekupując całą pościel na łóżku, ale myśli miałam ponad tym. Myślałam, czy w Anglii będzie tak fajnie jak wtedy gdy byliśmy dziećmi, ale od tamtego czasu trochę się zmieniło. Po dziesięciu minutach się poddałam i postanowiłam osobiści pojechać do Harrego, bo właśnie po to szukałam tego cholernego telefony, by powiedzieć mu smutną wiadomość o wyjeździe. Ubrałam na siebie zwykłe jeansy i białą bluzkę, do tego kolorowe New Balance i zeszłam na dół. Jednak mój plan przekreśliła jedna bardzo wkurzająca osoba, a właściwie moja rodzicielka, siedząca w jadalni.
-A gdzie to się wybierasz?
-Nie twój interes.
-Grzeczniej proszę
A co mi tam powiem jej i tak nic z tym nie zrobi.
-Jadę do Harrego, pożegnać się z nm.
-Ale to nie możliwe.
-Dlaczego niby?!  Zabronisz mi?
Dobijała mnie ta kobieta co zabroni mi?! Nie będę widziała mojego przyjaciela, nie wiadomo ile, a ona jeszcze mi nie pozwala się z nim spotkać!
-Nie o to chodzi, ale dopiero Zayn poszedł po twój samochód do warsztatu.
                Co?! Ale jak to, ja nie odstawiałam mojego samochodu do warsztatu, więc skąd Zayn wie  gdzie on jest przecież powinien stać w garażu...chwila no tak pamiętam zostawiłam go przed tym klubem. -Trzepnęłam się w czoło. Skoro tak to po co mój braciszek mnie chroni i mówi mamie, że jest w warsztacie, skoro stoi gdzie indziej. Mógłby wygadać prawdę i po sprawie. Ale tego nie zrobił?
-Mam nadzieje, że jesteś gotowa, bo gdy Zayn wróci to od razu wyjeżdżacie –ciągnęła swoje wywody.
-Ale się jeszcze nie spakowałam i nie dokończyłam śniadania –wskazałam na talerz leżący na kuchennym blacie, nie lubiłam jeść w jadalni i tak zazwyczaj była pusta.
-Nic nie szkodzi kupisz coś na lotnisku, a twoje walizki już czekają u wujka –uśmiechnęła się chytrze.
                Czy moja matka właśnie mnie przechytrzyła? Do tego jeszcze ją to cieszyło?! To chore, dlaczego mi to robi? Co ja takiego zrobiłam? I do cholery jasnej, gdzie jest mój telefon?!
-O właśnie Zayn przyjechał, możesz już do niego pójść, zobaczymy się za dwa tygodnie.
-Dlaczego tak krótko chętnie posiedzę tam nawet miesiąc –nieprawda, nie chcę spędzać tam nawet dnia, a co dopiero DWÓCH tygodni.
-Mam nadzieje, że –nie zwróciła nawet najmniejszej uwagi na mój komentarz –ten wyjazd cię czegoś nauczy i gdy wrócisz to znów będziesz...
-Nie będę taka jak kiedyś –przerwałam jej i pobiegłam na górę po torbę i telefon, w końcu muszę powiedzieć Lot i Harremu, że wyjeżdżam.
-Tego szukasz?
                Odwróciłam się , a w ręku Zayna spoczywał mój telefon. Gdzie go znalazł?! Złodziej!
-Dawaj to! To nie twoje! –rzuciłam się na niego.
Jednak chłopak był szybszy i schował urządzenie za plecami. Uhhh co za narcyz. Chciałam jakoś zabrać mu moją własność, ale nie, ten palant podniósł rękę do góry i teraz nie mam szans na odzyskania zguby. Jestem od niego o głowę niższa, ale co mi szkodzi. Zaczęłam podskakiwać, ale to nie dało żadnego skutku.
-Zachowujesz się jak dziecko. Oddaj!
-Nie –powiedział jak mały dzieciak, wywalając język.
-Dobra –poddałam się, ale tylko pozornie. –Czego chcesz w zamian.
-Niech pomyślę –podrapał się po brodzie. –NIC! Oddam ci kiedy indziej
No pięknie. Wzięłam swoją torbę i skierowałam się w stronę wyjścia z mojego pokoju, ale zatrzymała mnie czyjaś ręka, mocno ściskająca moje ramie. Zayn przywarł mnie do ściany. Głowę miał spuszczaną ciężko oddychał, podobnie jak ja. Drugą ręką mocno walnął w ścianę tuż przy mojej twarzy, aż podskoczyłam ze strach. To zaczynało być chore i bolesne. Syknęłam z bólu.
-Zayn...? To boli –powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
                Nieznacznie zluźnił uścisk. Ale wciąż się nie ruszał, chyba zawzięcie o czymś myślał. Po dłuższej chwili podniósł głowę, a w jego oczach można było przeczytać wszystko, ale nic nie rozszyfrować. To jak czytać po obcym ci języku, ale nadal nie rozumiesz co pisze. Przez mały ułamek sekundy widziałam ból i bezsilność, jakby wołał o pomoc. Zbliżył swoją twarz do mojej, zmienił kierunek swojej dziwnej drogi do mojej szyi i przejechał po niej nosem. Aż mnie przeszły ciarki. Jechał coraz wyżej, aż do mojego ucha, przygryzł płatek mojego ucha.
-Zayn, Cher chodźcie, bo się spóźnicie.
                Na co się spóźnimy w tej jednej chwili przypomniało mi się co się dzieje dookoła mnie.
-Jeszcze z tobą nie skończyłem –szepnął mi do ucha, tak zmysłowo i delikatnie, że nie podejrzewałabym go o cokolwiek złego.
Mulat szybko się ode mnie oderwał i wyszedł. Tak po prostu, a ja stałam osłupiała, słysząc jego ciężkie kroki po schodach i szybkie bicie mojego serca.
-Cher! –usłyszałam nawoływanie mojej matki i chyba wołała mnie więcej niż raz.
-Idę!
***
-Masz zamiar się do mnie nie odzywać przez cały lot?
                Okazało się, że ten „wyjazd” tak naprawdę jest lotem. W końcu musimy przelecieć cały ocean. To będzie dłłłłłługi lot. Może jeszcze nie mówiłam, ale nie lubię latać. Nie źle to powiedziałam, bo nie lubic to można brukselki, ja po prostu się boje i to jest jedna z nielicznych rzeczy, których się boje.
-Właśnie taki mam zamiar.
                Odwróciłam głowę w drugą stronę i założyłam na uszy słuchawki zamykając oczy, ale przed włączeniem muzyki jeszcze usłyszałam...


-I kto tu jest dzieciakiem –prychnął Zayn

~ ~ ~ 
Pewnie nie spodziewaliście się czegoś takiego, trochę krótki L Pewnie myśleliście, że będę już pisać o tym wyjeździe, że już na nim są, ale muszę jeszcze trochę nad tym rozdziałem popracować, ale jak tylko będzie gotowy to od razu się pojawi. Pozdrawiam was Aniołki
Xo Izzy

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 9

Oparłam się o ścianę ręką, zamykając przy tym na chwilę oczy.
-Muszę wrócić do domu.
***
                Drzwi delikatne chrząknęły. Nie miałam już siły na nic, a te małe schodki przed domem już mnie totalne dobiły. Stopy mnie paliły jakbym przeszła przez dróżkę żarzących  się węgielków. Kto normalny wychodzi gdzieś dalej bez samochodu w powrotną drogę. A jeśli mowa  o aucie to gdzie właściwe jest moje?! O cholera, przecież zostawiłam go na parkingu przy klubie...
-Witam cie młoda damo –moja matka powiedziała ze spokojem, ale po jej twarzy mogłam wywnioskować, że jest zdenerwowana.
-Gdzie byłaś?
-Musiałam się przewietrzyć.
-Nie kłam! –chyba pierwszy raz się tak zdenerwowała, bo nigy nie słyszałam by na kogoś krzyknęła tak głośno.
                Szczerze mówiąc to nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Totalnie mnie zatkało. Taka konfrontacja przypomina mi tą z przed zaledwie pół roku, gdy pierwszy raz poszłam na poważne wagary i zmieniłam się w stosunku do innych. Myślałam, że to koniec naszej „rozmowy” i chciałam wyjść, ale ona złapała mnie za przedramię, zatrzymując przy tym.
-Nie wymigasz się tak szybko panienko.
                Popatrzyłam na moją matkę wściekle, a ona poluźniła prawie niewyczuwalne swój uścisk, wokół mojej skóry. Jednym szybkim ruchem wyrwałam się z jej uścisku.
                Zastanawiałam się, czy jestem aż taka zła, że własna matka się mnie...hmmm? Boi? W ciągu tych ponad sześciu miesięcy wiele się zdarzyło, ale to uświadomiło mi, że świat wcale nie jest taki kolorowy jaki wydawał mi się dotychczas. Zaczęłam czuć się zagubiona i samotna. Chodź jako mała dziewczynka często spędzałam wolne chwile w samotności, nadając imiona moim pluszakom i gadając z nimi, to potem to się diametralnie zmieniło za sprawą jednej osoby. Dokładnie nie pamiętam mojego życia, jak byłam malutka, może dlatego bo ono zaczęło się dopiero gdy on wszedł do mojego świata, więc tak naprawdę niewiele straciłam.
-Słyszałam wszystko co tu się działo.
-Od kogo niby? –prychnęłam
-Od policji i... –nie dokończyła zakłopotana. –To nie ważne skąd, ale z jakim skutkiem. Zrobiłaś wielką imprezę pod moją nieobecność!
-Nie pierwszy i nie ostatni.
-Ale ta była...hmmm „w swoim rodzaju”? Narkotyki? I...
                Nie musiała kończyć doskonale wiedziałam o co jej chodzi. A potem przypomniałam sobie co zrobiłam poprzedniej nocy. Zdjęcia! Pomacałam się po kieszeniach od spodni, szukając komórki w ekspresowym tempie. Gdzie on jest!? Rozejrzałam się. Kurwa! Zostawiłam go gdzieś. O jest na kanapie. Przez to, że byłam nie daleko szybkim krokiem doszłam do niego i zaczęłam przeglądać. Galeria.
-To dowody, że to nie moja wina.
                Popatrzyła na wyświetlacz i zaczęła oglądać inne zdjęcia z dziwnym wyrazem twarzy. Jej kącik ust lekko drgnął, ale potem szybko zmieniła swój wyraz twarzy i popatrzyła na mnie surowym wzrokiem.
-Że niby te zdjęcia?
Teraz to ona pokazała mi wyświetlacz, na którym byłam ja z Harrym. Robiliśmy głupie miny do kamery. Nerwowo oglądałam następne zdjęcia, aż do ostatnio zrobionego, a tam ja siedząca na kanapie w czarno białym filtrze. Gdzie są do kurwy nędzy te zdjęcia co zrobiłam na imprezie?! Co!? Gdzie jest moja ochrona i Zayn!? To na niego miała przejść wina!
-Mam dosyć twoich kłamstw. Powinnaś trochę nauczyć się odpowiedzialności. Musisz wiedzieć jakie mogą być konsekwencje. Dlatego postanowiłam, że wyjedziesz do wujka Alfreda.
                O nie on jest jakiś chory na głowę. Wraz z Zaynem w czasie letniej przerwy wyjeżdżaliśmy do wujka Alfreda. Mieszka on w Anglii. Zawsze nam się tam podobało, ale byliśmy wtedy mali. Wraz z Liamem, który się tam przeprowadził, a czasem nas odwiedzał, jako nastolatkowie szaleliśmy na imprezach. Chodź ja nadal jestem nastolatką, a oni wszyscy zachowują się jakby byli wielce dorośli, to wtedy byłam zawsze ta najmłodsza. Można było powiedzieć, że miałam kilku starszych braci, którzy się mną opiekowali.
-Nigdzie się nie wybieram.
-Nie masz wyboru, za dwa dni jedziesz i nie ma sprzeciwy, chyba, że chcesz odrobić zaległe prace społeczne.
                Ups! Totalne o nich zapomniałam. Z Harrym kiedyś dla żartów obsmarowaliśmy szafki farbą, na kolorowo, by nie świeciły taką nudną szarością. Chlapaliśmy kolorami, prosto z puszek i trochę ubrudziliśmy dookoła ściany i podłogę. Pewnie zastanawialiście się skąd mieliśmy farby? To były poprzednie zaległe prace społeczne, a konkretnie dali nam farbę na odmalowanie ścian, ale zamiast tego zabraliśmy  puszki i ozdobiliśmy szafki w szkole. Nikt nie narzekał, że jest brzydko, tylko niektórzy trochę się ubrudzili, ale kto dotyka nie wyschniętej fary? Trzeba niemieć mózgu! I tak właśnie wraz z Loczkiem mieliśmy do odpracowania jakoś z 500 godzin społecznych do nadrobienia, ale dzięki hojności moich rodziców, na rzecz szkoły zostały wpłacone datki, dali nam jeszcze jedną szansę, a potem następną i następną i tak w kółko.
-Lepiej się spakuj.
Pokazałam jej środkowy palec, ale akurat się odwróciła i nawet mnie nie zauważyła. Co za dzień, dopiero się zaczął i już się zapowiada źle i na najbliższy czas tak będzie. Wchodząc po schodach kilka krotne się potknęłam. Skręciłam w  stronę mojego pokoju, a tam co za miła niespodzianka Pan Zayn, w własnej osobie.
Ręce miał splecione na klatce piersiowej, w ten charakterystyczny dla niego sposób. Na pewno brał prysznic, bo lekko wilgotne kruczoczarne włosy spadały mu na czoło. Miła odmiana. Koszulek przylegał do jego idealnie wyrzeźbionego ciała. Musiał chodzić na słowne w ostatnim czasie. A luźne dresy swobodne leżały na biodrach. Przygryzł wargę, a to zaczęło mnie denerwować.
Gdy przechodziłam obok niego czułam jak śledził mnie wzrokiem. Usłyszałam stłumiony stukot butów, chyba się oderwał od ściany.
-Coś taka cicha tym razem?
-A czy zabójca mówi o planowanym morderstwie?
-Czyżbyś planowała na mnie zamach?
 -Może.
-Raczej by ci się to nie udało –prychnął, a mnie zaczynał coraz bardziej wkurwiać.
                Nie mam pojęcia czego ode mnie chce, ale jest strasznie upierdliwy. Jak przysłowiowy wrzut na dupie. Zachowywaliśmy się jak małe dzieci, chodź jako szkraby nie kłóciliśmy się, chyba że o to kto zje więcej pączków w tłusty czwartek.
-Wiesz co Malik, nawet tuzin anty terrorystów by ci nie pomogła -odwróciłam się w jego stronę.
Zbyt szybko, bo prawie się przewaliłam, gdyż jego twarz była niecałe dziesięć centymetrów od mojej. Widziałam każdą drobną niedoskonałość na jego twarzy, delikatny zarost, który mogłam prawie poczuć na swoim policzku jeśli tylko bym tego chciała, a ten seksowny pół uśmiech powalał z nóg. Jednak nic nie było równe z jego oczami, z których czasami nie było można nic wyczytać, ale Ne tym razem. Chyba cie przechytrzyłam. W tym czekoladowym spojrzeniu było coś dziwnego sama nie wiem co. Po prosty hipnozy wały mnie. Na chwilę w nich pojawiły się iskierki radości, ale tak szybko jak się pojawiły to i zniknęły, a zamiast tego pojawiła się zawziętość.
-Nie mogę się już doczekać naszego wyjazdu do Anglii.

-Naszego!?

~ ~ ~ 
Bum! Późno, ale jest

Nie będę się usprawiedliwiać niczym, bo to bez sensu, po prostu kolejne rozdziały będą pojawiać się niespodziewanie, ale nie martwcie się na twitterze zawsze kilka minut przed wychodzi zapowiedź.

KOMENTARZ = SZYBCIEJ KOLEJNA CZĘŚĆ


wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 8

Usłyszałem jak ktoś się z nim wita, więc zaciekawiona podeszłam do drzwi, ale tego co zobaczyłam nie spodziewałam się za Chiny Ludowe.
***
Zaczyna mi się nudzić, tyłek mnie bolał od siedzenia w jednym miejscu i nie wiedziałam co robić. „W co ty się wpakowałaś! –krzyknęłam moja podświadomość. -Było trzeba siedzieć cicho, a nie się udzielać. A i od kiedy ty kogokolwiek bronisz, to nie w twoim stylu. –czy ona nie da mi chwili spokoju.” Już wariuje w tym małym pomieszczeniu, całkiem samotnie. Nom, nie całkiem, bo on siedzi naprzeciwko mnie, ze spuszczoną głową nad kolanami i splecionymi palcami.
                Ta cisza była zabójcza i trochę przerażająca. Moje zmysły płatały mi figle i słyszałam dziwny gwizd w uszach. Czy tak właśnie brzmi grobowa cisza, a może nie powinnam nic słyszeć. Jasne halogeny drażniły moje już i tak zmęczone oczy. Chciałam się chwile przespać, ale za każdym razem gdy zamykałam oczy coś mi nie pozwalało całkiem się odprężyć i natychmiast je otwierałam. Więc siedziałam tak bezczynnie na tym niewygodnym krześle, a on naprzeciwko mnie. Dosyć tego.
-To twoja wina, będziemy tu siedzieć do końca świata –odezwałam się pierwsza.
                Chłopak powoli podniósł głowę i na mnie spojrzał z podniesioną brwią. Z jego oczu nie mogłam nic wyczytać. Ni krzty jakichkolwiek emocji. Czemu on musi być taki opanowany, gdy we mnie aż krew buzuje.
-Moja? –zapytał zdziwiony
-A głuchy jesteś czy mam powtórzyć, a może aparat słuchowy potrzebny!? –powiedziałam sarkastycznie
-To ty zaprosiłaś tych wszystkich bachorów.
-To moi przyjaciele! –wstałam wściekła, a on zaraz po mnie, tuż przy mnie.
                Zamiast tego spokoju w jego oczach teraz kłębiła się furia. Na chwile cofnęłam się o krok, ale natychmiast przysunęłam się do niego, by stawić mu czoła. Musiałam pokazać, że tak naprawdę się go nie bałam, a to co ma do powiedziana mam głęboko w dupie!
-Co? Ich nazywasz swoimi przyjaciółmi?!
-Tak masz coś do tego!
-Oni nie szanują siebie, twojego domu, więc jak możesz nazwać ich swoimi przyjaciółmi, najwyżej znajomymi.
-Uhhh! –zacisnęłam pięści, aż poczułam paznokcie wbijające mi się w skórę.
                Przez tego człowieka traciłam kontrolę nad sobą. Chodź rzadko się to zdarza to przy nim łatwo wyjść z równowagi. Doprowadza mnie do szału!
-Ty nawet nie szanujesz siebie –odwrócił się i splótł  razem ręce na piersi.
-Co!
                Przegiął! Gdyby Harry tu był zapewne złapałby mnie za ręce, bo wiedziałby, że prawdopodobnie rzucę się na niego, ale tego nie zrobiłam, chodź przyjaciela tu nie ma. Musze mu pokazać, że tak naprawdę nad sobą panuje, może i tak nie jest, ale on nie musi o tym wiedzieć.
-Odezwał się wzorowy uczeń. To nie ja wezwałam ich do własnego domu! –wskazałam na drzwi, którymi tu wchodziliśmy i od kilku godzin tkwimy.
-Ile razy mam ci powtarzać, że to nie moja wina!
-Tysiące! Dopóki tego nie udowodnisz –teraz ja odwróciłam się od niego.
***
                W drzwiach stała policja. Średniego wzrostu, normalnej budowy mężczyzna, koło trzydziestki. Włosy koloru rudej miedzi, podobnie jak wąsy. Nos wystawał, jakby nie pasował do reszty twarzy. W tym samym czasie Niall z Louisem, wychodzili na zewnątrz, kiwając głową na pożegnanie. Kto ich tu wezwał!? On chyba naprawdę jest idiotą, nasłał na mnie policję!?
-Witam –przywitał się ze mną, a ja tylko kiwnęłam lekko głową ze zdziwienia.
-Chciałem rozmawiać z właścicielem domu.
-Niestety, ale nie ma go teraz w domu –Zayn wydawał się taki opanowany.
-Czyli to włamanie?
-Oczywiście, że nie.
-Możemy wejść? –dopiero teraz zauważyłam, że było ich dwóch, ale ten drugi nie wyróżniał się niczym szczególnym. Podobna budowa ciała i wiek, ale oczy miał szare, a karnacje ciemniejszą od pierwszego i ciemno brązowe krótkie włosy. Sprawdzał dokumenty blondyna i jego kumpla, którzy przed chwilą stąd wychodzili.
-Jasne, proszę.
                Mężczyźni się rozejrzeli, na szczęście w holu nie było jakiś podejrzanych przedmiotów.
-Jednak właściciel jest? –wskazał, na plakat, który powiesiłam „Witaj w domu Zayn!”, by zrobić tych kilka cholernych zdjęć i je potem wykorzystać, dokładnie nie wiem do czego, ale to na razie nie ważnie.. –Czy pan jest tym Zaynem. –znów pokazał na napis.
-Tak, ale...
-Dostaliśmy zgłoszenie, za zakłócanie porządku.
                Co za brednie, najbliżej domy są ze dwieście metrów od naszego, to niemożliwe, bo plus posesja, też zajmowała trochę. Chyba, że...
-Już jest wszystko w porządku. Mogą panowie już pójść.
-Proszę się wylegitymować.
                Zayn wyjął swoje dokumenty z tylnej kieszeni swoich obcisłych czarnych spodni i podał mundurowemu. Tamten sprawdził  na takim małym komputerku, prawdopodobnie jego dane. Zmarszczył brwi i wydawać by się mogło, że był zadowolony z tego co zobaczył w trzymanym urządzeniu. Rudowłosy trącił łokciem kolegę po fachu i kiwnął głową na wyświetlacz. Tamten także się uśmiechnął chytrze.
-Widzę, że pana kartoteka nie jest zbyt czysta. Za takie wykroczenie jest nawet przyznawane kilkanaście miesięcy ograniczenia wolności.
                Co on pierdoli, to jakaś fikcja. Oglądało się trochę tych seriali policyjnych typu NCIS i jestem prawie pewna, że on kłamie. Za takie coś to co najwyżej jakaś kara porządkowa i tyle. Może grzywna?
-Panie władzo to nieporozumienie –odezwałam się, tak samo zaskoczona co funkcjonariusz.
-A pani to?
-Cher Lloyd.
                Policjanci wymienili się spojrzeniami. A jeden z nich sprawdził znów coś w tym komputerku i uniósł ze zdziwieniem brwi. Widziałam, że jego kąciki ust delikatne drgnęły do góry. To było dziwne. No wiem, że moje imię jest nie spotykane, a ojciec to ważny biznesmen, ale bez przesady.
                -Panno Lloyd do pani nic nie mamy, ale pan Malik musi iść z nami i prawdopodobnie przyda mu się dobry obrońca, bo inaczej trochę posiedzi –powiedział łagodnie.
Ta szuja, policjant złapał go za ramie, ciągną w swoją stronę i chciał skuć kajdankami. Co tu się do kurwy nędzy dzieje, czy to jakieś żarty?! Zayn próbował go odepchnąć, ale wiedział, że takie zachowanie wcale nie wpłynie dobrze na jego sytuacje.
-Chwila!
-Tak panno Lloyd? Czy coś się jeszcze stało?
-Tak to nie Zayna wina tylko moja. To ja urządziłam tą imprezę i jestem nieletnia, a wraz z innymi piliśmy alkohol.
                Policjanci znów wymienili się spojrzeniami, a ten drugi tylko wzruszył ramionami z bezradności. Ale potem jeden z nich powiedział temu prawdopodobniej ważniejszemu, rudemu, coś na ucho. Rozszerzyły mu się źrenice, a na twarzy pojawił się dziwny uśmieszek.
-To proszę także z nami.
***
                I co życie mi nie miłe. Wystarczająco mam problemów na dziś to jeszcze je dokładam. Po co ja to robię, żeby go bronić? Pf. Żarty sobie robicie. To był tylko taki impuls, który skończył się niekorzystnie, dla nas obydwojgu. A tym bardziej dla mnie, bo gdyby moja rodzicielka wróciła, to bez przeszkód by wyciągnęła Zayna z pierdla. Ale nie ma co gdybać. Idiotką jestem i tyle.
-I teraz niby ja zachowuje się jak bachor! –prychnął nawet nie zaszczycając mnie swoim wzrokiem
-Nie interesuje mnie co masz do powiedzenia.
-I bardzo dobrze!
- I bardzo dobrze –odpowiedziałam spokojnie, wiedząc, że to go nieźle wkurzy.
- I dobrze!
- I dobrze –mój plan podziałał.
-Dobrze!
-Dobrze. –zakończyłam.
                Nagle drzwi do tego klaustrofobicznego pokoju otworzyły się, a w nich stanął ten sam rudy policjant, który nas zatrzymał. Popatrzyła na nas dziwnym wzrokiem, a potem po prosty wszedł do środka.
-Dobra dzieciaki. Możecie wyjść.
-Wreszcie! –ale tak po prostu?
                Nawet nas nie spisując wypuścili z posterunku.
***
-Gdzie idziesz?! –krzyknął za mną, gdy szybkim krokiem zmierzałam w swoją stronę.
-Do domu, Zayn! –odkrzyknęłam, nawet na niego nie patrząc.
-Ale to w drugą stronę!
Tylko machnęłam na niego ręką nad głową. Zresztą co to go obchodzi, przez prawie bite pięć godzin siedzieliśmy w jednym pomieszczeniu, a on nawet słowem nie chciał się odezwać. Już mnie nie interesuje ten człowiek.
 -Niech robi co chce –szepnęłam do siebie, a wraz z tymi słowami poczułam taką małą igiełkę w moim sercu. Potrzasnęłam głową. „Wcale nie jest ci obojętny –szepnęła podświadomość –Może się o ciebie martwi?” Tak jasne i może jeszcze ja się o niego martwię.
                Odwróciłam się nagle. Sama nie wiem kogo chciałam tam zobaczyć. A z resztą to by nic nie dało, bo wschodzące słońce pokazywało się akurat za mną rażąc mnie niemiłosiernie. Cholerne słońce i cholerny dzień. Jest koło szóstej i zamiast leczyć mojego rannego kaca, leżąc w łóżku, a dopiero do niego zmierzam i o dziwo bez jakiegokolwiek bólu głowy.
                Skręciłam na  jeszcze nie oświetloną, małą uliczkę, chodź promyki słońca przedzierały się przez wielkie budynki, które miały nawet trzydzieści pięter, to i tak było straszne ciemno. Już się tym nie przejmuje, dlaczego? Ponieważ zazwyczaj takimi miejscami chodzę. Nie! Nie jestem popierdolonym dzieckiem, tylko po prostu tak jest szybciej dojść gdziekolwiek. W tym mieście liczy się spryt i szybkość. Żeby gdziekolwiek szybko się dostać, trzeba przejść na skróty.
                Gdy tak szłam myśląc o wszystkim, nie zdając sobie z niczego sprawy. Myśli mnie niosły gdzie indziej. Ale czułam, gdzieś w środku, że coś jest nie tak. Przez mój kręgosłup przeszedł dziwny dreszcz, ale jednocześnie czułam się z niewiadomych przyczyn bezpiecznie. Nigdy czegoś takiego nie czułam. W jednej chwili wszystko się zmieniło. Moje serce przyspieszyło, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Strzały w głowie. Ból  przeszywający moje plecy oraz kołowane serce to jedyne co czułam. Ktoś do mnie strzela?! Zacisnęłam mocniej oczy, które i tak był zamknięte. Nawet nie wiem kiedy, ale wtedy dotarło do mnie jeszcze coś. Upadek? Ale jakby złagodzony. W jednej chwili wszystkie moje zmysły się wyostrzył. Te dziwne huki wystrzałów jakby zwolnił tempo.
                Czułam ciepły oddech na moim policzku. Zapach jakby znajomy, ale taki zapomniany. Ciepłe ramiona oplatały mnie ciasno, jakbym miała zaraz uciec. Czułam się bezpieczne i dziwne. Chwila przecież ja kolesia nawet nie znam. Zaczęłam się wyrywać do ucieczki, ale prawdopodobnie mężczyzna, na pewno mężczyzna przyciągnął mnie bliżej do siebie. Chodź swoją drogą nie wiem czy dało się bliżej, bo w końcu leżał, na mnie, zakrywając całym ciałem. Moją głowę schował w zagłębienie swojej szyi i zakrył moje ucho, bo drugie było przytwierdzone do jego obojczyka, dzięki czemu te straszne dźwięki były stłumione. Ale jakby wszystko w jednej chwili ucichło. Chłopak rozejrzał się dookoła i jakby sprawdzał czy wszystko jest dobrze. Gdy potwierdził swoją tezę wstał, pomagając także mi.
                Wydawałby się mogło, że jest starszy ode mnie o kilkanaście lat, przez rozbudowane ramiona, ale jego brązowe oczy, pełne głębi zdradzały wszystko. Był niewysoki mierzył może z metr siedemdziesiąt, ale przy moim wzroście wydawał się wysoki. Na jego szczupłej sylwetce zarzucona była zadurza bluza, a twarz zasłaniała arafatka. Na głowie miał szarą czapkę pod którą skrywały się włosy nieznanego mi koloru. Przeleciał swoim wzrokiem po mojej twarzy, zatrzymując się na oczach, które prawdopodobnie teraz wyrażały mieszankę strachu i wdzięczności, ale szybko się opamiętałam i znów założyła swoją maskę wrogości , przeznaczoną dla innych. Nieznajomy szybko się odwrócił, by popędzić w przeciwnym kierunku niż się znajdowałam. Wybiegłam za nim za uliczki, ale jakby się rozpłynął w powietrzu.
                Przetarłam ręką czoło, na którym znajdowały się minimalne kropelki potu. Nie mogłam się dokładnie mu przyjrzeć, bo po naszym wstaniu od razu się odsunął na bezpieczną odległość. Może tak naprawdę miał innego koloru oczy, albo to wszystko mi się zdawało, przez mojego kaca, którego nadal dziwnie nie czułam. Zdyszana biegiem zatrzymałam się na chwile, by zaczerpnąć trochę powietrza. Wróciłam na miejsce całego zdarzenia i popatrzyłam w stronę, gdzie przed sekundą stali lub stał mój oprawca i strzelał w moją stronę.
-Co się do cholery tu dzieje –powiedział do siebie w myślach.
Oparłam się o ścianę ręką, zamykając przy tym na chwilę oczy.

-Muszę wrócić do domu.

~ ~ ~ 
Co ja tu mogę napisać? Hmm? Możesz skomentować, okey rozumiem nie chce ci się. Ale mam nadzieje, że z chęcią przeczytałeś ten troszkę dłuższy rozdział. Donapisania.
                                                                                                                                                        xo Izzy
P.S.
Na górze są takie zakładki, je także się używa.

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 7


No więc. Nie zaczynamy zdanie od "No".
Więc tak. Od "Więc", także nie.No więc tak NOWY ROZDZIAŁ jeśli jeszcze nie zauważyliście/łyście. Nowy rok i... więcej nowości nie ma, ale myślę na nowy tym czymś na górze, to nagłówek? No to zdjęcie, na górze. 

Napiszcie mi jak wam się podoba to na dole. Chodzi mi o rozdział. I może kiedy zaczynają wam się ferie, bo mi od poniedziałku!!! Może dodam coś więcej. I tak wiem miało się pojawić wczoraj ale napisałam, że może być małe opóźnienie.
xo Izzy
~ ~ ~
-Dobra dziś jest sobota to akurat, czas na małą imprezkę.
-Czyli jednak zgadzasz się, ale czemu? 
-Zobaczysz.
***
Przygotowania do imprezy dobiegły końca. Harry załatwił trochę alkoholu, a ja zaprosiłam chyba całą szkołę, a także okolicę oraz naszych starych „przyjaciół”, którzy myślą, że to zaproszenie od Zayna. Pierwsi goście zaraz się zbiorą więc czas na show. To będzie nie zapomniany wieczór.
-A ty chciałaś zacząć imprezę beze mnie? –usłyszałam damski głos za plecami, a gdy się odwróciłam Lott rzuciła się na mnie, przytulając.
-Dobra koniec tych czułości, pomóż mi rozłożyć jedzenie –poszliśmy na łatwiznę i zamówiliśmy catering.
-Ok.
Lot była taka radosna zastanawiało mnie to. Coś, a może ktoś ją uszczęśliwia. Znam na tyle dobrze Lottie, że wiem kiedy jest...zakochana? Zauroczona?
-Co tam u ciebie Lot?
-Nic szczególnego –uśmiechnęła się pod nosem.
Rozłożyłyśmy całe jedzenie na stole w kuchni. I wreszcie miałyśmy chwile czasu zanim ktoś przyjdzie. Bardzo mnie ciekawiło co ukrywa. Złapałam ją za rękę i zaprowadziłam do salonu. Pociągnęłam w dół na kanapę przez co usiadła mało elegancko, prościej rozłożyła się na meblu jak słoń.
-Dobra opowiadaj o nim –westchnęłam.
-Nie wiem o czym mówisz.
-Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, nawijaj.
Zobaczyłam w jej oczach błysk. Była taka podniecona, ale z drugiej strony wstydziła się. Wszyscy znają mnie jako bezuczuciową Cher, może i tak było, ale Lottie taka nie była potrzebowała przyjaciółki, która jej wysłucha i to jej wystarczy. Ja natomiast rzadko cokolwiek i komukolwiek zdradzam. Nie lubię się dzielić uczuciami, chodź z pozoru ich nie mam, ale chyba też jestem człowiekiem, nie?
-Od czego zacząć...-zacięła się.
-Może od tego jak się nazywa?
- James. Nazywa się James.
I się rozkręciła opowiedziała mi wszystko co wie o tym chłopaku. Mówiąc mi to  wszystko w jej oczach był ten blask, a ręce leżały niespokojnie na kolanach, ale po jakimś czasie zaczęła wymachiwać nimi, akcentując przy tym każde jej słowo. Uśmiech nie schodził z jej zaróżowionej buzi.
-Cher?
-Tak?
-Chyba to ten.
Co?! Może i się sparzyła kilka razy, ale nie może zakochiwać się w osobie z którą się zna kilka godzin.
-Skarbie. –westchnęłam. –Nie znasz go dobrze. Może teraz zachowuje się jak królewicz, ale może taki nie być. 
-Ale nie musi –poprawiła mnie szybko.
-Nie musi ale zastanów się lepiej. Poznaj go i powoli dojdziesz do prawdy. Zaproś go na przykład dziś do mnie.
-Ale...Dobra zadzwonię do niego.
-Cher! –Harry krzyknął, stał przy głównych drzwiach. –Pomóż mi bo „goście” –pokazał cudzysłów w powietrzu –się zbierają.
***
-Liam! –próbowałam przekrzyczeć muzykę i przepchnąć się przez ludzi. –Liam poczekaj!
Chłopak obrócił się i rozejrzał, prawdopodobnie szukając osoby, która go woła. Stanęłam na palcach by lepiej było mnie widać, bo natura nie obdarowała mnie wzrostem modelki, pomachałam do niego ręką. Brunet chyba mnie zauważył, bo odmachał mi skierował się w moją stronę. Wskazałam na taras, bo przez te wrzaski nie dogadalibyśmy się. Liam zrozumiał mnie i razem wyszliśmy na zewnątrz.
-Cieszę się Cher, że cie znów widzę –kolejna osoba tego dnia mnie przytula, czy to nie okropne, ale muszę przyznać, że całkiem miłe. –Wiedziałem, że przemyślisz to i znów będzie tak jak dawniej.
-Taaa...ale uważam, że nadal nic się zmieni –nie lubię go okłamywać on jest jak mój dobry duch i czasem zdaje mi się, że wyczuwa kłamstwa.  
Potarł delikatnie moje przedramię, a ja drgnęłam. Nie jestem przyzwyczajona do dotyku innej osoby. Oczywiście z Harrym czasem się gilgoczemy jak małe dzieci, ale to coś innego. Liam wyczuł, że chce pobyć trochę sama, dlatego wycofał się do budynku.
  Słowa chłopaka dały mi do myślenia, może nasza paczka mogła by znów istnieć. Czy znów byśmy byli najlepszymi przyjaciółmi. Wszyscy się spieraliśmy i pomagaliśmy sobie nawzajem, ale to teraz jest bez sensu. Zayn prowadzi ze miną małą walkę, a ja na pewno się nie poddam, nie jestem tchórzem. Musze wypełnić much malutki plan i odegrać się na nim.
Przygotowany plan trzeba zrealizować, w pojedynkę. Telefon miałam jakby co w kieszeni moich czarnych spodni. Na szczęście na nogach miałam moje białe za kostkę conversy, więc szybko mogłam się przemieszczać po budynku. Woreczek z białym proszkiem rozsypany ma srebrnym talerzyku leżał już w salonie, a niektórzy zaczęli go wciągać. Alkohol w kuchni. Ktoś jarał dżointa, śmiejąc się przy tym. Inni na tarasie wypalali chyba już setnego papierosa. Idealnie. -Zostało tylko powieszenie tego –powiedziałam w myślach, trzymając wielki plakat do powieszenia.
Zrobiłam kilka fotek i zauważyłam Nialla i Louisa rozglądającego się zapewne za Zaynem. A właśnie mam na dzieje, że ten przygłup zaraz przyjdzie i będę mogła wykonać do końca moją misje. Blondyn chyba mnie zauważył po wskazał na nie palcem, a brunet od razu spojrzał  w moją stronę. Natychmiast chciałam się ulotnić z stamtąd. Zaczęłam przepychać się przez ludzi i skręciłam do kuchni. Chyba ich zgubiłam. Ale nagle ktoś położył rękę na moim ramieniu. Zamarłam co oni chcieli ode mnie. Może się dowiedzieli co jest grane, ale to niemożliwe. W końcu Lot zaprosiła ich w imieniu Zayna. Osoba stojąca za mną odwróciła mnie w swoją stronę, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Co jest Cher? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha –Loczek się zaśmiał.
-Wszystko jest ok.
-Gdzie ty w ogóle byłaś?! –starał się przekrzyczeć muzykę –Szukałem cię!
-Musiałam coś załatwić! –I to zrobiłam.-dopowiedziałam w myślach
Wyszłam z kuchni, a Harry zauważył jakąś dziewczynę, więc domyślam się co chciał zrobić. Nie miałam nic konkretnego do roboty więc poszłam trochę ochłonąć na balkon, może tam mnie nie znajdą. Z paczką papierosów w kieszeni skierowałam się do oszklonych drzwi.  Gdy zapaliłam jednego fajka poczułam ulgę. Jakby wszystkie moje zmartwienia spalały się wraz z nikotyną.
-Zachowujesz się tak samo jak on –podskoczyłam
-Jak kto? –zapytałam nie odwracając się.
-Jak Zayn.
-To znaczy?
-Zamiast z kimś pogadasz wchodzisz w nałóg –prychnęłam na jego wytłumaczenie. –Jesteście tak inni, ale tacy sami.
-Jak masz zamiar nas porównywać albo pouczać mnie, to możesz się w ogóle nie odzywać.
-Ale co a takiego mówię. Po prostu stwierdzam fakty i przywołuje wspomnienia.
-Nie ma co wspominać.
-Naprawdę, Cher. Nie ma? Jesteś taka głupiutka –zapytał, a ja wiedziałam o co dokładnie mu chodzi.
-Słuchaj mnie Liam, chciałeś ze mną pogadać, a nie mnie obrażać!
-Przepraszam. To nie miało tak brzmieć. Wiesz jak jest?
-Taaa
-Chciałem się zapytać, czy przemyślałaś moją propozycje.
-Czyli...?
-Czy wpadniesz co mnie kiedy, do garażu, albo coś. Może się wszyscy razem spotkamy?
-Nie mówię nie.
-Moja propozycja zawsze aktualna. Fajnie by było, jak dawniej...
-Liam teraz ty mnie wysłucha –wtrąciłam mu się w słowo, a on pokiwał tylko głową. –Nasza paczka nigdy nie będzie znów razem, ja z Zaynem nigdy nie będę się przyjaźniła, czy co tam było między nami. I nigdy, ale to i nigdy nie będzie tak jak dawniej.
-Nigdy nie mów nigdy nie?
-Ale to jest ten wyjątek kiedy mówię nigdy.
                Dokończyłam wypalać papierosa i poszłam do salonu, gdzie wszyscy się świetnie bawili, a kilka metrów odjemne stała para blondynów. Ej to jest Niall i Lot. Chłopak coś się pytał, a ona zaczęła się rozglądać, ale potem wzruszyła ramionami. Po jakimś czasie natrafiając na mnie wzrokiem. Już chciała pokazać w moją stronę, ale położyłam palec na ustach i zrezygnowała z tego czynu. Ciekawe o co chodził?
                Usiadłam na fotelu, po drodze zwalając z niego jakiegoś frajera, tak by mieć na oku, parę blondynów na oku. Rozmawiali tak jakby dopiero się poznali. Niall co chwile wycierał dłonie o spodnie. Denerwował się? Hey, naprawdę ciekawe jest być takim obserwatorem. Nagle podszedł do nich jakiś koleś, a Lottie go mocno uścisnęła. Gdyby wzrok zabijał, to Niall zamordowałby go. Gdzieś już widziałam tego gościa. Blondynka pocałowała go w policzek, a „biedny” Niall patrzył się na nich nie wiedząc co robić. Był zły, bo zacisnął mocno pięści. Ale o co? O-MÓJ-BO-ŻE! Niallow podoba się Lottie. Chłopakowi, którego szczerze nienawidzę i drażnię się z nim prawie każdego dnia, podoba się moja przyjaciółka. Czy tylko mi wydaje się to chore i niedorzeczne. Niall odszedł od pary bez słowa, a ja wzięłam z niego przykład i też się usunęłam z widoku
Skierowałam się w stronę drzwi wejściowych, które nagle się otworzyły, a w nich stał nie kto inny jak pan Malik. Jestem zaszczycona pana przybyciem. Miał dziwny wyraz twarzy, był wkurzony, sorry to mało powiedziane on był nieźle wkurwiony. Ale wglądał jakby się tego spodziewał. A wtedy dwa przygłupy, czytaj Niall i Louis, podeszli do niego i zaczęli rozmawiać, a potem rozglądali się po ludziach. Szybko kucnęłam by nie było mnie widać, bo nogi innych zasłaniały mnie. Starałam się przejść przez nie, ale na czworaka naprawdę ciężko się poruszać. 
Chciałam się dojść przynajmniej do okna balkonowego, ale to naprawdę daleko. Muzyka ucichła, a wszyscy tańczący ludzie, ja także ja zatrzymali się, co jest?! Każdy rozglądał się zdezorientowany, ale obawiałam się najgorszego.
-Policzę do trzech i wypad! –wykrzyknął wściekle... sama nie wiem kto, może to był któryś z tych debili, albo pan Wielce Dorosły i Odpowiedzialny.
Jednak moim celem było jak najszybciej wyparowanie z tego pomieszczenia. Oprzytomniałam i powoli próbowałam się dalej przedostać przez kilka set nóg.
-Na co czekacie mam zadzwonić po waszych starych albo po psy! –każdy znajdując się w tym domu jakby się obudził w zaczął  szybko kierować się w stronę drzwi wyjściowych. –JEDEN!... –ludzie bardziej się pośpieszyli –DWA!...-ktoś stanął mi na rękę, a ja skuliłam się z bólu –Trzy. –powiedział już spokojnie, a nikogo obcego  w domu nie było.
Sierdziłam za kanapą, więc Zayn mnie nie widział. A ciekawa jestem gdzie Harry poszedł. Może już dawno jest u siebie i „poznaje” się bliżej z jakąś towarzyszką.
-Jak znajdę tą smarkule to ją zamorduje! –usłyszałam z kuchni –Nogi z dupy powyrywam! –miarka się przebrała, jak śmie mnie wyzywać -A na końcu... –przerwał, gdy ujrzał mnie w drzwiach.
-Co zrobisz? Coś się stało? –zapytałam zaskoczona, jestem niezłą aktorką, bo mulat miał taką minę jakby się nabrał, że o niczym nie wiem.
Chyba go zatkało, bo nie odzywał się tylko wpatrywał we mnie, bez emocji, ale nie minęła chwila, a między jego brwiami pojawiła się taka mały zmarszczka. Oczy mu pociemniały, a usta zacisnął. To źle się zapowiadało, chyba jest nieźle wkurwiony. 
Reszta tak jakby wyparowała. Jak to możliwe, że nie zauważyłam jak wyszli. Chodzili na palcach, czy co? Może nie zauważyłam tych idiotów wychodzących, ale widziałam mały srebrny talerzyk na szafce, a na mim biały proszek. Chyba go nie widział. Uf. Bo wtedy to ja bym miała przechlapane. Zayn nadal przyglądał mi się, ale wiedział, że ja a niego nie patrzę, bo podążył za moim wzrokiem. O nie! Szybko przetransportowałam się do szafki za nim i usiadłam na nią spychając talerz do pełnego zlewu. Na szczęście niezauważalnie biała substancja spadła na dno.
-W co ty się ze mną bawisz Lloyd?
-W nic takiego Malik? –ostatnie słowo powiedziałam przez zęby.
Podszedł o krok bliżej, a ja czułam się taka malutka, chodź siedziałam na tej pieprzonej szafce to i tak był o głowę wyższy ode mnie. Wpatrywał się tymi czekoladowymi oczami, bym zmięknę. Wiedział co na mnie działa, bo czułam się jakbym się kurczyła i stawała się ziarnkiem piasku na pustyni.
-Jeszcze raz się zapytam, w co ty pogrywasz, Cher? –zapytał ponownie, ale tym razem szeptem.
-J...-otworzyłam buzie, ale w tan zadzwonił donośny dzwonek do drzwi. 
Zayn na chwile się odwrócił w stronę dobiegającego dźwięku, ale potem znów powrócił wzrokiem do mnie, by się znów znęcać. Wolałabym już jakby się na mnie darł, albo wydawał kazania, bo wtedy wiedziałabym jak odszczekać, a tak jestem w pułapce. Zajączek w malutkiej klatce, w której jedynym wyjściem jest przejście obok lwa.
-Zayn! –zawołał spanikowany, chyba Niall.
-Ne mogę na razie! –odsunął się w końcu, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Zayn lepiej tu przyjdź!
-Okey! –krzyknął do niego –Jeszcze z tobą nie skończyłem –pokazał palcem w moją stronę, oj Zayn nie  wiesz, że nie ładnie pokazywać palcem.
Usłyszałem jak ktoś się z nim wita, więc zaciekawiona podeszłam do drzwi, ale tego co zobaczyłam nie spodziewałam się za Chiny Ludowe. 

KOMENTARZ = INFO DLA MNIE

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 6

Nie wiedział, że na niego patrzę. Widziałam, że telefon mu świeci,  mam świetny wzrok, a może dlatego, że było ciemno. Musiał go przed chwilą używać! Czy to on?
***
Szłam w ciemnościach tego miasta, ciasnymi uliczkami na skróty, by szybciej wskoczyć do ciepłego łóżka. Wyszłam na jedną z głównych ulic, ale jeszcze zostało mi z pół godziny drogi. Chodź latarnie gdzie nie gdzie świeciły to i tak nie mogłam polegać na swoim wzroku.  Przecież nie mogłam wejść za kierownice, gdy byłam lekko wstawiona, aż taka głupia to nie jestem. Martwiłam się o Lottie, ale chyba nie mam o co, bo często się „rozdzielałyśmy” w czasie imprezy.
                Czułam się dziwnie, nikogo nie było na ulicy, tylko co jakiś czas przejeżdżał ulicą jakiś samotny samochód. Czułam, jakby ktoś mnie obserwował. Może ktoś mnie śledzi, niespokojnie zaczęłam się rozglądać na boki, jakby to pomogło. Uspokoiłam się, ale potem dyskretnie odwróciłam się i zobaczyłam czarne BMW jadące powoli za mną. Jaka była moja reakcja, gdy samochód podjechał bliżej, a ja stałam osłupiała. –Idiotko uciekaj, może to jakiś gwałciciel –włączył się zdrowy rozsądek, ale było już za późno:
-Odwieść cie gdzieś mała? –odetchnęłam z ulgą.
-Mała to może być twoja pała –zaśmiałam się.
-Pyskata jak ją zapamiętałem.
***
Samochód zatrzymał się przed moim domem. Wszystkie światła były pozagaszane. Przez całą drogę wpatrywałam się w szybę, dlatego dopiero teraz mogłam się przyjrzeć chłopakowi. Zmienił się. Swoje długie włosy, które opadały mu na czoła postawił do góry i bardzo skrócił. Oczy wciąż miał brązowe, które miały tyle zaufania. Delikatny uśmiech nie schodził z jego twarzy.
-Jak się trzymasz mała?
-Liam... jest okey.
Wiedziałam o co mu chodzi. Po wyjeździe Zayna nasza grupa się rozpadła. Po prostu nie chciałam przebywać z ludźmi tak podobnymi do niego. Chciałam się od nich odizolować i robiłam różne głupstwa.
-Wpadnij kiedyś do warsztatu. Nie odwracaj się od nas. Spodoba ci się tam.
-Zobaczymy.
-Będę czekał.
Zamknęłam delikatnie drzwi pasażera i skierowałam się do domu. Gdy przekręciłam klucz w zamku, usłyszałam ryk odjeżdżającego samochodu. Weszłam do środka, a świtało się zapaliło oślepiając mnie.
-Co jest? –szepnęłam, przecież nawet nie wcisnęłam włącznika.
-Gdzie byłaś tyle czasu? –znów Zayn
-Nie twój zasrany interes! - co to go w ogóle obchodzi?!
-Martwię się.
-Martwi się, o ciebie –powiedziała podświadomość. Pokręciłam głową, zaprzeczając. To przecież egoista.
-Ty martwisz się tylko o swoją dupę –odeszłam.
***
Całą noc myślałam jak się odegrać na Zaynie. Może wrzucić mu coś do łóżka, jakaś plotka? Nie, przecież on nie przejmuje się zdaniem innych. Leżąc teraz na łóżku nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nic mi się nie chciało, ale nie mogę cały dzień leżeć i nic nie robić. Ale czemu nie przekręciłam się na drugi bok, ale mój spokój nie trwał wiecznie, bo zadzwonił telefon, strasząc mnie tym nie miłosiernie, dlatego stoczyłam się z łóżka.
-Mój tyłek –zawyłam łapiąc się za niego. –Czego chcesz!
-Miły początek dnia.
-Taaa
-Co jest Harry?
-Czy ja zawsze muszę dzwonić do ciebie jak coś chce? –zapytał urażony.
-Yyyy, tak, bo inaczej byś do mnie przyszedł.
-Właśnie się tak składa, że stoję przed twoim domem i marznę.
-No to na co czekasz, na zbawienie, właź.
-Tylko jest mały problem.
-Jaki? –westchnęłam poirytowana
-Drzwi są zamknięte! –krzyknął do słuchawki, aż odsunęłam ją od mojego ucha.
-Jak to, kto zamknął je, przecież zawsze są otwarte?
-Będziesz się tak długo zastanawiać, czy w końcu mi otworzysz.
Rozłączyłam się i zeszłam na dół, nie myśląc nawet, że jestem w piżamie. Drzwi frontowe zawsze są otwarte, w końcu brama ma kot i nikt poza rodziną, Harry też się do niej zalicza, nie zna kodu, to bez sensu. Przekręciłam zamek, szarpnęłam za klamkę i zobaczyłam, naprzeciwko mnie przemoczonego Harrego stojącego pod małym daszkiem, który swoją drogą nie wiele dawał. Loczek uśmiechnął się krzywo, jakby smutno, całkiem nie w jego stylu. Swoim wzrokiem przeleciał mnie z góry na dół, a jego stary, radosny i szczery uśmiech znów powrócił.
-To dla mnie tak się ubrałaś –przekroczył zdecydowanie granice mojej przestrzeni osobistej. Zatopiłam się w jego pięknych zielonych oczach
-Przestań! –szturchałam go w ramie, ale on nawet nie drgnął.
Ktoś za nami odchrząknął.
-Dzień dobry –wzrok Harrego przeszedł na osobę za mną.
Powoli się obróciłam i zobaczyłam moją mamę, stojącą w szlafroku. Wpatrywała się w nas dziwnie. Oczy miała przymrużone, a usta lekko zaciśnięte, ręce splecione na piersi. Nie odezwała się słowem, tylko lekko kiwnęła na przywitanie mojego przyjaciela.
-Nie musicie sobie przeszkadzać, ale wolała bym, żebyście weszli do środka, bo jeszcze się przeziębicie.
No tak byłam w mojej piżamie, która składała się z sportowego stanika i krótkich spodenek, a ubranie Harrego było całe mokre.
-Dobrze proszę pani –jak zawsze uprzejmy.
                Wziął mnie za rękę i poprowadził do pokoju, w którym nie zdążyłam pościelić łóżka. I tak rzadko sprzątam u siebie, Harremu to i tak nie przeszkadza.
-Coś się stało? –widziałam jego smutną twarz, rzadko taki jest. –Harry co jest?!
-Nic, po prostu się zamyśliłem. Wszystko jest...-zamyślił się, „znów” –dobrze. Tak jest dobrze –ostatnie słowa dodał jakby do siebie.
-Martwię się.
-Nie mam powodu. To ja mam się tobą martwić, a nie na odwrót.
-Dobrze –znów te słowo, potwierdzające, ale mówiące jednocześnie, że coś jest nie tak.
-Daj te mokre ciuchy musisz się przebrać.
***
Cały dzisiejszy dzień, aż do popołudnia spędziłam w pokoju z Harrym, śmialiśmy się i jak zawsze po prostu byliśmy razem. Przyjaciel jakby zapomniał co go trapiło i znów był taki jak dawniej. Właśnie śmiałam się tak, że mój brzuch pękał. Macie tak czasem, nie możecie nawet słowa wydusić z bólu i śmiechu. Tą piękną chwile, ale lekko bolącą przerwała nam moja mama:
-Cher wyjeżdżam dziś, na tydzień –o, szkoda, że tylko tyle, zwykle zostawiała mnie z tatą nawet na miesiąc. – Victor zachorował, dlatego został u swojej rodziny. Mam jednak  nadzieje, że będziesz się zachowywać rozsądnie. –czemu gdy ona tak mówi do mojej głowy wpływają różne szalone pomysły.
Catherine wyszła z pokoju, ale za chwile znów wróciła:
-A i jeszcze jedno Zayn będzie się tobą opiekował, więc zostawiam wam trochę więcej pieniędzy na jakieś jedzenie, albo coś. Do zobaczenia skarbie! –ponownie wyszła z mojego pokoju.
-Taaa, opiekować to może się... –nie dokończyłam by nie przeklinać i bez potrzebny się wkurzać, ale prawie zapomniałam, że ten idiota jest, a tak w ogóle, gdzie on się podziewa w domu go chyba nie było?
-Cher? We wtorek przyjeżdża moja mama i zaprasza nas na obiad, co ty na to?
-Chętnie. Uwielbiam twoją rodzinę i kuchnię mamy. Gemma też będzie?
-Tak niedługo ma ostatnie egzaminy i postanowiła trochę pobyć z rodziną przed wkuwaniem.
                Gemma jest naprawdę super, niedawno się poznałyśmy i strasznie zżyłyśmy. Kilka razy byłyśmy na zakupach i na imprezie, ale tam nam też towarzyszył Harry. Nie chciał się przyznać, że martwi się o siostrę i nie chce jej puszczać samej. Jeśli o imprezy Harry znów zaczął ten sam temat, ale ja naprawdę nie mam ochoty imprezować jakoś szczególnie.
-No proszę i tak chata jest wolna. Cały dom nasz. –zrobił szczenięce oczka. –Plose. –jak dziecko.
                Ale to jest zły pomysł czuje to. Moja mama wyjechała i za tydzień dopiero wróci, ale nadal nie wiem kiedy ojciec będzie znów  w domu. A wtedy przypomniało mi się o czym rozmyślałam rano i problem rozwiązany. Nie do końca wiem jak, ale...
-Dobra dziś jest sobota to akurat, czas na małą imprezkę.
-Czyli jednak zgadzasz się, ale czemu?
-Zobaczysz.


~ ~ ~
Tak! Właśnie przeczytałeś kolejny rozdział więc może wciśnij na dole Dodaj komentarz byłoby miło. Podziel się ze mną przeżyciami. 
xo Izzy