Przenoszę się na Wattpad. Wale od razu z grubej rury żeby nie było. Jeśli chodzi o zarys całej historii to trochę ją poprawie i dodam kilka wątków. Bohaterowie się zmienią. Nie chodzi o charakter i ich podejście do życia, a raczej chodzi o ich imiona. Od razu będziecie wiedzieć kto jest kim, ale nie chce porostu dłużej pisać fanfiction. Główna bohaterka to Cher, a nazwa książki pozostanie ta sama [Human Race -dla mało spostrzegawczych] Byłabym wniebowzięta jeśli ktoś czytający te opowiadanie skomentował, a raczej zameldował się na wattpad, że dalej będzie czytał, albo dał tam jakikolwiek znak, że mnie wspiera w jakiś sposób.
-Wsiadłaś
do samochodu –wyszczerzył się przebiegle.
-Czy
nawet w takich sytuacjach musisz komentować –wywróciłam oczami.
***
-Kurwa znowu! Jak można być takim idiotom –warknęłam.
–Rozumiem raz ci się zdarzyło, ale czy teraz też to musiało się stać.
-To nie moja wina!
-Jak to nie, a czyj samochód. Jesteś
nieodpowiedzialnym dupkiem!
Mogłabym
tak kląć na Zayna całymi dniami, ale uciszyłam się przez deszcz, który mi
przeszkadzał. Szliśmy już od godziny do tego przeklętego lotniska i znowu z
winy Zayna. Kto normalny nie tankuje samochodu, tylko jeździ na rezerwie? Tak masz racje dupek, który idzie za mną.
-Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi.
Miarka
się przebrała.
Odwróciłam
się gwałtownie w jego stronę.
-Zamknij się! –krzyknęłam, a wszystko ucichło nawet
Zayn. –Jesteś nienormalny –tknęłam go palcem w klatkę piersiową. –Nieodpowiedzialnym
dupkiem, dzieciakiem.
-A ty małą puszczalską ździrą, która zachowuje się gorzej niż dziecko -spoliczkowałam go -odszedł, tak po prostu!
-A ty zawsze mnie zostawiasz!Najlepiej się wycofać! Jedyne co potrafisz to uciekać bez słowa! -wiedział, że nie mówię tylko o tym razie.
Dalsza
droga przebiegła w ciszy przy akompaniamencie kropli deszczu spadających na
ulicę.
***
-Uwag,
uwaga, każdy lot do Stanów Zjednoczonych został odwołany przez problemy
atmosferyczne, przepraszamy za utrudnienia. Powtarzam...-kobieta
na lotnisku, w megafonie powtórzyła tą samą informacje.
Większość ludzi rzuciła
się do wyjścia. Po co przecież tam nic nie ma.
-Cher, rusz się! –krzyknął Zayn i popędził w stronę
drzwi frontowych, jak większość ludzi.
Starałam
się za nim nadążyć, ale było to mega trudne przy moim wzroście i krótkich
nogach. Ludzie nie miłosiernie się pchali.
-Po co oni tak tam biegną?! –krzyknęłam w stronę Zayna.
-Chyba nie chcesz spać na lotnisku?! –starał się
przekrzyczeć tłum –Każdy chce złapać taxówkę.
Gdy
znaleźliśmy się już na dworze nie było już ani jednego samochodu.
-Co robimy? –zaczynało być mi trochę zimno, gdyż nadal
byłam mokra od naszej ponad godzinnej wędrówki, więc ogrzewałam się, trąc
dłońmi ramiona.
-Coś wymyśle, ok! –odwrócił się do mnie tyłem.
Nie potrafi się
przyznać, że nie ma zielonego pojęcia co dalej.
Nastała
głucha cisza. Czułam się niezręcznie stojąc w wejściu na lotnisko, gdzie ludzie
się rozchodzili, zastawiając nas wkrótce
samych. Czekałam, aż w końcu „coś wymyśli”, ale to nie następowało.
-Wypożyczalnia –mruknęłam.
-Co?
-Spójrz! –przepchnęłam się przez niego, w kierunku
tabliczki. Jak on mógł jej nie zauważyć. –Wypożyczalnia samochodów.
***
-Dajcie mi jakiś samochodów –Zayn odezwał się nie miło
do znudzonej pracownicy.
One nie przejęła się nim zbytnio, bo oparta o blat owinęła sobie gumę do żucia wokół palca, a potem z powrotem wsadziła ją do buzi. Ohyda.
-Przykro mi kochaniutki, ale nic ma mamy.
-Co ty gadasz przecież to wypożyczalnia właśnie AUT -pokreślił ostatnie słowo.
-Było przyjść minutę wcześniej, może wtedy coś by się
znalazło. A teraz przepraszam idę na przerwę.
-Ale ja potrzebuje tego samochodu –mruknął załamany,
ale pracownica prawdopodobnie tego nie słyszała, bo po prostu wyszła.
Chyba
pierwszy raz widziałam chłopaka tak smutnego. Potrzebowaliśmy jakieś podwózki,
żeby załatwić benzynę i dostać się do naszego samochodu, a tak tkwiliśmy na
lotnisku z niczym, nawet nie mając jak się przebrać z mokrych ciuchów, bo
wszystko zostawiliśmy w aucie. Najgorsze jednak było to, że dwójka moich
najlepszych przyjaciół jest już prawdopodobnie za oceanem, a ja do teraz nie
wiem co się z nimi dzieje, a na domiar złego telefon mi padł.
Podeszłam
do Zayna, a swoją dłoń umieściłam na jego barku pocierając go lekko przy tym. Czarnowłosy
na mój dotyk się wzdrygnął, ale nadal stał w miejscu. Spuścił głowę i lekko ją
pokręcił, jakby bił się ze swoimi myślami.
-Dlaczego musi tak być między nami? Dlaczego wiecznie
musimy się kłócić?-powiedziałam niby sama do siebie ale chyba czarnowłosy to usłyszał.
-Co?...Nie wiem –westchnął. –Po prostu tak to jest
w...-zaciął się jakby bolało go to co miał zamiar powiedzieć.
-W rodzinie. O to ci chodziło?
-Tak –odwrócił się do mnie. –Nie tak miało być?
–powiedział chyba do siebie, bo ja nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Ale wiem jedno. I tak zawsze dojdziemy do punku wyjścia. Będziemy się kłócić, a ty zawsze będziesz przy mnie –jego oczy
zalśniły –W końcu jesteś moim starszym bratem.
-To nie znaczy, że muszę cię pilnować na każdym kroku!
–o co mu znowu chodziło. –Ale chce to robić.
Zrobił
krok w moją stronę. Nawet nie zauważyłam, że za każdym moim słowem on
przybliżał się do mnie. W końcu teraz dzielą nas jakieś dwadzieścia
centymetrów. Dopiero teraz zauważyłam jak się zmienił. Jego oczy wyblakły i
jakby były wiecznie smutne. Nie ma w nich tych iskierek radości. Nad ustami
widniała drobna blizna, którą można było tylko zauważyć, gdy się stało przy nim
naprawdę blisko. Na pewno nie miał jej wcześniej. Włosy mu urosły i jakby
ściemniały.
Nagle
mnie przytulił. Objął wielkimi łapskami moją talię, a głowę wtulił w moją
szyję, jakby szukając ciepła. Przez chwile czułam się zdezorientowana i nie
wiedziałam co zrobić z rękami. W końcu odważyłam się i także go objąć. Nie wiem
jak długo tak staliśmy, ale nieświadomie zamknęłam oczy. Było mi naprawdę miło
i już nie marzłam.
-Jesteś mokra –szepnął mi do ucha, a ja zachichotałam.
Będąc
z Harrym w takiej sytuacji, na pewno nie chodziłoby mu o moje ubranie, ale
Hazzy nie ma tu. Jestem teraz z Zaynem i chyba mi odbiło.
-Ty też.
-Idź do łazienki –popchnął mnie w stronę pary drzwi
nieopodal.
Posłusznie
poszłam tam, gdzie mi kazał, ale jeszcze na chwile się odwróciłam, żeby na
niego spojrzeć. Przy uchu miał telefon, ale po chwili go oderwał i przeklął pod
nosem. Prawdopodobnie do kogoś nie dodzwonił się lub także mu się rozładowała komórka.
Stając
przed umywalkami i łazienkowym lustrem wystraszyłam się własnego odbicia.
Wyglądałam jakby ktoś podbił mi oko, przez rozmazany tusz. Zmyłam mydłem cały
makijaż i przeczesałam palcami włosy.
***
Wychodząc
z łazienki wpadłam na czyjś twardy tors. Czasem słabo być Niziołkiem.
-Znowu się spotykamy Cher –posłał mi swój najsłodszy
uśmiech.
-Chris?
-We własnej osobie.
-Co ty tu robisz.
-Zapomniałaś jak się poznaliśmy pracuje tu, mała. Raczej co
ty tu robisz, w takim stanie –obejrzał mój stan, który prezentował się znośnie,
gdyby nie te wilgotne, wymemłane ciuchy. –Zaraz zamykają lotnisko, a i tak
odwołali wszystkie loty.
-Wiesz najpierw ten samochód, zabrakło benzyny, potem ten deszcz i jeszcze
komórka –mówiłam bez ładu i składu. –Nieważne to długa historia. W skrócie?
–pokiwał głową na tak. –Utknęłam tu.
-Czemu nie mówisz od razu. Wybieram się do Francji, do
ciotki, jak chcesz mogę cie podwiesić gdziekolwiek chcesz. I trak czeka mnie
długa podróż przez kanał La Mache.
W
jednej chwili się ucieszyłam, że jakiś baran chce mnie podwieść za free, ale
potem pomyślałam, że Chris jest za dobry dla mnie.
-Nie chce być problemem pewni i tak je masz za tamte
uratowanie mnie.
-Problemy mam różne, ale ty na pewno nim nie jesteś.
Jedziesz ze mnie i bez żadnych dyskusji.
-Dziękuje.
-Christopher Jacob Richardson do twoich usług
lejdi.
-Chris nie wygłupiaj się –zachichotałam jak idiotka, kolejny raz w
jego towarzystwie. –Mam tylko pytanie masz dużo miejsca w samochodzie.
-Wystarczająco –objął mnie w tali i zabawnie poruszył
brwiami.
-Idioto, nie o to mi chodziło –trzepnęłam go
w ramie, śmiejąc się przy tym.
-Nie martw się jest sporo miejsca. Zabierz
wszystko co chcesz.
-Ale ja...
-Wszystko co chcesz –powiedział dobitnie.
–Spotkamy się na parkingu, muszę jeszcze coś załatwić z szefem.
-Okey –wzruszyłam ramionami.
Znalezienie
Zayna nie było takie trudne. Siedział na lotniskowych krzesełkach sam jak palec,
a twarz miał schowaną w dłoniach.
-On nas podwiezie –skazałam na oddalającego
się Chrisa.
-Kto to?
-Chris.
-Oszalałaś. Nie znamy go.
-To Chris.
-A jeśli to jakiś wariat?
-Dlatego biorę ciebie ze sobą. Jakby co to
ciebie pierwszego zaatakuje.
-O milutko –odpowiedział sarkastycznie. –A co
jeśli ja jestem niebezpieczny?
Zaczekam
się śmiać na cale gardło. Na szczęście nie było już ludzi i lotnisko zamykano,
bo by mnie oskarżono o branie czegoś, ale mina Zayna był bezcenna. Wyglądał na
urażonego ale jednocześnie na złego.
-Dobra przestań już zrozumiałem, ze nie
bierzesz mnie na poważne.
Chłopak
zaprzestał swoich wszelkich ruchów. Podniósł się z klęczek, patrząc przy tym na
mnie swoimi ciemnymi psimi oczkami, jak to bywało w dzieciństwie. Złapał mnie
za ramiona i lekko potrząsnął. Jego czy lekko się zaszkliły i wyglądało to tak
jakby zaraz miał się rozpłakać, jak pięcioletnia dziewczynka.
-Ty nic nie zrozumiesz muszę znaleźć to zdjęcie.
Co!?
Czy ja się przesłyszałam?!
Równocześnie
chcieliśmy zacząć coś mówić, ale przerwał nam dźwięk telefonu Zayna.
-Halo? –powiedział, już pewnie wyćwiczonym swoim
„służbowym” głosem, który mówił -„streszczaj się, bo jesteś nic nie wartym
śmieciem, a ja mam mało czasu”.
-Spokojnie... –zmienił swoją intonacje głosu na
ciepłą. –Co?...Słabo cię słyszę...Możesz powtórzyć?...Halo?... –z kim on do
cholery rozmawia! Odzywa się grzecznie, a jego głos jest, miły? –Uspokój się
Lottie! –na dźwięk imienia przyjaciółki wyrwałam mu telefon.
-Nie krzycz na nią debilu –zwróciłam uwagę Zaynowi.
–Tylko ja to mogę robić –dodałam pod nosem i mam nadzieje, że Lot tego nie
słyszała.
-Lot? Cześć tu Cher.
-Cher...ważne...możecie przyjechać...hotelu...rozumiesz...!?
–przez zakłócenia słyszałam tylko co drugie jej słowo.
-Lottie powtórz wszystko jeszcze raz, ale W-O-L-N-I-E-J
–przeliterowałam ostatnie słowo.
Po
drugiej stronie nastała cisza, a później połączenie się zakończyło, kilkoma
piknięciami. Spróbowałam się dodzwonić do blondynki:
-„Numer jest poza zasięgiem sieci sprób...”-odpowiedziała
mi sekretarka, ale ja się szybko rozłączyłam.
Postanowiłam
zaryzykować i z Zayna telefonu spróbować zadzwonić do Harrego. –Na pewno kręci
się gdzieś obok Lottie. Nic to nie dało miał wyłączony telefon.
-Daj, ten idiota na pewno nie odbierze, albo ma
rozładowany telefon –teraz to on wyrwał mi telefon z dłoni. Skąd on może
wiedzieć, że dzwoniłam do Hazzy. –Czy to nie oczywiste? –odpowiedział jakby na
moje pytanie. Zaczynam się go bać.
-Li będzie bardziej wiarygodnym źródłem –przyłożył
komórkę do ucha, ale po chwili szybko cofnął rękę i zmarszczył brwi. Powtórzył
tą czynność jeszcze dwa razy, a jego twarz wyrażała wkurzenie i lekki strach.
-Natychmiast jedziemy do nich. Rusz się!
-Uhh!
Od
kilku minut próbował go przekonać do wyjazdu stąd. Co za kretyn. Tylko rozkazy
wydaje.
***
Drogę
powrotną podobnie jak wcześniej przebyliśmy nieodzywająca się. Wysiadłam z samochodu
i prawie biegnąc weszłam do hotelu, słysząc za sobą spokojne kroki Zayna. Czemu
jego nigdy nic nie obchodzi, a sorry on martwi się jedynie o swoją dupę.
Wparowałam
przez drzwi wejściowe i skierował się w stronę recepcji, ale w jednej chwili
się zatrzymałam. Na środku pomieszczenia leżał chłopak. Chodź włosy były
posklejane od krewi ich jasny kolor można było łatwo rozpoznać. Blond czupryna,
na podłodze kogoś mi przypominała.
Cała podłoga była
splamiona krwią, która wydawał się świeża, gdyż ściekała jeszcze z ciała.
Zebrałam się w sobie i zbliżyłam się do trupa by zobaczyć jego twarz, która
wykrzywiona była w grymas. Boże święty przecież to Ty, recepcjonista. Szybko odskoczyłam
i małymi kroczkami cofałam się, dopóki nie natrafiłam na coś twardego.
Krzyknęłam przestraszona i odwróciłam się w stronę osoby za mną stojącej. Serce
biło mi jakieś sto razy szybciej, oczy się rozszerzyły , a twarz zrobiła się
zapewne bledsza. Zostałam złapana i mocno przyciśnięta do jego ciała.
-Spokojnie jestem tu –szepnął mi do ucha Zayn, swoim
ciepłym głosem.
Głaskał
mnie po głowie aż się nie uspokoiłam.
-Zamknij oczy.
-C-co? –spojrzałam w jego ciemne oczy, nadal przez
niego trzymana.
Przez chrypę nie
poznawałam własnego głosu.
-Zamknij je, muszę sprawdzić górę, a nie zostawię cię
tutaj samej. –spojrzałam na niego przerażona. –Nie martw się będę cie
prowadzić, okey?
Kiwnęłam
pośpiesznie głową i zamknęłam oczy. W jednej chwili moje inne zmysły się
wyostrzyły i słyszałam każdy swój szybki, urwany oddech. Nie czułam już jego
dotyku. Po chwili pojawił się na policzku. Wszystko wokół zwolniło tępo.
Powietrze stało się „cięższe”, a każdy najdrobniejszy bodziec odczuwałam dwa
razy mocniej, nawet jego delikatny dotknął na twarzy. Później złapał za wolno
spadający, wzdłuż mojej twarzy kosmyk, muskając przy tym opuszkami palców moje
usta i założył go za ucho. Jakąś chwile staliśmy tak w bezruchu, mieszając
nasze oddechy ze sobą. Coś bardzo delikatnego i lekko mokrego dotknęło moje usta
i lekko je zassało. Pocałunek ten był delikatny i ledwo wyczuwalne, prawie jak
muśnięcie piórkiem, subtelne i łagodne, ale z drugiej strony łaskoczące, dlatego
moje kąciki ust lekko się podniosły na dotyk jego warg. Nie czekając na moją
reakcje chwycił za moją dłoń i pociągnął zapewne w stronę schodów.
-Wolniej –szepnęłam, bo wiedziałam, że i tak usłyszy.
Zayn
zwolnił kroku, a ja drugą wolną ręką oplotłam jego ramie i takim sposobem byłam
przyklejona do jego przedramienia.
***
Siedząc już w
samochodzie, Zayn nie odpalał silnika, nawet się nie ruszał. Jedynie siedział
na miejscu kierowcy. Zapewne rozmyślał co dalej, podobnie jak ja. To co się
zdarzyło przed chwilą było...straszne. I mówię tu o każdej sytuacji.
Patrząc przez okno zauważyłam, że znów zaczynało padać.
Przyglądałam się kropelką wody spływającym po szybie. Zaczęłam śledzić palcem
za nimi. Kiedyś to była nasza ulubiona zabawa w czasie podróży. Taka niezręczna
cisza trwałaby zapewne w nieskończoność, gdybym nie rozpoczęła rozmowy.
-Zayn –robiłam dalej swoje i nie czekałam na jego
odpowiedz. –Myślisz, że nic im nie jest? Że uciekli i są daleko stąd? Że żyją?
–wziewam głęboki oddech. –Że wszystko jest w porządku? –i tutaj nie miałam na
myśli moich przyjaciół.
Zapadła
cisza, a on długo mi nie odpowiadał, więc odwróciłam się do niego.
-Tak. Na każde twoje pytanie odpowiedz brzmi tak samo.
Jestem tego pewien –mówił to tak pewnie, więc albo ma racje, albo jest świetnym
aktorem i udaje, że ją ma. –Lot dzwoniła do nas już po tym jak...to się stało.
Krew z tego chłoptasia nie zdążyła skrzepnąć, a smród jego ciała się nie
rozniósł. Zresztą niech tam leży. Był na tyle głupi, że popełnił samobójstwo w
widocznym miejscu.
-Co ty pierdolisz?! Chcesz mi wmówić, że to on sam
sobie strzelił w głowę?! Nie widziałeś tych siniaków na twarzy?! Zginął
niewinny człowiek ewidentnie z czyjeś ręki, a ty mówisz to tak spokojnie? Z
tobą chyba naprawdę jest coś nie tak!
Nachylił
się nade mną.
-Słuchaj nie będę go żałować. Nawet go nie znałem, a
jutro o nim zapomnę –opadł na swoje siedzenie. –Tobie też to radze, bo inaczej
będzie ci się to śniło po nocach i nie będziesz mógł zasnąć z myślą, że mogłeś
temu zapobiec.
Czy on mówi do mnie czy
do samego siebie?
-Zresztą tak mi się wydaje.
-Mówisz o tym tak jakby była to dla ciebie codzienność-
prychnęłam. –Co zamierzasz teraz?
-Będę czekał.
-Na co?
-Aż któryś z chłopaków się odezwie i ustalimy co
dalej.
-Przecenisz to może zając wieki.
-Mam czas –rozłożył się wygonie na siedzeniu.
-Ale ja nie i mam ciebie dosyć. Poczekam na zewnątrz
–szarpnęłam za drzwi i wysiadłam.
Oparłam
się o samochód i po prostu patrzyłam w dal. Nie przeszkadzał mi nawet deszcz
moczący moje ubranie i włosy.
-Nie zachowuj jak idiotka i wsiadaj do samochodu
–krzyknął za mną Zayn.
-Nie.
W
stronę hotelowego parkingu zbliżał się czarny samochód. Skręcił w naszą stronę
z piskiem opon.
-Natychmiast! –wydał mi rozkaz, a ja nienawidzę
rozkazów i na pewno się go nie posłucham.
Ktoś
z tego dziwnego auta wystrzelił w moją stronę, a pocisk trafił w samochód
niedaleko mojej głowy. Zaczęło mi gwizdać w uszach, aż zgięłam się w pół.
Kręciło mi się w głowie, a rozmazany obraz przed oczami przeszkadzały mi w
dostaniu się do środka pojazdu. Drzwi po mojej stronie się otworzyły, a ja
wdrapałam się do środka. Zayn coś do mnie mówił, ale nie miałam zielonego
pojęcia o co mu chodzi, przez ten pisk w uszach nic nie usłyszałam. Zayn zapiął
za mnie mój pasy i ruszył.
Nieznany
pojazd jechał za nami i strzelał w nas. Na szczęście szyby wozu były
kuloodporne, gorzej z resztą samochodu. Tamci chyba o tym wiedzieli i zaczęli
celować w nasze opony, jednak dzięki świetnej jeździe Zayna nie udawało im się
to. Mój kierowca wyjął zza kurtki swoją broń identyczną co poprzednio i
wycelował w tamtych przez okno. Próbował na ślepo strzelać, ale nie dawało to
efektów.
-Trzymaj kierownice –posłuchałam go.
Chwyciłam za kółko, a
Zayn trochę zwolnił. Kolejny raz wycelował w tamten samochód i tym razem trafił
w przednią szybę. Odwróciłam się by sprawdzić co z nimi, ale najwidoczniej też
mieli kuloodporne okna. Przez moją nieuwagę nasz wóz zszedł z kursu, ale szybko
wyprostowałam jazdę.
-Miałaś trzymać kierownice!
-Przecież trzymam!
-Właśnie widzę!
-Zajmij się swoją robotą!
-Staram się, ale ktoś nie umie jeździć.
Wystrzelił
jeszcze raz.
-Bingo! –tym razem musiało mu się udać, bo z powrotem
złapał za kierownice.
Spojrzałam
przez tylną szybę. Samochód wpadł w poślizg, a potem do rowu. Czyli Zayn trafił
prawdopodobnie w oponę.
-Wiedziałem, że się posłuchasz.
Spojrzał na niego jak na
idiotę.
-Wsiadłaś do samochodu –wyszczerzył się przebiegle.
-Czy nawet w takich sytuacjach musisz komentować
–wywróciłam oczami.
~ ~ ~ Na twitterze dostałam wiadomość prywatną z zapytaniem czy kontynuuję fen fanfiction i moja odpowiedź jest cały czas taka sama TAK. Po prostu szkoła się zaczęła i mam mniej czasu zresztą w wakacje też nie miałam go zbyt dużo. Uczniaki mnie rozumieją :* Ale mam na dzieje, że nie zrezygnowaliście z czytania moich wypocin i się wam podoba.
Ma ktoś pomysł na nowy wygląd bloga bo mi się trochę znudził. Może inne tło? Albo...nwm piszcie w kom.
Wychodząc z łazienki już czyściutka,
zauważyłam Lottie śpiącą smacznie na hotelowym łóżku. Leżała rozłożona poprzek
z otwartą buziom i ciuchach z poprzedniego dnia. Nie miałam serca jej nawet
ruszyć. I tak nie jestem jeszcze śpiąca –pomyślałam i poszłam w stronę balkon by się trochę
przewietrzyć. Może nie zupełnie, bo na podłodze znalazłam moją paczkę papierosów.
Skąd ona się tu wzięła? Mam szczęście, że znalazła się tutaj, a nie na przykład
w kałuży na dole. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz
oparłam się o niewielką balustradę, a moją twarz otulił ciepły podmuch wiatru.
Przymknęłam na chwilę lekko oczy, by potem odpalić fajka i jeszcze bardziej się
zrelaksować. Uwielbiałam takie ciepłe noce, a jeszcze bardziej piękne widoki
jak ten, który rozciągał się aż po horyzont. Słońca już dawno nie było widać,
ale pomyślałam, że miło byłoby go zobaczyć właśnie w tym miejscu, gdzie mała
droga, którą wcześniej jechaliśmy kończyła się w mieście oddzielonym od nas o
kilkanaście kilometrów. W Nowym Yorku takie miejsca były rzadkością, bo oprócz
Central Parku nie było tam za dużo zielonych terenów, a drapacze chmur
zasłaniały cały świat. A tutaj w najgorszej melinie, w której nigdy w życiu nie
pomyślałam, że będę się znajdować, nawet światła budynków, które można było
zauważyć z daleka zapierały dech w piersiach.
-Czy to
Londyn? –wymsknęło mi się z ust.
-Tak
–dopiero teraz zauważyłam, że ktoś stoi na sąsiednim balkonie, oparty o
balustradę tak samo jak ja. –Zadziwiające, że tutaj wszystko wydaje się
takie...beztroskie, nie?
-Masz racje,
ale to nie znaczy, że nie mamy problemów.
-Oh Cher,
taka jak zawsze. Nie potrafisz oddać się chwili.
-Bo ktoś
mnie nauczył, że nie można zatracać się w czymś, bo to jeszcze szybciej
odchodzi –już miałam wyjść, ale usłyszałam jego głos.
-Nie jestem
tutaj, żeby się z tobą kłócić. Zostań.
Coś mi kazało się go posłuchać i
znów oparłam się o barierkę, patrząc na miasto.
-Po prostu
się nie odzywaj, Louis.
Zapadła głucha cisza, która
przypominała mi te dni, w których nikt z naszej małej grupki nie potrzebował
słów, żeby się dogadać.
-Cher?
–westchnęłam i nawet na niego nie spojrzałam.
-Wiedziałam,
że nie wytrzymasz. Wiesz co, ty też jesteś taki sam jakiego cie zapamiętałam
–odwróciłam twarz w jego stronę, a on bezczelnie mi się przyglądał –Tak samo
denerwujący jak zawsze –brunet już się nie odezwał.
***
Dziś był wielki dzień. Wchodziłam w
okres „dorosłości”, jak mi to mówił Zayn. Szkoła średnia to już coś. Od teraz
byłam już poważną i odpowiedzialną osobom. Może bym była taka gdyby nie te
przygłupy wokół mnie.
-Cher! Pospiesz
się Liam czeka w samochodzie –z dołu krzyknęła moja mama.
Dobra
Lloyd nie stresuj się tak wszystko będzie dobrze. –Ale to nie moja wina, że
ręce mi się tak trzęsą. Zayn będzie
zawsze obok, a Harry jest w twojej klasie. Co może się stać? Mogę się upokorzyć
pierwszego dnia przed całą szkołą. O nie na to nie pozwolę –zaczynałam wariować i mówić sama do siebie i do tego w
myślach.
-Cher! –moja
mama krzyknęła na mnie z dołu kolejny raz.-Już idę!
Powiedz, żeby zaczekali!
-Przecież
czekają!
Zbiegłam szybko po schodach z torbą
na ramieniu i o mało się nie zabijając, ale byłam w jednym kawałku na dole.
-Już jestem.
-Nie
denerwuj się tak. Będzie dobrze, zobaczysz –uspokajała mnie mama.
Doskonale wiedziała jak się czuje,
że się stresuje, ale z drugiej strony tylko ślepy by tego nie zauważył.
-Do
zobaczenia mamo –pomachałam jej pospiesznie i wyszłam przed dom, gdzie w
samochodzie czekali chłopcy i Lot. –Cześć.
-No wreszcie
nawet Harry z Zaynem razem wzięci tak długo się nie pindrzą –zażartował Lou.
-Ej! –Loczek
i Zayne od razu zareagowali, a Louis oberwał od nich po kolei w głowę.
-Przez
ciebie się spóźnię –zajęczała blondynka.
-Przepraszam.
Nie mam pojęcia, jak ale wszyscy się zmieściliśmy w
samochodzie. Dziecko Liama na szczęście miało składany dach i nie musiałam
otwierać drzwi, żeby do niego wejść, dlatego wgramoliłam się na kolana Harrego i
już mięliśmy jechać, ale zatrzymał nas krzyk z naszego domu.
-Poczekajcie! –tak to mój tata z aparatem w ręku, jęknęłam
żałośnie, a on najwyraźniej to usłyszał.. –Musi być pamiątka przed tak ważnym
dniu jak ten Cher.
-Robisz nam
obciach tato.
-Tylko
tobie, bo ja uważam, że to fajna sprawa –wtrącił się Zayn.
-No dobra,
ale szybko.
-Uśmiech!
–powiedział Rob i błysnął flesz w aparacie. –Cher uśmiechnij się.
-Powiedzcie
sex! –krzyknął Lou, a wszyscy się zaśmiali, a ja zauważyłam błyśnięcie lampy.
-Tak to jest
idealne –mruknął tata i wszedł z powrotem do domu.
-Jesteś
idiotą Lou! –zaśmiałam się. –Wiesz o tym?
-Wiem!
***
-Chciałem
tylko powiedzieć dobranoc – z zamyśleń wyrwał mnie ciepły głos Louisa. –Więc
dobranoc Cher.
I po prostu wszedł z powrotem do
środka, a ja zaczęłam obmyślać mój plan ucieczki.
***
Zayn ma naprawdę nie równo pod
sufitem. Jest godzina piąta dwadzieścia, a ja nadal tu tkwię. Nie zmrużyłam oka
nawet na godzinę, zazdroszczę Lottie, że może sobie odpocząć.
Mój plan był teoretycznie perfekcyjny. Wychodzę z pokoju, po
schodach wydostaje się na dół i zamawiam taksówkę z hotelowego telefonu. Jak
zawsze musiałam zawalić i zostawić telefon na szafce w kuchni. Ale i tak stąd
się nie ruszę, bo Zayn zamknął mnie i Lot na klucz na całą noc. Chyba
przewidział, że nie odpuszczam tak łatwo i spróbuje uciec. W końcu jestem
przetrzymywana tu w brew mojej woli.
Wyszłam na balkon, żeby kolejny raz tego dnia się
przewietrzyć. Odetchnęłam ciężko, zamykając przy tym oczy, a głowa mimowolnie
mi opadła na splecione ręce na barierce. Otworzyłam zmęczone oczy. Wcale nie
jest tu tak wysoko. Jeśli bym skoczyła to w najgorszym przydatku złamałabym
nogę, a w najlepszym wydostała się stąd.
Nie myśląc więcej przeszłam jedną nogą, a później drugą na
drugą stronę balkonowej poręczy. Skacz
Cher! Nie jesteś tchórzem –krzyczała moja podświadomość. Twardy beton
błyszczał się przez światło, które dawała lampa obok plastikowych śmietników.
Śmietniki! Może nie chciałam się kąpać w brudach, ale lepsze to niż połamane
kości. Musze tylko przejść na balkon obok, w którym smacznie spali chłopcy i
skoczyć. Nie myśląc za wiele zgrabnie przeskoczyłam na balkon obok. Nie było to
trudne, chodź odległość między nimi miała półtorej metra. Teraz skok w
przepaść. Dobra na trzy.
Jeden –jestem za młoda na śmierć.
Dwa –nie
spisałam testamentu.
-Trzy!
–skoczyłam.
Jestem na śmietniku i przeżyłam.
-Dzięki ci
Boże, zapamiętam to sobie –spojrzałam w niebo i się zaśmiałam głośno.
Teraz tylko z powrotem do sierotka,
najlepiej bocznym wejściem, które w zasadzie jest przed moim nosem i sięgnąć po
telefon. Szarpnęłam za drzwi. Zamknięte
–za dużo szczęścia jak na jeden dzień. Zostało tylko wejście frontowe.
Gdy weszłam do środka rozejrzałam się by upewnić się, że
żaden z tych przygłupów nie zrobił sobie wycieczki nad ranem. Podbiegłam do
recepcji i przeszukałam biurko. Nigdzie nie było telefonu. Nawet na ścianach.
Żadnego! Może...
-Szukasz tu
czegoś? –usłyszał męski głos tuż nad uchem.
-O oł –to był
Zayn.
-Tylko tyle
masz mi do powiedzenia.? Nie zaczniesz dramatyzować i uciekać, żebym mógł cię
gonić i wreszcie złapać?
Przewróciłam tylko oczami.
-To dobrze
–złapał za mój nadgarstek i zaczął prowadzić mnie zapewne znów do pokoju.
-Przestań!
–wyrwałam się z jego uścisku. –Nie możesz mi mówić co mam robić. Nie możesz mnie tu trzymać i
masz mnie zostawić w spokoju.
-Tak? To
dobra idź i zobaczymy kiedy dojdziesz na piechotę do Londynu –prychnął.
-Dobra.
-Dobra.
-Dobra!
–wyszłam z powrotem do holu.
Może nie przemyślałam tego tak
dokładnie.
-Hej Cher?
Tak? –zapytał się blondyn z recepcji, skąd on się tu wziął?
-Tak?
-Nie
chciałem podsłuchiwać, ale...-podrapał się po karku. Podobnież chcesz się dostać do Londynu.
-Tak.
-A w ogóle
to jestem Ty –wyciągnął do mnie rękę, a ja ją lekko uścisnęłam, była lekko
spocona. Denerwował się? Czym? –Jeśli chcesz mogę cię podwieś, mam motor w
garażu.
-Naprawdę?
Dzięki...
-Ale nie
–dokończył za mnie Zayn. –Ona ma już podwózkę.
-Mam?
–spojrzałam na niego jak na idiotę i udałam, że nie rozumiem.
-Tak
–warknął.
-A no tak Ty
mnie podwiezie.
-Nie –znów
to warknięcie, zachowuje się jak pies. –Jedziesz ze mną –powiedział wyciągając
mnie na zewnątrz. –Wsiadaj.
Posłuchałam się go i grzecznie
usiadłam na miejscu pasażera, nadąsana. Dobra, ale muszę przyznać, że Land
Rover to mega wygodny samochód.
***
Całą drogę do Londynu
przebyliśmy w ciszy. Gdy byliśmy na osiedlu wuja, Zayn trochę się spiął.
Dłonie, które wcześniej trzymał luźno na kierownic, teraz zaciskał mocno. Sama
się trochę denerwowałam, chodź sama nie wiem czemu, przecież nic się tam nie
wydarzyło.
Osiedle wyglądało jak
wcześniej, to samo mogłam powiedzieć o parterowym domku wujka Thomasa, w którym
miałam mieszkać. Stojąc pod drzwiami przeczuwałam, że coś jest nie tak. Zamek
był wyłamany, a drzwi nieznacznie uchylone. Pokazałam to czarnowłosemu, a on przepchnął
się przeze mnie do środka.
-Uważaj trochę!
-Zostań tu.
A co
ja pies jestem?! Oczywiście, że weszłam za nim. Rozglądałam się zdezorientowana.
Nie tego się podziewałam. Krzesła były połamane, kanapa przewrócona, a na
podłodze, stole, fotelu po prostu wszędzie leżały porozrzucane papiery i jakieś
fotografie. Podniosłam jedną z białych kartek. To tylko jakaś stara faktura na
farbę do ścian, więc powrotem ją rzuciłam na ziemię.
-Mówiłem, żebyś poczekała! –nie zareagowałam na jego
groźny ton, poszłam dalej, do kuchni, która wyglądała niezwykle czysto i
schludnie przy tym bałaganie w salonie.
Przeszukując
każdy blat i szufladę nie znalazłam mojej komórki. Jakby wyparowała.
Skierowałam się do „mojego” pokoju. Każda szuflada z komody została wyrwana, a
moje do niedawna ładnie ułożone rzeczy z walizki porozrzucane były po całym
pokoju. Pościel nieźle zmierzwiona. Wzięłam jedną z moich już pustych walizek i
spakowałam kilka rzeczy z podłogi. Pod łóżkiem znalazłam moje ulubione dżinsy,
a pod nimi mały przedmiot. Mój telefon!
Skończywszy się pakować usłyszałam
dziwne hałasy dobiegające z pokoju Zayna. Weszłam do niego podejrzliwie i
zobaczyłam chłopka klęczącego na dywanie i przeszukującego stosy z ciuchami.
-Czego ty szukasz?
Ciągle grzebał w tych
przeklętych ciuchach.
Telefon
w moim ręku zawibrował, informując o nowej wiadomości.
Od: Nieznany Lepiej
pilnuj swoich przyjaciół.-Musimy spadać. Chodź Zayn!