-Hallo?
-Cześć Victor.
Jednak wiem jedno, Zayn ma racje nikt nie może się o tym dowiedzieć.
polecam ten kawałek do rozdziału
***
-Panienko Cher doskonale rozumiem, że nie chcesz tam być.
Zresztą nie dziwie się ten dom to rui...raczej...nie w twoim stylu.
-Taa –wiedziałam o czym mówił, jeszcze kilka lat temu walały
się tutaj sterty jakiegoś, prawdopodobnie radioaktywnego syfu.
-Dlatego za kilka dni do ciebie dołączę. No wiesz
twoja mama kazała mi cie się pilnować –prychnęłam pod nosem na jego uwagę.
–Albo raczej twojego wujka, bo obawia się, że będzie się włóczyć zapijaczony.
Wuj nie jest świętoszkiem, zachowuje się czasem jak kutas,
jest chamski, surowy, ale nigdy nie widziałam żeby pił. Raczej swoje emocje
„wyładowuje” przed telewizorem na meczu NBI*. Bo jak on to mówi, przynajmniej
tak może poczuć się znów prawdziwym Amerykaninem. W zasadzie wuj Thomas nigdy
nam nie mówił czemu wyjechał ze Stanów, a od dawna mnie to ciekawiło. Chodź
widać było, że tęskni za swoim ojczystym krajem to nigdy nas nie odwiedził.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam nieznany mi
dotąd kobiecy głos nawoływał naszego lokaja. Może jednak Victor ma jakąś
rodzinę, do której może zawsze wrócić.
-Cher naprawdę muszę już
kończyć, trzymaj się, jakby coś się działo zawsze możesz mi o tym powiedzieć
–rozłączył się.
-Wiem –powiedziałam już
bardziej do siebie.
Po tej rozmowie zasnęłam w ubraniu. Byłam tak
zmęczona wydarzeniami poprzedniego dnia, że kiedy się obudziłam zegarek
wskazywał jedenastą dwadzieścia dwie. Ta noc była zbyt spokojna jak na to co
się dzieje w moim umyśle. Macie tak czasami, że zasypiacie, a gdy się budzicie jakby
minęło kilka minut, jednak w rzeczywistości przeleciała cała noc?! Ja właśnie
tak miałam. Nic mi się nie śniło, totalna pustka.
Nie mogąc już tak dłużej bezczynnie siedzieć w
pościli wstałam i nie przejmując się ścieleniem łóżka wyszłam z pokoju do
łazienki, ówcześnie biorąc ciuchy na przebranie i trochę kosmetyków. Zmyłam z
siebie resztki wczorajszego dnia i ubrałam się w czarne dżinsy, biały koszulek,
na to zieloną kurtkę z kapturem i sztyblety. Na dworze nie jest zbyt ładnie,
chmury zasłaniają całe słońce, a delikatny deszcz ciągle stuka o parapet w
łazience. Jak to w Anglii bywa pada.
Weszłam do kuchni, a tam żadnej żywej duszy. Lodówka
podobnie świeciła pustkami. No trudno trzeba iść coś zjeść na mieście. Wzięłam
ze sobą telefon i portfel. Pomaszerowałam w stronę miasta. Mogłam się wreszcie
rozejrzeć po okolicy, która swoją droga trochę się zmieniła. Nabrała kolorów,
dzięki nowym domom. Chodnik odnowiony, a na trawniku zasadzone nowe drzewa.
Dobra, przyznam zmieniło się tu na dobre, mogę nawet powiedzieć, że jest tu
całkiem ładnie. Nasz sąsiad z
naprzeciwka naprawdę się postarał, bo to jeden z najpiękniejszych domów
na tej ulicy. Widać, że ludzie mieszkający tu także się zmienili. Nie wiem czy
mój wujek tu pasuje, do tego pełnego radości miejsca, jako stary gbur, no dobra
nie jest taki stary podchodzi pod trzydziestkę, chyba że on też się zmienił, co
do czego mam wątpliwości.
Szłam niecałe
pół godziny, dopóki nie znalazłam się na miejscu. Czyli przy mojej ulubionej
polskiej knajpce w Londynie o nazwie „NiuJork”. Może dlatego tu chodzę, bo
nazwa przypomina mi dom? Albo dlatego, bo serwują tu najlepsze pierogi z serem.
Zajęłam stolik najbardziej oddalony od wejścia. Przez chwile siedziałam w
bezruchu, aż podszedł do mnie kelner i zamówiłam w końcu ukochane pierogi. Tak
wiem to dziwne moim ulubionym daniem są polskie pierogi.
Czekając na jedzenie i przy okazji strasznie się
nudząc przypomniałam sobie o Lottie i Harrym. Pewnie się martwią! Poczułam się
jak samolub, nie odzywając się przez tak długi czas. Powinnam do nich
przynajmniej napisać. Postanowiłam to natychmiast nadrobić. Na wyświetlaczu
miałam nie odebraną wiadomość, której wcześniej nie zauważyłam. Była wysłana
wczoraj późnym wieczorem.
Od: Nieznany.
Myślisz, że tak szybko o tym zapomnisz?!
Dzwoneczek przy drzwi w restauracji dał znak, że
przyszedł koleiny klient. Automatycznie spojrzałam w tamtą stronę. Moje źrenice
rozszerzyły się. Zsunęłam się trochę bardziej z krzesła. Idiotko zaraz wejdziesz pod
ten stół –powiedziałam do siebie w myślach. Starałam się żeby mnie nie
zobaczył. Ale moje starania niewiele dały. Nie wystarczyło schować się w kąt on
i tak mnie zobaczył. Pomachał do mnie radośnie, a ja przymuszona odwzajemniłam ten
gest.
-Mogę się dosiąść? –zapytał
grzecznie Liam.
-Nie bardzo –warknęłam, ale
i tak mnie nie posłuchał i usiadł naprzeciwko.
-Jasne siadaj –powiedziałam sarkastycznie.
Wyprostowałam
się na krześle, a potem grzecznie uśmiechnęłam, co raczej wyglądało jakbym
poczuła jakiś nieprzyjemny zapach z czyjegoś tyłka, ale strasznie mnie
denerwuje tą swoją promiennością. A z drugiej strony może to był jakiś znak.
Może by mi pomógł, ale te moje morze jest głębokie i szerokie. Panowała między
nami denerwująca cisza. Oprócz tego, że Liam zamówił kawę to pewnie w ogóle by
się nie odzywał, co mnie zdziwiło to w końcu on się dosiadł. Dobra pora wziąć
sprawy w swoje ręce i wyrzucić to z siebie. Niech ten ktoś w końcu przestał
wysyłać te SMSy.
-Liam muszę ci o czymś
powiedzieć. Zapewne Wisz co się działo na tej stacji skoro po nas przyjechałeś.
Jednak już przed tym ktoś...hmm... jakby to powiedzieć? Wysyła...
-Cher! Cher Lloyd? To
naprawdę ty? Myślałem że cię nigdy już nie zobaczę! –przerwał mi ktoś w pół
zdania! Co z tymi ludźmi!? To nie film w którym starzy znajomi magiczne znów
się spotykają.
-Christopher Jacob Richardson –jednak pozytywnie mnie
zaskoczył.
-Jak zapamiętałaś –zaśmiał się.
Widząc,
że siedzi tuż obok nas wpadłam na świetny pomysł.
-Chris dosiądź się do nas. To jest Liam mój... –nie wiedziałam
jak dokończyć zdanie.
-Dobry kolega –pomógł mi brunet.
-Li, a to Christopher. Poznałam go na lotnisku.
Liam
uśmiechnął się na zdrobnienie swojego imienia. Tak, kiedyś wszyscy mieliśmy w
naszej paczce „fajne” ksywki. Chodź nie, ja nie miałam. W końcu jak skłócić
Cher. Potem brunet jakby otrzeźwiał i wstał.
-Miło było cię poznać Christopher –jak zawsze
szarmancki, nawet jeśli coś mu nie pasowało –Ale musze was zostawić bardzo się
śpieszę. Porozmawiamy późnie Cher – cmoknął mnie w policzek.
I
już go nie było. Pośpiesznie wyszedł z restauracji przy tym potrącając jakiegoś
staruszka i przepraszając popędził. Liam co z tobą? Chyba naprawdę się
śpieszył.
Z Chrisem rozmowa przebiegała gładko. Był miły i
uroczy, jeśli tak można powiedzieć o człowieku. Czas spędzony z nim był taki
zwykły w porównaniu z tym co się działo w moim życiu.
-Zabiorę cię tam kiedyś
-Ale gdzie? –oprzytomniałam.
-Do Australii. To naprawdę
piękny kraj, prawie tak piękny jak ty –zarumieniłam się.
Co
zaraz ja się zarumieniłam to niemożliwe. To był prawie tak głupi tekst jak: „Hej
bolało jak spadłaś z nieba?”.
-Na dziewczyny działają takie teksty?
-Nie wiem ty mi powiedz?
-Chyba tak.
***
Po jedzeniu
Chris postanowił odprowadzić mnie do domu.
-To tutaj –wskazałam na mój tymczasowy dom.
-Nie gadaj. Mieszkam naprzeciwko.
-Naprawdę?! –to do niego należy ten piękny i zadbany dom.
-Do zobaczenia Chris.
-Tak.
Przez
tą niezręczną cisze nie wiedziałam co zrobić. Co się stało? Jak mamy się
pożegnać? Żadne z nas nie wie co zrobić. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę
drzwi.
-Cher!
-Taaak?! –podbiegł do mnie.
-Świetnie się z tobą gadało i w ogóle –pocałował mnie w
policzek. –Do zobaczenia.
*jakby
ktoś nie wiedział NBI (National Basketball Association) amerykańsko-kanadyjska liga
koszykówki
KOMENTARZ = MOTYWEJSZYN