wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 14

-Hallo?
-Cześć Victor.
Jednak wiem jedno, Zayn ma racje nikt nie może się o tym dowiedzieć.

polecam ten kawałek do rozdziału

***
-Panienko Cher doskonale rozumiem, że nie chcesz tam być. Zresztą nie dziwie się ten dom to rui...raczej...nie w twoim stylu.
-Taa –wiedziałam o czym mówił, jeszcze kilka lat temu walały się tutaj sterty jakiegoś, prawdopodobnie radioaktywnego syfu.
-Dlatego za kilka dni do ciebie dołączę. No wiesz twoja mama kazała mi cie się pilnować –prychnęłam pod nosem na jego uwagę. –Albo raczej twojego wujka, bo obawia się, że będzie się włóczyć zapijaczony.

                Wuj nie jest świętoszkiem, zachowuje się czasem jak kutas, jest chamski, surowy, ale nigdy nie widziałam żeby pił. Raczej swoje emocje „wyładowuje” przed telewizorem na meczu NBI*. Bo jak on to mówi, przynajmniej tak może poczuć się znów prawdziwym Amerykaninem. W zasadzie wuj Thomas nigdy nam nie mówił czemu wyjechał ze Stanów, a od dawna mnie to ciekawiło. Chodź widać było, że tęskni za swoim ojczystym krajem to nigdy nas nie odwiedził.

                Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam nieznany mi dotąd kobiecy głos nawoływał naszego lokaja. Może jednak Victor ma jakąś rodzinę, do której może zawsze wrócić.

-Cher naprawdę muszę już kończyć, trzymaj się, jakby coś się działo zawsze możesz mi o tym powiedzieć –rozłączył się.

-Wiem –powiedziałam już bardziej do siebie.

                Po tej rozmowie zasnęłam w ubraniu. Byłam tak zmęczona wydarzeniami poprzedniego dnia, że kiedy się obudziłam zegarek wskazywał jedenastą dwadzieścia dwie. Ta noc była zbyt spokojna jak na to co się dzieje w moim umyśle. Macie tak czasami, że zasypiacie, a gdy się budzicie jakby minęło kilka minut, jednak w rzeczywistości przeleciała cała noc?! Ja właśnie tak miałam. Nic mi się nie śniło, totalna pustka.

                Nie mogąc już tak dłużej bezczynnie siedzieć w pościli wstałam i nie przejmując się ścieleniem łóżka wyszłam z pokoju do łazienki, ówcześnie biorąc ciuchy na przebranie i trochę kosmetyków. Zmyłam z siebie resztki wczorajszego dnia i ubrałam się w czarne dżinsy, biały koszulek, na to zieloną kurtkę z kapturem i sztyblety. Na dworze nie jest zbyt ładnie, chmury zasłaniają całe słońce, a delikatny deszcz ciągle stuka o parapet w łazience. Jak to w Anglii bywa pada.

                Weszłam do kuchni, a tam żadnej żywej duszy. Lodówka podobnie świeciła pustkami. No trudno trzeba iść coś zjeść na mieście. Wzięłam ze sobą telefon i portfel. Pomaszerowałam w stronę miasta. Mogłam się wreszcie rozejrzeć po okolicy, która swoją droga trochę się zmieniła. Nabrała kolorów, dzięki nowym domom. Chodnik odnowiony, a na trawniku zasadzone nowe drzewa. Dobra, przyznam zmieniło się tu na dobre, mogę nawet powiedzieć, że jest tu całkiem ładnie. Nasz sąsiad z  naprzeciwka naprawdę się postarał, bo to jeden z najpiękniejszych domów na tej ulicy. Widać, że ludzie mieszkający tu także się zmienili. Nie wiem czy mój wujek tu pasuje, do tego pełnego radości miejsca, jako stary gbur, no dobra nie jest taki stary podchodzi pod trzydziestkę, chyba że on też się zmienił, co do czego mam wątpliwości.

                 Szłam niecałe pół godziny, dopóki nie znalazłam się na miejscu. Czyli przy mojej ulubionej polskiej knajpce w Londynie o nazwie „NiuJork”. Może dlatego tu chodzę, bo nazwa przypomina mi dom? Albo dlatego, bo serwują tu najlepsze pierogi z serem. Zajęłam stolik najbardziej oddalony od wejścia. Przez chwile siedziałam w bezruchu, aż podszedł do mnie kelner i zamówiłam w końcu ukochane pierogi. Tak wiem to dziwne moim ulubionym daniem są polskie pierogi.

                Czekając na jedzenie i przy okazji strasznie się nudząc przypomniałam sobie o Lottie i Harrym. Pewnie się martwią! Poczułam się jak samolub, nie odzywając się przez tak długi czas. Powinnam do nich przynajmniej napisać. Postanowiłam to natychmiast nadrobić. Na wyświetlaczu miałam nie odebraną wiadomość, której wcześniej nie zauważyłam. Była wysłana wczoraj późnym wieczorem.

Od: Nieznany.
Myślisz, że tak szybko o tym zapomnisz?!

                Dzwoneczek przy drzwi w restauracji dał znak, że przyszedł koleiny klient. Automatycznie spojrzałam w tamtą stronę. Moje źrenice rozszerzyły się. Zsunęłam się trochę bardziej z krzesła. Idiotko zaraz wejdziesz pod ten stół –powiedziałam do siebie w myślach. Starałam się żeby mnie nie zobaczył. Ale moje starania niewiele dały. Nie wystarczyło schować się w kąt on i tak mnie zobaczył. Pomachał do mnie radośnie, a ja przymuszona odwzajemniłam ten gest.

-Mogę się dosiąść? –zapytał grzecznie Liam.

-Nie bardzo –warknęłam, ale i tak mnie nie posłuchał i usiadł naprzeciwko.  -Jasne siadaj –powiedziałam sarkastycznie.

Wyprostowałam się na krześle, a potem grzecznie uśmiechnęłam, co raczej wyglądało jakbym poczuła jakiś nieprzyjemny zapach z czyjegoś tyłka, ale strasznie mnie denerwuje tą swoją promiennością. A z drugiej strony może to był jakiś znak. Może by mi pomógł, ale te moje morze jest głębokie i szerokie. Panowała między nami denerwująca cisza. Oprócz tego, że Liam zamówił kawę to pewnie w ogóle by się nie odzywał, co mnie zdziwiło to w końcu on się dosiadł. Dobra pora wziąć sprawy w swoje ręce i wyrzucić to z siebie. Niech ten ktoś w końcu przestał wysyłać te SMSy.

-Liam muszę ci o czymś powiedzieć. Zapewne Wisz co się działo na tej stacji skoro po nas przyjechałeś. Jednak już przed tym ktoś...hmm... jakby to powiedzieć? Wysyła...

-Cher! Cher Lloyd? To naprawdę ty? Myślałem że cię nigdy już nie zobaczę! –przerwał mi ktoś w pół zdania! Co z tymi ludźmi!? To nie film w którym starzy znajomi magiczne znów się spotykają.

-Christopher Jacob Richardson –jednak pozytywnie mnie zaskoczył.

-Jak zapamiętałaś –zaśmiał się.

                Widząc, że siedzi tuż obok nas wpadłam na świetny pomysł.

-Chris dosiądź się do nas. To jest Liam mój... –nie wiedziałam jak dokończyć zdanie.

-Dobry kolega –pomógł mi brunet.

-Li, a to Christopher. Poznałam go na lotnisku.

                Liam uśmiechnął się na zdrobnienie swojego imienia. Tak, kiedyś wszyscy mieliśmy w naszej paczce „fajne” ksywki. Chodź nie, ja nie miałam. W końcu jak skłócić Cher. Potem brunet jakby otrzeźwiał i wstał.

-Miło było cię poznać Christopher –jak zawsze szarmancki, nawet jeśli coś mu nie pasowało –Ale musze was zostawić bardzo się śpieszę. Porozmawiamy późnie Cher – cmoknął mnie w policzek.

                I już go nie było. Pośpiesznie wyszedł z restauracji przy tym potrącając jakiegoś staruszka i przepraszając popędził. Liam co z tobą? Chyba naprawdę się śpieszył.

                Z Chrisem rozmowa przebiegała gładko. Był miły i uroczy, jeśli tak można powiedzieć o człowieku. Czas spędzony z nim był taki zwykły w porównaniu z tym co się działo w moim życiu.

-Zabiorę cię tam kiedyś

-Ale gdzie? –oprzytomniałam.
 -Do Australii. To naprawdę piękny kraj, prawie tak piękny jak ty –zarumieniłam się.
                Co zaraz ja się zarumieniłam to niemożliwe. To był prawie tak głupi tekst jak: „Hej bolało jak spadłaś z nieba?”.
-Na dziewczyny działają takie teksty?
-Nie wiem ty mi powiedz?
-Chyba tak.
***
                Po jedzeniu Chris postanowił odprowadzić mnie do domu.
-To tutaj –wskazałam na mój tymczasowy dom.
-Nie gadaj. Mieszkam naprzeciwko.
-Naprawdę?! –to do niego należy ten piękny i zadbany dom.
-Do zobaczenia Chris.
-Tak.
                Przez tą niezręczną cisze nie wiedziałam co zrobić. Co się stało? Jak mamy się pożegnać? Żadne z nas nie wie co zrobić. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi.
-Cher!
-Taaak?! –podbiegł do mnie.
-Świetnie się z tobą gadało i w ogóle –pocałował mnie w policzek. –Do zobaczenia.

*jakby ktoś nie wiedział NBI (National Basketball Association) amerykańsko-kanadyjska liga koszykówki

KOMENTARZ = MOTYWEJSZYN